Czy pan Hyde był postacią z zabawy?
To prawda, że aż do tej pory nie wyrządził tak naprawdę żadnej szkody. Dokuczał bezustannie, ale zawsze w końcu okazywało się, że jest jakaś uzasadniona przyczyna tego, do czego go „zmuszał”. Aż do tej pory.
— Kiedy cię poznałem, przez jakiś czas nie byłeś poczytalny. Ale Igła cię wyleczyła. Uzdrowienie przerażało, więc zacząłeś grę. Nie znam jej szczegółów, byłeś bardzo skryty, ale teraz wiem, że się ocknąłeś. Przebudziłeś się mniej więcej dwadzieścia minut temu. Jacob wziął się w garść. Bez względu na to, czy Fagin miał rację, nie było czasu, żeby stać tu i ględzić. Na uratowanie statku miał tylko dziesięć minut. Jeśli w ogóle było to możliwe.
Na zewnątrz migotała chromosfera. Fotosfera wisiała ciężko nad ich głowami. Ślady pozostawione w kurzu przez wiązkę lasera pokrywały pajęczyną całe wnętrze. Jacob spróbował pstryknąć palcami i skrzywił się z bólu.
— LaRoque! Biegnij na górę i przynieś swoją zapalniczkę. Szybko! — Mam ją ze sobą — odparł dziennikarz cofając się o krok. — Ale do czego się może przydać …
Jacob biegł do mikrofonu. Jeśli Helene miała jakąś rezerwę mocy chowaną na czarną godzinę, to teraz nadszedł czas, żeby jej użyć. Potrzebował tylko trochę czasu! Zanim jednak zdążył nacisnąć włącznik, statek wypełnił dźwięk alarmu. — Sofonci! — rozległ się głos Helene. — Proszę przygotować się do przyspieszenia. Wkrótce opuścimy Słońce — w jej głosie brzmiało rozbawienie, prawie wesołość. — Ze względu na tryb zbliżającej się zmiany kursu zalecałabym wszykim pasażerom ubrać się bardzo ciepło. Słońce może być chłodne o tej porze roku!
28. Emisja stymulowana
Z kanałów wentylacyjnych biegnących wokół obudowy lasera chłodzącego wiał strumień zimnego powietrza. Jacob i LaRoque przysuwali się do płomienia, próbując osłonić go przed lodowatym powiewem.
— Dalej, złotko, pal się!
Na podłodze tlił się stos kawałków pianki. W miarę jak dorzucali coraz więcej skrawków, płomienie powoli rosły.
— Ha, ha! — zaśmiał się Jacob. — Jaskiniowiec zawsze zostanie jaskiniowcem, co, LaRoque? Ludzie lecą do Słońca, a kiedy już się tam dostaną, rozpalają ognisko, żeby się ogrzać!
LaRoque uśmiechnął się blado, nie przestając dorzucać coraz większych kawałków. Gadatliwy dziennikarz odzywał się bardzo mało, od kiedy Jacob uwolnił go z fotela. Od czasu do czasu mruczał tylko coś gniewnie pod nosem.
Jacob przyłożył do ognia pochodnię. Zrobili ją z bryły pianki zatkniętej na koniec tuby po napoju. Pochodnia zaczęła się tlić, wydzielając przy tym tumany gęstego, czarnego dymu. Wyglądało to przepięknie.
Wkrótce mieli gotowych kilka takich pochodni. Dym kłębił się w powietrzu, niosąc ze sobą wstrętny swąd. Żeby móc oddychać, musieli cofnąć się do wylotu kanału wentylacyjnego. Fagin przesunął się w głąb pętli grawitacyjnej. — W porządku — stwierdził Jacob. — Ruszamy!
Skoczył na lewo od włazu i cisnął z całej siły jedną z żagwi na skraj pokładu. LaRoque zrobił to samo, tylko w drugą stronę.
Kanten podążył za nimi, szumiąc głośno listowiem. Wyszedł z włazu wprost przed siebie i ruszył w przeciwny koniec pokładu, żeby móc obserwować sytuację i w miarę możliwości odciągać strzały Kulli. Odmówił przy tym pokrycia się pianką. — Jest bezpiecznie — zagwizdał cicho Kanten. — Kulli nie widać ani śladu. Wiadomość była dobra i zła zarazem. Określała miejsce, w którym znajdował się Kulla, a jednocześnie oznaczała, że obcy pracował prawdopodobnie nad rozwaleniem lasera chłodzącego.
A tymczasem robiło się coraz ZIMNIEJ!
