Выбрать главу

Nie ma mowy i już.

— Czytałem także, że twój gatunek był nadrzewny, a nawet stosował brachiację, jeśli dobrze pamiętam…

— Co to znaczy? — Donaldson spytał szeptem deSilve.

— To znaczy, że poruszali się, zwisając z konarów drzew — odpowiedziała. — A teraz cisza!

— …Ale jeśli twoi przodkowie mieli tylko jedno oko, to skąd brali wystarczającą percepcję głębi, tak żeby trafiać na następną gałąź, kiedy chcieli się jej uchwycić? Jeszcze zanim Jacob skończył to zdanie, poczuł radość. To właśnie było to pytanie, które pan Hyde ukrywał! A więc ten diabeł nie miał wyłącznego dostępu do nieświadomej intuicji! Znajomość z Helene dobrze mu widać służyła. Ledwie zwrócił uwagę na odpowiedź Kulli. — Myślałem, że wiesz, przyjacielu Jacobie. Uszłyszałem, jak podczasz naszego pierwszego nurkowania pani komendant wyjaśniała, że posiadam inne reczeptory niż ty. Moje oczy potrafią wykrywać zarówno intenszywność światła, jak i fazę. — No dobrze — Jacob zaczynał doskonale się bawić. Musiał tylko stale uważać na Fagina. Kanten ostrzegłby go, gdyby zbliżył się do jakiejś drażliwej dla Kulli sfery. — Ale przecież światło słoneczne, szczególnie w lesie, musi być całkowicie niespójne… chaotyczne w fazie. Podobnego systemu używa delfin w swoim sonarze: trzyma się fazy i tak dalej. Ale delfin dostarcza własnego źródła spójnych fal, wysyła w otoczenie odmierzone piski — Jacob cofnął się o krok, celebrując dramatyczną pauzę. Jego stopa trafiła na jedną z tub, które upuścił Kulla. Podniósł ją bezmyślnie. — Jeśli więc oczy twoich przodków potrafiłyby tylko wychwytywać fazę, to i tak cały układ nie działałby, jeśli w środowisku brakowałoby źródła spójnego światła — podniecenie Jacoba rosło. — Naturalne lasery? Czy wasze lasy mają jakieś naturalne źródło światła laserowego?

— Do diaska, to byłoby ciekawe! — rzucił Donaldson.

— Tak, Jacob — Kulla przytaknął. — Nazywamy je roślinami… — Jego kafary zafurkotały w skomplikowanym rytmie. — To niewiarygodne, że ich isztnienie wydedukowałeś z tak niewielu przeszłanek. Trzeba ci pogratulować. Kiedy wrócimy, pokażę ci zdjęcia jednej z nich.

Kątem oka Jacob dostrzegł, że Helene uśmiecha się do niego władczo. (Głęboko pod czaszką poczuł odległy łoskot. Zignorował go.)

— Owszem, chętnie je zobaczę.

Tuba lepiła mu się do palców. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonego siana. — Proszę, Kulla — wyciągnął tubę przed siebie. — Chyba to upuściłeś — nagle ramię mu zamarło. Przez chwilę wpatrywał się w tubę, a potem wybuchnął śmiechem. — Chodź tutaj, Millie! — zawołał. — Popatrz na to! — wręczył tubę doktor Martine i wskazał na etykietkę.

— Zasadowa mieszanina 3-(alfaacetonylobenzyl)-4-hydro-ksykumaryny? — Przez moment patrzyła niepewnie, potem otworzyła usta ze zdumienia. — Nie! To przecież warfarin! Należy do uzupełnienia dietetycznego Kulli! Jakim cudem, do jasnej cholery, znalazł się wśród leków Dwayne’a?

— Obawiam się, że to przeze mnie doszło do tego nieporozumienia — Jacob uśmiechnął się smutno. — Jeszcze na Bradburym wziąłem przez roztargnienie jedną z tabletek Kulli. Byłem taki zaspany, że później o tym zapomniałem. Musiała trafić do tej samej kieszeni, do której wrzuciłem potem leki doktora Keplera, i wszystko razem powędrowało do laboratorium doktora Lairda. To niesamowity zbieg okoliczności, że jeden z dodatków żywieniowych Kulli jest taki sam, jak stara ziemska trucizna, ale ile ja się przez to nagłówkowałem! Myślałem, że Bubbakub podsunął ją Keplerowi, żeby go osłabić, ale nie byłem zadowolony z tej teorii — wzruszył ramionami.

— No cóż, mnie przynajmniej ulżyło, że ta sprawa jest wyjaśniona! — zaśmiała się Martine.

