Выбрать главу

— Jestem Bubbakub.

Głos wydobywał się z krążka wiszącego na szyi Pilanina i brzmiał sztucznie. Brzmieniacz! Rasa Pilan potrzebowała więc dodatkowej pomocy, żeby mówić po angielsku. Po prostocie urządzenia, znacznie mniejszego niż używane przez obcych, których języki ojczyste składały się z pisków i ćwierkania, Jacob domyślał się, że Bubbakub mógł wprawdzie wymawiać ludzkie słowa, ale w zakresie częstotliwości przekraczającym ludzką zdolność słyszenia. Postanowił uznać, że stworzenie może go słyszeć. — Jestem Jacob. Witam na Ziemi — skinął głową.

Usta Bubbakuba kłapnęły kilka razy w ciszy.

— Dziękuję — zahuczał brzmieniacz, ucinając końcówki słów. — Miło mi, że tu jestem. — I mnie jest miło pełnić obowiązki gospodarza — Jacob odkłonił się odrobinę głębiej, niż zrobił to Bubbakub, kiedy wysuwał się naprzód. Obcy cofnął się. Wyglądał na zadowolonego. Fagin na nowo podjął ceremonię prezentacji.

— Te czcigodne istoty pochodzą z twojej rasy.

Wyciągnął gałązkę z pękiem płatków w stronę dwojga ludzi: siwowłosego pana w tweedowym garniturze i stojącej obok niego atrakcyjnej wysokiej i opalonej kobiety w średnim wieku.

— Przedstawię teraz państwa — ciągnął Fagin — w sposób nieoficjalny, który ludzie stosują chętniej.

— Jacobie Demwa, poznaj doktora Dwayne’a Keplera z Ekspedycji „Słoneczny Nurek” i doktor Mildred Martine z Wydziału Parapsychologii na Uniwersytecie w La Paz. W twarzy Keplera najbardziej rzucały się w oczy wielkie, sumiaste wąsy. Ich właściciel uśmiechnął się, ale Jacob był tak zdumiony, że zdołał odpowiedzieć na tę oznakę wesołości zaledwie mruknięciem.

Ekspedycja „Słoneczny Nurek”! Badania na Merkurym i w chromosferze słonecznej były ostatnimi czasy kością niezgody na Zgromadzeniu Konfederacji. Frakcja „Przystosuj się i przetrwaj” twierdziła, że nie ma sensu wydawać tylu pieniędzy na wiedzę, którą dałoby się z łatwością uzyskać z Biblioteki, skoro za tę samą sumę można by zatrudnić znacznie więcej bezrobotnych uczonych tu, na Ziemi, w ramach programów prac publicznych. Na razie jednak dominowała frakcja „Samowystarczalności”, i to pomimo ataków ze strony prasy danikenistycznej.

Jacob uważał, że już sam pomysł wysyłania ludzi i statków do wnętrza gwiazdy jest absolutnym szaleństwem.

— Rekomendacje Kanta Fagina były entuzjastyczne — powiedział Kepler. Szef Słonecznego Nurka uśmiechnął się, chociaż jego oczy były zaczerwienione. Ich napuchnięte obrysy zdradzały jakąś wewnętrzną troskę. Ścisnął dłoń Jacoba w swojej i gniótł ją dalej, mówiąc. Głos miał głęboki, ale brzmiało w nim drżenie. — Przybyliśmy na Ziemię tylko na krótko. To łaska losu, że Fagin zdołał namówić pana do spotkania z nami. Mamy nadzieję, że będzie pan mógł lecieć z nami na Merkurego i pozwoli nam wykorzystać swoje doświadczenie w kontaktach międzygatunkowych.

Jacoba zamurowało. O, nie! Co to, to nie, ty liściasty potworze! Miał ochotę odwrócić się i spiorunować wzrokiem Fagina, ale nawet nieoficjalna międzyludzka grzeczność nakazywała, aby odpowiedzieć coś tym ludziom. Merkury! Akurat! Na twarzy doktor Martine zajaśniał serdeczny uśmiech, choć ona sama wyglądała na lekko znudzoną, kiedy ściskał jej rękę.

Jacob zastanawiał się właśnie, jak nie okazując zainteresowania zapytać, co ma wspólnego parapsychologia z fizyką słoneczną, ale Fagin uprzedził go. — Muszę przerwać, jak jest to powszechnie uznawane za dopuszczalne w nieoficjalnych rozmowach pomiędzy ludźmi, kiedy zdarzy się chwila milczenia. Pozostała do przedstawienia jeszcze jedna czcigodna istota.