Kiedy Helene zaczęła wykonywać swój plan, Jacob natychmiast go zrozumiał. Ponieważ ciągle miała kontrolę nad ekranami otaczającymi statek (czego dowodem była żywa załoga), mogła przepuszczać ciepło Słońca w dowolnej ilości. Ciepło to było następnie przesyłane do lasera chłodzącego i razem z ciepłem pochodzącym z generatora elektrycznego statku wypompowywane z powrotem do chromosfery. Tyle że tym razem przepływ zmienił się w wodospad, którego ujście Helene skierowała w dół. Odrzut powstrzymał ich upadek i statek zaczął się powoli wznosić.
Taka ingerencja w automatyczny system kontroli cieplnej statku z konieczności była niedokładna. Helene musiała zdecydować się na zaprogramowanie mechanizmu tak, by odchylenia następowały w kierunku przechłodzenia. Tego rodzaju błędy można było łatwiej naprawić.
Pomysł był znakomity. Jacob miał nadzieję, że uda mu się to jej powiedzieć. Teraz jednak musiał zatroszczyć się o to, żeby plan miał szansę się powieść. Przesuwał się przyciśnięty do kopuły, aż dotarł do punktu, gdzie kończyło się pole obserwacji Fagina. Nie wyglądając dalej, rzucił dwie następne pochodnie w różne miejsca pokładu przed sobą. Każda z nich dymiła intensywnie.
Pomieszczenie wypełniało się oparami. Ślady wiązki lasera migotały w powietrzu.
Niektóre z nich, słabsze, znikały osłabione dodatkowym przedzieraniem się przez dym.
Jacob wycofał się w pole widzenia Fagina. Pozostały mu jeszcze trzy tlące się pochodnie. Oparł się o pokład i cisnął je w różne strony ponad centralną kopułą. LaRoque przysunął się do niego i też rzucił swoje.
Jedna z pochodni trafiła dokładnie nad środek kopuły. Napotkała tam wiązkę promieni rentgenowskich lasera chłodzącego i zniknęła, pozostawiając po sobie kłąb pary. Jacob miał nadzieję, że nie odchyliło to zbytnio wiązki. Spójne promienie rentgenowski miały w założeniu przechodzić przez powłokę niemal w ogóle nie szkodząc statkowi, ale wiązka nie była przeznaczona do stykania się z przedmiotami. — Dobra! — wyszeptał.
Wraz z LaRoque’em podbiegli do ściany kopuły, gdzie przechowywano części zamienne przyrządów rejestrujących. LaRoque otworzył magazynek i wdrapał się najwyżej jak mógł, po czym wyciągnął rękę. Jacob wgramolił się obok niego. Teraz wszyscy byli narażeni na ciosy. Kulla musi zareagować na oczywiste zagrożenie, jakie niosły pochodnie! Widoczność była już znacznie gorsza niż normalnie. W pomieszczeniu unosił się obrzydliwy swąd; Jacob czuł, jak oddychanie staje się coraz bardziej nieprzyjemne.
LaRoque rozparł się ramionami o framugę i podstawił złączone dłonie. Jacob oparł się na nich i wspiął się na barki dziennikarza.
Kopuła nachylała się w tym miejscu, ale jej powierzchnia była gładka, a Jacob miał tylko trzy palce, nie dziesięć. Trochę pomagała warstwa pianki, bo ciągle jeszcze była lepka. Po dwóch nieudanych próbach skupił się i skoczył z ramion LaRoque’a, prawie go przewracając. Powierzchnia kopuły przypominała rtęć. Musiał rozpłaszczyć się i gramolić powoli, centymetr po centymetrze.
W pobliżu wierzchołka zaniepokoił go laser chłodzący. Odpoczywając nie opodal szczytu, widział jego wylot. Laser buczał cicho dwa metry dalej; zadymione powietrze błyszczało tam i Jacob pomyślał o odległości, jaka dzieliła go od śmiercionośnej gardzieli. Odwrócił się tak, żeby nie musieć się nad tym zastanawiać. Nie mógł zagwizdać, by ich zawiadomić, że mu się udało. Śledząc jego ruchy i synchronizując własne działania musieli polegać na znakomitym słuchu Fagina. Zostało mu przynajmniej kilka sekund. Jacob postanowił zaryzykować — przetoczył się na plecy i spojrzał w górę na Wielką Plamę.
Słońce było wszędzie.
Z miejsca, w którym się znajdował, statek nie istniał. Nie było potyczki ani planet, ani gwiazd, ani galaktyk. Brzeg gogli zasłaniał nawet widok jego własnego ciała. Fotosfera była wszystkim.