— Nigdy w życiu tak się nie bałam — powiedziała. — Zrozum, ja nie musiałam tego robić.
Mogłam do końca tego lotu pozostać Żelazną Damą… ale byłeś tutaj, blisko… musiałam.
Przepraszam.
Jacob spostrzegł, że Helene nie próbuje się od niego odsunąć. Ciągle ją obejmował. — W porządku — odpowiedział cicho. — Kiedyś, później, powiem ci, jakie to było przyjemne. Nie przejmuj się tym, że się bałaś. Kiedy zobaczyłem te litery, sam prawie zwariowałem ze strachu. Ja bronię się przez ciekawość i odrętwienie. Widziałaś, jak reagowali inni. Ty ponosisz po prostu większą odpowiedzialność, to wszystko. Helene nic nie odpowiedziała. Podniosła ręce i oparła je na jego ramionach, przysuwając się blisko.
— Zresztą — ciągnął Jacob, poprawiając kosmyk jej włosów — na pewno podczas Skoków w kosmosie mnóstwo razy bałaś się bardziej.
Helene zesztywniała i odsunęła się od jego piersi.
— Panie Demwa, jest pan nieznośny! I to ciągłe wspominanie o moich Skokach! Myślisz, że kiedykolwiek tak się bałam jak teraz?! Myślisz, że ile ja mam lat? Jacob uśmiechnął się. Nie odsunęła się na tyle mocno, żeby odtrącić jego ramiona.
Najwyraźniej nie była jeszcze gotowa do tego, żeby pozwolić mu odejść.
— No, relatywnie rzecz biorąc… — zaczął.
— Pieprzyć relatywność! Mam dwadzieścia pięć lat! Może i widziałam trochę więcej nieba niż ty, ale prawdziwego świata zaznałam o wiele mniej… I wskaźnik mojej fachowość nie ma nic wspólnego z tym, co naprawdę czuję! To straszne, musieć być doskonałą i silną, i odpowiedzialną za ludzkie życie — przynajmniej dla mnie, bo ty masz oczywiście inaczej, ty nieczuły, niewzruszony, eks-bohaterku, co sobie stoisz zupełnie jak kapitan Beloc na Calypso, kiedy wpadliśmy na tę zwariowaną, lipną blokadę na JSlek i… A teraz zrobię coś całkiem bezprawnego i rozkażę ci, żebyś mnie pocałował, bo najwyraźniej nie masz zamiaru zrobić tego sam z siebie!
Spojrzała na niego wyzywająco. Kiedy Jacob roześmiał się i przyciągnął ją do siebie, opierała się przez mgnienie oka. Potem objęła jego szyję ramionami i przycisnęła swoje usta do jego ust.
Jacob poczuł, jak gdzieś w głębi ponownie zadrżała. Tym razem było to coś innego. Różnicę trudno było określić, zwłaszcza że w tej chwili był akurat zajęty. I to przepięknie zajęty. Nagle boleśnie uświadomił sobie, ile czasu minęło, odkąd… Dwa bardzo długie lata. Odepchnął od siebie tę myśl. Tania nie żyła, a Helene była przecudnie, przewspaniale pełna życia. Objął ją mocniej i odpowiedział na jej uniesienie w jedyny możliwy sposób. — Znakomita terapia, doktorze — droczyła się, podczas gdy on próbował rozczesać sobie włosy. — Czuję się jak w siódmym niebie, choć trzeba przyznać, że ty wyglądasz, jakbyś przeszedł przez wyżymaczkę.
— Co to jest… eee… ta „wyżymaczka”? Nieważne. Nie potrzebuję żadnych wyjaśnień twoich anachronizmów. Popatrz na siebie! Dumna jesteś, że przez ciebie czuję się jak stopiony i powyginany kawał stali!
— No.
Jacobowi nie udało się ukryć uśmiechu.
— Zamknij się i szanuj starszych. Poza tym, ile mamy czasu?
Helene spojrzała na swój pierścionek.
— Jakieś dwie minuty. Cholernie dziwna pora na zebranie. Dopiero co zacząłeś okazywać zainteresowanie. Kto u diabła ogłosił, że to spotkanie ma być w tak niesprzyjającym momencie?
— Ty.
