Gdyby podczas wewnętrznych odbić wiązki nie było takiego paskudnego osłabienia, mogliby próbować unieszkodliwić obcego za pomocą lasera P. Wystarczyło pozwolić mu omiatać cały statek, podczas gdy ludzie i Fagin siedzieliby ukryci w pętli grawitacyjnej. Jacob zaklął. Dlaczego oni tam tak zwlekają z tym laserem? Obok niego Hughes mruczał cicho do mikrofonu w ścianie.
— Są gotowi — zwrócił się do Jacoba.
Gogle uchroniły ich prawie całkowicie przed bólem, kiedy sklepienie eksplodowało światłem. Kilka chwil minęło jednak, nim przestali łzawić i przyzwyczaili się do jasności. Komendant deSilva, najprawdopodobniej z pomocą doktor Martine, przeciągnęła laser parametryczny na nowe stanowisko w pobliżu krawędzi górnego pokładu. Jeśli jej rachuby były słuszne, promień powinien trafić w sklepienie nad odwrotną stroną dokładnie tam, gdzie znajdowało się wejście komputera. Niestety, skomplikowany tor wiązki biegnącej od jednego punktu do drugiego przez wąską szczelinę za krawędzią pokładu sprawiał, że szansę zaszkodzenia Kulli były minimalne.
Laser przestraszył go jednak. W chwili, gdy promień uderzył, usłyszeli gdzieś z prawej strony nagłe szczękanie i odgłosy ruchu.
Kiedy Jacob otworzył oczy, ujrzał wiszącą w powietrzu cienką pajęczynę jasnych linii. Promień lasera parametrycznego zostawiał ślad w niewielkiej ilości kurzu wiszącego w powietrzu. Była to okoliczność sprzyjająca, dzięki temu mogli unikać niebezpiecznej wiązki. — Mikrofony na cały regulator? — spytał Jacob szybko.
Hughes pokazał pięść z wyciągniętym kciukiem.
— W porządku, ruszamy!
Laser parametryczny emitował chaotycznie kolory z zakresu błękitów i zieleni. Mieli nadzieję, że wprowadzi to zamęt w odbicia od wewnętrznej powłoki. Jacob zebrał się w sobie i zaczął odliczać.
— Raz, dwa, już!
Wyskoczył na otwartą przestrzeń i zanurkował za jedno ze zwalistych urządzeń rejestrujących, które stały na krawędzi pokładu. Usłyszał, jak Hughes ciężko ląduje dwie maszyny za nim.
Kiedy się odwrócił, tamten machnął mu ręką.
— U mnie nic! — wyszeptał chrapliwie.
Jacob wyjrzał za róg swojej maszyny, używając do tego celu umazanego tłuszczem lusterka z apteczki. Hughes miał drugie lusterko, z torby Martine. Kulli nie było nigdzie widać.
Jacob i Hughes mogli obserwować jakieś trzy piąte pokładu pomiędzy sobą. Wejście komputera znajdowało się po drugiej stronie kopuły, tuż poza zasięgiem wzroku Hughesa. Jacob musiał skorzystać z dłuższej drogi dookoła, przeskakując od jednej maszyny do drugiej. Tam, gdzie wiązka lasera odbijała się od wewnętrznej strony pokrywy statku, płonęły jasne plamki. Ich barwy zmieniały się nieustannie na tle czerwono-różowych wyziewów chromosfery, które otaczały statek. Kilka minut wcześniej opuścili wielkie włókno, a wraz z nim stado toroidów, które teraz wisiało już sto kilometrów niżej. To „niżej” znajdowało się dokładnie nad głową Jacoba. Fotosfera z Wielką Plamą na samym środku tworzyła ogromną, płaską, nieskończoną ognistą powałę, z której zwieszały się kolce podobne do stalaktytów.
Jacob napiął mięśnie i schylony wypadł ze swojej kryjówki, nie patrząc w stronę, gdzie mogła kryć się jakaś zasadzka.
Przeskoczył nad promieniem lasera P, którego tor znaczył się na unoszących się drobinach kurzu, i zanurkował za następną maszynę. Szybko wydobył lusterko, żeby zbadać nowy obszar.
Kulli nie było widać.
