Popchnął Hughesa z powrotem dookoła łuku kopuły i sam rzucił się za nim. W każdej chwili spodziewał się nagłego uderzenia bólu w karku, ale udało im się bezpiecznie dokuśtykać do włazu pętli grawitacyjnej i wpaść do środka. Fagin odsunął się, żeby ich przepuścić, świszcząc i machając gałęziami.
— Jacob! Żyjesz! I twój towarzysz również! Obawiałem się, że może być znacznie gorzej!
— Jak… — Jacob dyszał próbując złapać oddech — jak dawno zaczęliśmy spadać? — Minęło pięć, może sześć minut. Kiedy odzyskałem przytomność, pospieszyłem za wami na dół. Może nie nadaję się do walki, ale mogę zastawić drogę swoim ciałem. Kulla nigdy nie miałby dość sił, żeby przedostać się przeze mnie na górę! — Kanten zapiszczał przenikliwym śmiechem.
Jacob zmarszczył brwi; to było interesujące spostrzeżenie. Ile sił miał Kulla? Czytał kiedyś, że ludzkie ciało potrzebuje średnio stu pięćdziesięciu watów. Kulla zużywał znacznie więcej, ale w krótkich, półsekundowych eksplozjach.
Mając dość czasu, Jacob mógł to obliczyć. Kiedy Kulla wyświetlał swoich fałszywych Solariowców, zjawy utrzymywały się około dwudziestu minut. Potem człekokształtne Duchy „traciły zainteresowanie”, a Kulla dostawał nagle wilczego apetytu. Wszyscy przypisywali ten jego głód wyczerpaniu nerwowemu, tymczasem Pring musiał uzupełnić zapas kumaryny, a pewnie także wysokoenergetycznych substancji, które zasilały reakcję lasera. — Jesteś ranny! — zaświstał Fagin. Gałęzie zadrżały z niepokoju. — Najlepiej zabierz swojego towarzysza na górę, żeby was tam opatrzyli.
— Też tak myślę — Jacob skinął głową, choć nie miał ochoty zostawiać tu Fagina samego.
— Muszę zadać Martine kilka ważnych pytań, kiedy będzie się nami zajmować.
Kanten wydał z siebie długie, świszczące westchnięcie.
— Jacob, pod żadnym pozorem nie wolno ci niepokoić doktor Martine! Ona porozumiewa się z Solariowcami. To nasza jedyna szansa!
— Co?!
— Przyciągnęły ich błyski lasera parametrycznego. Kiedy się zbliżyli, Martine przywdziała swój hełm psi i zaczęła się z nimi porozumiewać! Solariowcy ustawili pod nami kilka swoich magnetożerców, co znacznie powstrzymało nasz upadek! Jacobowi podskoczyło serce. Brzmiało to jak zawieszenie wyroku. Zaraz jednak zmarszczył czoło.
— Upadek? To znaczy, że się nie wznosimy?
— Z przykrością stwierdzam, że nie. Powoli spadamy. I nie wiadomo, jak długo toroidy będą mogły nas utrzymać.
Jacob poczuł mgliste zdumienie na myśl o dokonaniu Martine. Porozumiała się z Solariowcami! Było to jedno z największych osiągnięć wszechczasów, a mimo to byli skazani na śmierć.
— Fagin — powiedział po chwili — wrócę natychmiast, jak tylko będę mógł. Czy mógłbyś w tym czasie udawać mój głos na tyle dobrze, żeby oszukać Kullę? — Sądzę, że tak. Mogę spróbować.
— A więc rozmawiaj z nim. Gadaj jak najwięcej. Użyj wszelkich sztuczek, żeby trzymać go w niepewności, żeby go zająć. Nie wolno dać mu więcej czasu przy komputerze! Fagin gwizdnął potwierdzająco. Jacob odwrócił się, trzymając pod ramię Hughesa, i ruszył po pętli grawitacyjnej.
Uczucie było dziwne, jakby pole grawitacyjne zaczęło lekko pulsować. Kiedy pomagał Hughesowi pokonać krótki łuk i musiał skupić się, żeby dotrzymać mu kroku, błędnik dokuczał mu jak nigdy przedtem.
Górna połowa statku była nadal czerwona szkarłatem chromosfery. Niebieskozielone duchy trzepotały się zaraz nad osłoną, bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Ich „motyle skrzydła” były prawie tak szerokie jak sam statek.
