Выбрать главу

Jacob energicznie potrząsnął głową, żeby dojść do siebie. Musiał walczyć z sennością, którą wywoływał Hyde! Miało to tylko taką dobrą stronę, że ręka przestała go boleć. — Kulla, potrzebuję chwili czasu, żeby to przemyśleć. Może byśmy trochę odsapnęli i naradzili się? Przyniósłbym ci coś do jedzenia i może udałoby się nam coś wspólnie wymyślić.

Zapanowało milczenie, po czym odezwał się Kulla:

— Bardzo jeszteś szprytny, Jacob. Propozyczja jest kuszącza, ale teraz widzę, że lepiej będzie, jeżeli ty i twój przyjaciel zosztaniecie tam, gdzie jeszteście. Wolę być pewien. Jeśli któryś z was się ruszy, „popatrzę” na niego.

Jacob ospale zastanawiał się, co też takiego „sprytnego” było w pomyśle zaproponowania obcemu czegoś do zjedzenia, i dlaczego przyszło mu to do głowy? Spadali teraz szybciej. Stado torusów nad nimi sięgało aż do złowieszczej granicy fotosfery. Najbliższe ze stworzeń rozbłysło błękitem i zielenią, kiedy obok niego przemknęli. Kolory zbladły z odległością. Najdalsze torusy wyglądały jak maleńkie, niewyraźne obrączki, zawieszone na drobniutkich iskrach zielonego światła.

Wśród pobliskich magnetożerców zaczął się jakiś ruch. Jeden po drugim odsuwały się na bok i „w dół” z odwrotnej perspektywy Jacoba. Wybuch zieleni wypełnił raz heliostatek, kiedy omiótł ich jeden z laserów. Nie zginęli, a to znaczyło, że ekrany automatyczne ciągle działały.

Trzepoczący kształt przemknął na zewnątrz nad głową Jacoba i zniknął za pokładem pod jego stopami. Zaraz pojawiła się następna falująca zjawa i na chwilę zawisła nad osłoną statku. Jej ciało mieniło się barwami. Za moment widmo wystrzeliło w górę i zniknęło. Słoneczne Duchy zaczęły się gromadzić. Być może szaleńczy upadek heliostatku rozbudził wreszcie ich ciekawość.

Do tej pory zostawili już za sobą większą część stada. Wprost nad głową Jacoba, na linii ich upadku, wisiała jeszcze spora gromada magnetożerców. Tańczyli wokół niej maleńcy, jaśniejący pasterze. Jacob miał nadzieję, że usuną się z drogi. Nie było sensu pociągać za sobą kogokolwiek. Rozżarzona wiązka lasera chłodzącego statku uderzyła niebezpiecznie blisko grupy.

Jacob zebrał się w sobie. Nie można było zrobić nic innego. Wraz z Hughesem musieli zaryzykować frontalny atak na Kullę. Zagwizdał kod — dwa długie i dwa krótkie. Po chwili rozległa się odpowiedź. Jego partner był gotowy.

Czekał na pierwszy odgłos. Uzgodnili wcześniej, że kiedy będą już dostatecznie blisko, atak musi rozpocząć się dokładnie wtedy, gdy rozlegnie się jakikolwiek dźwięk; inaczej Kulla byłby ostrzeżony i plan spaliłby na panewce. Dosłownie. Ponieważ Hughes miał do przebycia dłuższą drogę, to on musiał ruszyć pierwszy.

Jacob spiął się do skoku i całą wolę skoncentrował na ataku. W spoconej lewej dłoni trzymał ogłuszacz. Nie zwracał uwagi na dreszcze, które wstrząsały pojedynczymi częściami jego umysłu i rozpraszały go.

Dźwięk dobiegł gdzieś z prawej, jakby ktoś tam upadł. Jacob wysunął się spoza maszyny, przyciskając jednocześnie spust ogłuszacza.

Nie napotkał błyskawicy. Kulli tu nie było. Zmarnował się tylko jeden z cennych ładunków broni.

Pobiegł naprzód najprędzej jak mógł. Gdyby udało mu się zaskoczyć obcego, gdy ten odwrócony plecami załatwia się z Hughesem…

Oświetlenie zmieniało się. Przebiegł zaledwie kilka kroków, kiedy padająca z góry niebieskozielona jasność zastąpiła czerwony blask fotosfery. Pędząc przed siebie Jacob zdobył się na krótki rzut oka w górę. Światło pochodziło z torusów. Ogromne zwierzęta słoneczne szybko wysuwały się spod heliostatku i ustawiały na kursie zderzenia. Rozdzwoniły się alarmy, Helene deSilva zaczęła ostrzegać wszystkich donośnym głosem. Kiedy błękit stał się jeszcze jaśniejszy, Jacob przeskoczył ponad śladem pozostawionym przez promień lasera w zakurzonym powietrzu i wylądował dwa metry od Kulli. Tuż za obcym klęczał Hughes, podnosząc w górę zakrwawione ręce. Jego noże rozrzucone były dookoła. Tępo wpatrywał się w Kullę, oczekując na ostateczny cios. Kiedy ostrzeżony hałasem Kulla okręcił się, Jacob podniósł ogłuszacz. Naciskając na spust, myślał przez mgnienie oka, że mu się udało.