Nie było też widać Hughesa. Jacob zagwizdał dwie krótkie nuty kodu, który wcześniej uzgodnili. W porządku. Usłyszał pojedynczy gwizd, odpowiedź towarzysza. Tym razem musiał dać nura pod promieniem lasera. Kiedy biegł, skóra cierpła mu przez cały czas w oczekiwaniu na palący błysk światła z boku. Przypadł do następnej maszyny i chwycił się jej, żeby się uspokoić. Oddychał ciężko. To nie było normalne! Nie powinien być już tak zmęczony. Coś było nie w porządku. Przełknął ślinę i zaczął wysuwać lusterko po drugiej stronie maszyny. Nagły ból przeszył mu końce palców, krzyknął i upuścił lusterko. Prawie wepchnął już sobie dłoń do ust, ale w ostatniej chwili zatrzymał ją kilka centymetrów od twarzy, krzywiąc się z bólu. Automatycznie zaczął wchodzić w lekki trans uśmierzający. Czerwone ciernie przygasły, a palce zdawały się oddalać. Wreszcie strumień znieczulenia urwał się. Było to jak przeciąganie liny. Jakiś przeciwny napór odpowiadał na jego hipnozę z taką samą siłą. Bez względu na to, jak mocno się koncentrował, nie zdołał posunąć się dalej. Jeszcze jedna sztuczka pana Hyde’a. Cholera, nie ma czasu, żeby się z nim targować… czegokolwiek by chciał. Jacob spojrzał na dłoń, ból był ledwie do zniesienia. Palce wskazujący i serdeczny były okropnie spalone, inne ucierpiały mniej. Udało mu się zagwizdać krótki kod do Hughesa. Nadszedł czas, żeby wprowadzić w życie plan, jedyny, który miał realne szansę się powieść. Uratować ich mogło tylko wydostanie się z chromosfery w kosmos. Kompresja czasu była zablokowana na prowadzeniu automatycznym — Kulla zatroszczył się o to zaraz po tym, jak uporał się z łącznością maserową — czas subiektywny zgadzał się więc dość dokładnie z rzeczywistym czasem potrzebnym na opuszczenie chromosfery. Ponieważ atakowanie Kulli było prawie na pewno skazane na niepowodzenie, najlepszym sposobem, żeby odwlec morderstwo i samobójstwo, które obcy chciał popełnić, było wciągnięcie go w rozmowę.
Jacob zaczerpnął parę oddechów, opierając się o holokamerę i uważnie nasłuchując. Kulla zawsze chodził głośno. To była największa nadzieja w spotkaniu z przytłaczającymi siłami atakującego Pringa. Gdyby Kulla narobił za dużo hałasu na otwartej przestrzeni, Jacob mógłby spróbować użyć ogłuszacza, który ściskał kurczowo w zdrowej ręce. Wiązka pistoletu była szeroka i nie trzeba było zbyt dokładnie celować.
— Kulla! — zawołał. — Nie uważasz, że już dosyć tego? Może wyjdziesz i porozmawiamy? Nasłuchiwał. Rozległ się przytłumiony furkot, jakby kafary Kulli szczękały cicho pod grubymi, chwytnymi wargami. Podczas walki na górze największym problemem dla niego i Donaldsona było unikanie tych błyskających biało trzonowców. — Kulla! — powtórzył. — Wiem, że to głupie osądzać obcego według wartości własnego gatunku, ale naprawdę uważałem cię za przyjaciela. Winien nam jesteś jakieś wyjaśnienie! Porozmawiaj z nami! Jeżeli działasz na polecenie Bubbakuba, możesz się poddać, a ja przysięgam, że wszyscy potwierdzimy, że rozpętałeś tu bitwę na całego! Furkot stał się głośniejszy. Na krótko dołączyło się do niego szuranie stóp. Raz, dwa, trzy… ale to było wszystko. Za mało, żeby ustalić, skąd dobiega. — Przykro mi, Jacob — głos Kulli niósł się cicho po pokładzie. — Zanim umrzemy, będę musiał ci wszysztko powiedzieć, ale najpierw proszę, żebyś kazał wyłączyć ten laszer. To boli!
— Moja ręka też, Kulla.
— Naprawdę mi przykro, Jacob — w głosie Pringa brzmiał smutek. — Zrozum, proszę, że naprawdę jeszteś moim przyjacielem. Robię to po części także dla twojego gatunku. Te zbrodnie są konieczne, Jacob. Cieszę się ogromnie, że śmierć jeszt bliszko, nie będą mnie więcz gnębić wszpomnienia.
Sofistyka obcego zdumiała Jacoba. Nigdy by się nie spodziewał z jego strony takich prostackich skamleń, bez względu na powody, dla których to wszystko zrobił. Już miał wymyślić jakąś odpowiedź, kiedy z głośników zabrzmiał głos Helene:
— Jacob? Słyszysz mnie? Napęd grawitacyjny słabnie coraz szybciej. Tracimy prędkość. Nie powiedziała tylko, czym to grozi. Jeżeli prędko czegoś nie zrobią, zacznie się długi upadek w fotosferę, z którego nie będzie już powrotu. Kiedy statek raz dostanie się w uścisk komórek konwekcyjnych, zostanie pociągnięty do jądra gwiazdy. Jeśli do tego czasu będzie jeszcze istniał.