— A, tak. No dobrze, ja. Następnym razem dam ci przynajmniej pół godziny i zbadamy to wszystko bardziej szczegółowo.
Jacob skinął niepewnie głową. Czasem trudno było zgadnąć, gdzie kończyły się żarty tej kobiety.
Zanim Helene otworzyła drzwi, pochyliła się jeszcze z poważną miną i pocałowała go.
— Dziękuję, Jacob.
Pogłaskał jej policzek, a ona przycisnęła twarz do jego dłoni. Kiedy cofnął rękę, nie trzeba było już nic mówić.
Helene otworzyła drzwi i wyjrzała. Na zewnątrz nie było widać nikogo oprócz pilota. Wszyscy pozostali czekali już prawdopodobnie przy automatach z napojami na drugie zebranie.
— Idziemy — powiedziała. — Zjadłabym konia z kopytami! Jacob wzruszył ramionami. Jeśli miał poznać Helene lepiej, powinien się chyba przygotować na solidną gimnastykę wyobraźni. Konia z kopytami! Niezłe! Został jednak pół kroku z tyłu, więc kiedy szli, mógł przyglądać się jej ruchom. Rozpraszało go to tak bardzo, że nie zauważył nawet, jak wirujący torus przesunął się obok statku. Jego boki ozdobione były migającymi gwiazdami i cały otoczony był aureolą tak białą i jasną, jak puch na piersi gołębia.
24. Emisja spontaniczna
Kiedy wrócili, Kulla wydobywał właśnie tubę napoju spomiędzy listowia Fagina. Jedno ramię Pringa zaplątane było w gałęzie Kantena, w drugim trzymał następną tubę. — Witamy — zaświstał Fagin. — Pring Kulla pomagał mi właśnie przy odżywianiu.
Obawiam się, że zaniedbał przez to swój własny posiłek.
— To drobnosztka, proszę pana — odparł Kulla. Powoli wyciągnął tubę. Jacob stanął za Pringiem, żeby lepiej się przyjrzeć. Chciał wykorzystać tę sposobność i dowiedzieć się więcej o ustroju Fagina. Kanten powiedział mu kiedyś, że zwyczaje jego gatunku nie nakazują skromności, więc na pewno nie miałby nic przeciwko temu, żeby Jacob zajrzał za ramię Kulli i przyjrzał się otworowi, jaki miał roślinny obcy. Schylał się właśnie w tym celu, kiedy nagle Kulla odskoczył do tyłu, wyciągając tubę.
Jego łokieć zderzył się boleśnie z łukiem brwiowym Jacoba, który zwalił się na pokład. Kulla zaszczekał głośno. Z obwisłych nagle ramion wypadły mu tuby. Helene, krztusząc się, z trudem opanowała wybuch śmiechu. Jacob poderwał się na równe nogi. Spojrzał na Helene, z wyrazem twarzy, który mówił, „ja mu jeszcze pokażę”, co sprawiło tylko, że komendant zaczęła kaszleć głośniej.
— Nie ma sprawy, Kulla — powiedział. — Nic się nie stało. To moja wina. Mam zresztą jeszcze jedno oko — zwalczył odruch pomasowania bolącego miejsca. Kulla spojrzał na niego błyszczącymi oczyma. Szczękanie umilkło. — To bardzo łaszkawie z twojej sztrony, przyjacielu Jacobie — powiedział w końcu. — Jako podopieczny byłem winien nieuwagi wobecz sztarszego. Dziękuję za wybaczenie. — Już dobrze, przyjacielu — uciął Jacob. Zaczynał czuć, jak rośnie mu okropny guz. Warto jednak było zmienić temat, żeby oszczędzić Kulli wstydu. — Skoro mowa o dodatkowych oczach, czytałem, że twój gatunek, tak jak i większość stworzeń na Pringu, miał tylko jedno oko, zanim przybyli Pilanie i rozpoczęli swój program genetyczny.
— Tak. Pilanie dali nam dwoje oczu z przyczyn esztetycznych. W Galaktycze większość dwunożnych ma dwoje oczu. Nie chcieli, żeby inne młode raszy nam… dokuczały. Jacob zmarszczył brwi. Było w tym coś takiego… czuł, że pan Hyde już o tym wie, ale ukrywa to, ciągle zagniewany.
Do cholery, to w końcu moja podświadomość!