— Nie byłam zbyt zadowolona z tego, co ludzie o mnie myśleli! Odkrycie nie było wielkie, ale wyjaśnienie tej małej, nie dającej spokoju zagadki zmieniło w jakiś sposób nastrój wszystkich obecnych. Rozmawiali teraz z ożywieniem. Jedynym zgrzytem było nadejście Pierre’a LaRoque’a, który przeszedł obok śmiejąc się cicho. Doktor Martine poprosiła, żeby przyłączył się do nich, ale mały człowieczek potrząsnął tylko głową i podjął swój powolny marsz wokół krawędzi statku. Stojąc obok Jacoba, Helene dotknęła jego ręki, w której ciągle trzymał tubę Kulli. — Skoro mowa o zbiegu okoliczności, to czy przyjrzałeś się dokładnie wzorowi uzupełnienia żywnościowego Kulli? — przerwała i podniosła wzrok. Pring podszedł do nich i ukłonił się.

— Jeśli już szkończyłeś, Jacob, zajmę się tą lepką tubą.

— Słucham? A, oczywiście. Proszę. Co mówiłaś, Helene?

Nawet kiedy jej twarz była poważna, trudno było pozostać obojętnym wobec jej urody. Tak to właśnie zakochanie sprawia, że przez jakiś przynajmniej czas trudno jest słuchać tego, kogo się kocha.

— Mówiłam tylko, że zauważyłam ciekawą zbieżność, kiedy doktor Martine czytała głośno nazwę chemiczną. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy przedtem o laserach opartych na barwnikch organicznych? No więc… — głos Helene rozpłynął się. Jacob widział jej poruszające się usta, ale odgadnąć mógł tylko jedno słowo: …kumaryna… Gdzieś w głębi wybuchał bunt. Neuroza, do tej pory ujęta w karby, wyrywała się spod kontroli. Pan Hyde próbował przeszkodzić mu w słuchaniu Helene. Co więcej, Jacob nagle zdał sobie sprawę, że jego druga połowa uwięziła do reszty intuicję. Trwało to od chwili, gdy podczas rozmowy na krawędzi pokładu Helene dała do zrozumienia, że chciałaby, aby geny, które powiezie ze sobą na Calypso do gwiazd, pochodziły od niego. Hyde nienawidzi Helene! — uzmysłowił sobie z przerażeniem. — Pierwsza dziewczyna, która mogłaby zacząć zastępować to, co straciłem (podobne do migreny drżenie rozwierciło jego czaszkę), a Hyde jej nienawidzi! (Ból głowy nie ustawał, przeciwnie — narastał). Co więcej, część jego podświadomości nadal się opierała. Widziała wszystkie fragmenty łamigłówki i nie pozwalała im ułożyć się w całość. To było wbrew porozumieniu! Sytuacja była nie do zniesienia, a w dodatku nie wiedział, dlaczego! — Dobrze się czujesz, Jacob? — głos Helene powrócił. Spoglądała na niego kpiarsko.

Ponad jej ramieniem widział Kullę, który stał obok automatów z żywnością i patrzył na nich. — Helene — powiedział — posłuchaj. Przy pulpicie sterowniczym zostawiłem małe pudełeczko z pigułkami. To na te moje bóle głowy. Czy mogłabyś ich poszukać? — Przyłożył dłoń do czoła i skrzywił się z bólu.

— Ale… jasne — Helene dotknęła jego ramienia. — Może pójdziesz ze mną? Mógłbyś się położyć, porozmawialibyśmy…

— Nie — ujął ją za ramiona i delikatnie obrócił we właściwą stronę. — Proszę, idź ty. Ja tu poczekam — wściekle walczył z paniką. Ta rozmowa trwała zbyt długo! — Dobra, zaraz wracam — powiedziała Helene. Jacob odetchnął z ulgą, kiedy się oddalała. Większość osób miała zgodnie z rozkazem gogle przy sobie. Komendant deSilva, kompetentna i wyszkolona, zostawiła swoje okulary na fotelu. Po przejściu jakichś dziesięciu metrów Helene zaczęła się zastanawiać. Jacob nie zostawił żadnego pudełka z tabletkami przy pulpicie sterowniczym. Wiedziałabym, gdyby coś takiego zrobił. Chciał się mnie pozbyć! Ale dlaczego?

Obejrzała się. Jacob odwracał się właśnie od automatu, trzymając w dłoni proteinową bułkę. Uśmiechnął się do Martine i kiwnął głową Chenowi, a potem zaczął iść obok Fagina, żeby dostać się na otwarty pokład. Kulla, który stał z tyłu, obok wejścia do pętli grawitacyjnej, obserwował całą grupę błyszczącymi oczyma. Jacob zupełnie nie wyglądał, jakby bolała go głowa! Helene poczuła się urażona i zmieszana.