Nagle cała jego lewa ręka eksplodowała bólem. Podrzucony przez spazm ogłuszacz wyleciał z dłoni. Przez chwilę pokład jakby się zakołysał, potem wzrok Jacoba się wyostrzył i ujrzał stojącego nad nim Kullę. Oczy Pringa były matowe, za to jego kafary lśniły w całej okazałości, poruszając się na końcach chwytnych „warg”. — Przykro mi, Jacob — obcy seplenił tak strasznie, że Jacob z trudem rozumiał słowa. — To muszi tak bycz.

ET chciał wykończyć go tymi toporami! Jacob odsunął się, czując przerażenie i odrazę.

Kulla postąpił za nim. Kafary trzaskały powoli, potężnie, do rytmu jego kroków. Jacoba ogarnęła nieskończona rezygnacja, poczucie porażki i nadciągającej śmierci. Cofał się wolniej. Rwanie w ręce było niczym wobec bliskości umierania. — Nie! — krzyknął chrapliwie. Rzucił się naprzód z opuszczoną głową, w kierunku Kulli. W tej samej chwili jeszcze raz zabrzmiał głos Helene i wszystko utonęło w błękicie z góry. Rozległ się daleki pomruk, a potem potężna siła uniosła ich znad podłogi w powietrze. Pokład w dole kołysał się gwałtownie.

CZĘŚĆ DZIEWIĄTA

Był niegdyś młodzieniec tak prawy, że bogowie postanowili spełnić jego życzenie. Wtedy on zapragnął być przez jeden dzień woźnicą rydwanu Słońca. Apollo przewidywał straszliwe konsekwencje, ale został przegłosowany. Dalsze wydarzenia pokazały jednak, że miał rację. Powiada się, że Sahara jest śladem spustoszeń, jakie pozostawił za sobą niedoświadczony woźnica, gdy jego pojazd zanadto zbliżył się do Ziemi. Od tamtej pory bogowie starają się tworzyć zamknięty klub.

M. N. Piano

26. Tunelowanie

Jacob wylądował po przeciwnej stronie konsoli komputera. Upadł twardo na plecy, żeby ochronić pokryte pęcherzami, krwawiące ręce. Na szczęście sprężysty metal pokładu zamortyzował nieco impet uderzenia.

Kiedy obrócił się na łokciach, poczuł smak krwi i zadzwoniło mu w uszach. Pokład podskakiwał, bo u góry magnetożercy nadal trącali podbrzusze heliostatku, wypełniając odwrotną stronę promiennym, błękitnym światłem. Trzy z toroidów zetknęły się ze statkiem około czterdziestu pięciu stopni „nad” pokładem, pozostawiając lukę dokładnie w środku. Laser chłodzący mógł przez tę szczelinę tryskać w dół, w kierunku fotosfery swoim śmiercionośnym promieniem nagromadzonego żaru słonecznego. Jacob nie miał czasu zastanawiać się, co robią stworzenia — atakują, czy tylko się bawią. (Cóż za myśl!) Musiał jak najprędzej skorzystać z tego niespodziewanego odroczenia wyroku.

Hughes wylądował niedaleko. Stał już na nogach, zataczając się w szoku. Jacob podbiegł do niego i ujął go za ramię… unikając zetknięcia poranionych dłoni. — Dalej, Hughes. Jeżeli Kulla jest ogłuszony, to może uda nam się go zaskoczyć! Hughes skinął głową. Był zdezorientowany, ale miał dobrą wolę. Jego ruchy były jednak przesadnie zwolnione. Jacob musiał pospiesznie pokierować go we właściwą stronę. Przeszli wokół łuku centralnej kopuły i napotkali tam Kullę, który właśnie się podnosił. Obcy chwiał się, ale kiedy odwrócił się w ich stronę, Jacob zrozumiał, że są bez szans. Jedno z oczu Kulli błyszczało jasno; Jacob po raz pierwszy widział je w działaniu. Znaczyło to, że… Zaśmierdziała palona guma i lewy pasek jego gogli urwał się. Kiedy się zsunęły, Jacoba oślepiła błękitna jasność pomieszczenia.