Aj! — pomyślał Jacob — mam nadzieję, że ten Iti nie należy do nadmiernie wrażliwych. — Odwrócił się w stronę, gdzie obok wielobarwnej mozaiki na ścianie stał jaszczurkowaty nieziemiec. Stwór podniósł się już z poduszki i kroczył teraz w ich stronę na sześciu nogach. Miał niecały metr długości i około dwudziestu centymetrów wysokości. Przeszedł obok Jacoba bez jednego spojrzenia, zbliżył się do Bubbakuba i zaczął ocierać się o jego nogę. — Hm — stwierdził Fagin — to jest zwierzę domowe. Ten czcigodny, któremu masz być przedstawiony, to szacowny podopieczny, który przyprowadził cię do tej sali. — Ach, przepraszam! — Jacob uśmiechnął się, po czym zmusił się do przybrania poważnej miny.

— Jacobie Demwa, a-Człowiek, ul-Delfin, ul-Szymp, poznaj proszę Kullę, a-Pring, ab-Pil-ab-Kisa-ab-Soro-ab-Hul-ab-Puber, asystenta Bubbakuba i reprezentanta Biblioteki w Projekcie „Słoneczny Nurek”.

Zgodnie z oczekiwaniami Jacoba, imię składało się z samych imion rodowych. Pringowie nie posiadali własnych podopiecznych. Pochodzili wszakże z linii Puber/Soro, a to oznaczało, że kiedyś osiągną wysoką pozycję jako członkowie tego starego i potężnego rodu. Jacob spostrzegł, że gatunek Bubbakuba wywodził się z tej samej linii, i żałował, że nie pamięta, czy Pilanie i Pringowie byli dla siebie opiekunami i podopiecznymi. Obcy wystąpił naprzód, ale nie zaproponował uścisku dłoni. Jego ręce były długie i mackowate, przedramiona zakończone sześcioma palcami. Wyglądały na wątłe. Kulla pachniał delikatnie, a jego zapach przypominał nieco świeżo skoszone siano. Było to nawet dość przyjemne.

Ogromne oczy na słupkach błysnęły, kiedy obcy skłonił się do oficjalnego przedstawienia. Jego „wargi” odwinęły się do tyłu, ukazując parę białych, lśniących zębów trzonowych, po jednym na górze i na dole. Chwytne częściowo wargi zwarły te dwa kafary z porcelanowym klekotem.

Tam, skąd ten stwór pochodzi, ten gest nie może być przyjazny — Jacoba przeszedł dreszcz. Prezentacja zębów miała zapewne stanowić imitację ludzkiego uśmiechu. Był to widok niepokojący, a zarazem intrygujący. Jacoba zaciekawiło, po co są te szczęki. Miał przy tym nadzieję, że w przyszłości Kulla nie będzie… otwierał ust.

Lekko pochylając głowę powiedział:

— Jestem Jacob.

— Jesztem Kulla, proszę pana — odparł obcy. — Na pańszkiej Ziemi jeszt bardzo przyjemnie. — Wielkie czerwone oczy zmatowiały i Kulla cofnął się. Bubbakub poprowadził ich z powrotem do siedzisk przy oknie. Następnie ułożył się na brzuchu, tak że jego kończyny zwisały symetrycznie po bokach poduszki. Jaszczurkowate zwierzę domowe pobiegło za nim i zwinęło się obok w kłębek.

Kepler pochylił się naprzód i zaczął z ociąganiem:

— Przykro mi, że oderwaliśmy pana od ważnych zajęć, panie Demwa. Wiem, że pochłania pana wiele obowiązków… Mimo to mam nadzieję, że uda nam się przekonać pana, że… że nasz mały… problem jest wart pana czasu i zdolności. — Doktor Kepler splótł ręce na kolanach.

Doktor Martine obserwowała jego przejęcie z wyrazem lekko rozbawionej cierpliwości.

Jacoba niepokoiły te niuanse.

— No cóż, doktorze Kepler, Fagin na pewno powiedział panu, że od śmierci mojej żony wycofałem się ze „spraw tajemniczych”, a teraz jestem dość zajęty. Chyba zbyt zajęty, aby angażować się w długą podróż poza naszą planetę.

Kepler do reszty stracił pewność siebie. Wyraz jego twarzy stał się nagle tak beznadziejnie smutny, że poruszyło to Jacoba.

— …Jednakże, ponieważ Kant Fagin jest osobą spostrzegawczą, z przyjemnością porozmawiam z każdym, kogo do mnie skieruje. Wtedy też będę mógł podjąć ostateczną decyzję co do meritum sprawy.

— Ach, tę sprawę na pewno uzna pan za interesującą! Bez przerwy powtarzam, że potrzeba nam świeżego spojrzenia. Teraz zaś, kiedy Zarząd zgodził się na udział konsultantów…

— Zaraz, zaraz! — doktor Martine weszła mu w słowo. — Dwayne, nie jesteś sprawiedliwy. Ja przyłączyłam się jako konsultantka pół roku temu, a z usług Kulli i Biblioteki korzystacie jeszcze dłużej. Bubbakub zgodził się teraz zwiększyć pomoc Biblioteki dla Projektu i osobiście udać się z nami na Merkurego. Myślę, że Zarząd jest więcej niż hojny. Jacob westchnął.