Również tutaj, na górze, lśniły w kurzu ślady wiązki lasera P. W pobliżu krawędzi pokładu stał sam laser, a z jego potężnego wnętrza dobiegało buczenie. Prześlizgnęli się pomiędzy kilkoma cienkimi promieniami. Gdybyśmy tylko mieli narzędzia, żeby uwolnić tę maszynę z uchwytów — pomyślał Jacob. — Cóż, takie marzenia nie miały sensu. Podprowadził swojego towarzysza do fotela i posadził go tam. Następnie przypiął go pasami i poszedł szukać apteczki. Znalazł ją przy konsoli pilota. Ponieważ nie dostrzegł Martine, było oczywiste, że na obcowanie z Solariowcami wybrała inną część pokładu, z dala od pozostałych. Niedaleko konsoli leżeli mocno przypięci pasami LaRoque, Donaldson oraz martwe ciało Dubrovskiego. Połowa twarzy Donaldsona pokryta była leczniczą pianką. Helene deSilva i jej jedyny pozostały podkomendny pochylali się nad przyrządami. Kiedy Jacob zbliżył się, komendant podniosła wzrok.
— Jacob! Co się stało?
Trzymał ręce z tyłu, żeby jej nie zawracać głowy. Utrzymanie się na nogach przychodziło mu jednak z coraz większym trudem. Musiał coś zaraz zrobić. — Nie udało się. Ale zaczął z nami rozmawiać.
— Tak, wszystko tu słyszeliśmy, a potem jakiś rumor. Próbowałam cię ostrzec, zanim sczepiliśmy się z toroidami. Miałam nadzieję, że może jakoś wykorzystasz tę wiadomość. — No, uderzenie pomogło, to prawda. Potrząsnęło nami, ale i ocaliło życie.
— A Kulla?
— Jest ciągle na dole — Jacob wzruszył ramionami. — Myślę, że kończy mu się paliwo. Podczas naszej walki tutaj, na górze, jednym ładunkiem spalił Donaldsonowi pół twarzy. Na dole był już ostrożniejszy, strzelał słabo, oszczędnie, w strategiczne miejsca. Opowiedział jej o ataku Kulli i jego kafarach.
— Nie sądzę, że wyczerpie się dostatecznie prędko. Gdybyśmy mieli mnóstwo ludzi, moglibyśmy wypuszczać ich na niego, aż by się całkiem rozładował. Tylko że nie mamy. Hughes jest chętny, ale nie może już walczyć. A wy dwoje nie możecie przecież opuścić posterunku.
Helene odwróciła się, żeby odpowiedzieć na brzęczyk alarmu dobiegający z konsoli.
Popchnęła jakiś przełącznik i dźwięk się urwał. Spojrzała na Jacoba przepraszająco.
— Przepraszam, Jacob, ale jest tu tyle wszystkiego, że ledwie sobie z tym radzimy. Próbujemy przedrzeć się do komputera pobudzając czujniki statku w zakodowanych sekwencjach. To żmudna robota i ciągle musimy się od niej odrywać, żeby zająć się awariami. Niestety, chyba się ześlizgujemy. Wskazania zegarów są coraz gorsze — odwróciła się, żeby odpowiedzieć na kolejny sygnał.
Jacob wycofał się. Przeszkadzanie jej było ostatnią rzeczą, jakiej chciał. — Mogę jakoś pomóc? — Pierre LaRoque patrzył na niego z fotela dwa metry dalej. Mały człowieczek był skrępowany, pasy zapięte były tak, że nie mógł do nich sięgnąć. Jacob prawie o nim zapomniał.
Zawahał się. Zachowanie LaRoque’a tuż przed walką na górze nie budziło zaufania.
Helene i Martine przypięły więc dziennikarza, żeby trzymać go z dala od innych. Mimo to Jacob potrzebował czyichś rąk, żeby skorzystać z apteczki. Przypomniał sobie niemal udaną ucieczkę LaRoque’a na Merkurym. Nie można było na nim polegać, ale kiedy się już zdecydował, ujawniał się jego talent.
W tej chwili LaRoque wyglądał przytomnie i szczerze. Jacob poprosił Helene o zgodę na uwolnienie go. Rzuciła przelotne spojrzenie i wzruszyła ramionami. — W porządku, ale jeśli zbliży się do instrumentów, zabiję go. Powiedz mu to. Nie było trzeba mówić. LaRoque kiwnął głową, że zrozumiał. Jacob nachylił się i zdrowymi palcami prawej ręki zaczął gmerać przy zapięciach pasów. — Jacob, twoje ręce! — syknęła za nim Helene.
Troska na jej twarzy ożywiła Jacoba, ale kiedy zaczęła się podnosić, nie zostało po tym śladu. Jej praca była teraz ważniejsza niż jego i komendant wiedziała o tym. Już sam fakt, że była poruszona, Jacob uznał za niezwykłą manifestację uczuć. Posłała mu krótki, zachęcający uśmiech i pochyliła się znowu, żeby odpowiedzieć na pół tuzina alarmów, które rozbrzęczały się jednocześnie.