– Jak uważasz. Tylko nie miejcie do nikogo pretensji, jeśli nie będziecie mogli spać w nocy.
Purdy zasnęła natychmiast, ledwie przyłożyła głowę do poduszki, i spała bite cztery godziny, natomiast Nat siedział w rogu łóżka i przyglądał się jej z czułym zaciekawieniem.
Nie dało się ukryć, że niezwykle polubił jej wiecznie potargane włosy, nieregularne rysy, długie, cieniste rzęsy i niezwykłą szarość oczu. Prawdę mówiąc, lubił w niej wszystko.
Poza jednym. Że była po uszy zakochana w Rossie Grangerze.
– Purdy! – Delikatnie dotknął jej ramienia. – Purdy, czas się obudzić.
Coś mruknęła, potem z trudem uniosła powieki, i na widok Nata uśmiechnęła się. Jeszcze nie kojarzyła, gdzie jest i co robi z Natem w jednym pokoju, ale to, że są razem, wyraźnie jej się spodobało.
– Już prawie druga – powiedział miękko. – Jeśli będziesz spała dłużej, dasz Cleo powód do triumfu, bo nie zmrużysz oka w nocy.
Ciężko podniosła się z łóżka.
– Czy wyglądam równie źle, jak się czuję? – zapytała, przeczesując dłonią włosy.
Jak mogła wyglądać źle, skoro wyglądała tak cudnie? Rześka czy zaspana, wypoczęta czy zmęczona, zawsze równie piękna… Do diabła, a teraz tak rozkosznie się przeciągnęła!
Nat jeszcze o tym nie wiedział, ale miał wszelkie symptomy choroby zwanej miłością.
– Prysznic postawi cię na nogi – odezwał się, z trudem opanowując dziwną tęsknotę, a prościej mówiąc, pożądanie.
Po dwudziestu minutach, wykąpana i ubrana w świeże ciuchy, Purdy poczuła się jak nowo narodzona.
Rozczesując wilgotne włosy, weszła do kuchni, gdzie Nat szykował coś do jedzenia.
– Spałeś choć trochę? – zapytała.
– Uciąłem sobie krótką drzemkę w pokoju na sofie
– odpowiedział. – Później wziąłem prysznic i zadzwoniłem do Ashcroftów. Umówiłem się z nimi na dzisiejsze popołudnie. Dobrze by było, gdybyśmy poszli tam we dwoje, jeśli jednak nie masz ochoty, zrozumiem.
– W końcu po to tu jestem – powiedziała energicznie.
– Zapłaciłeś za mój bilet, teraz kolej na mnie, bym wywiązała się z umowy.
Nat spojrzał na nią nieprzeniknionym wzrokiem.
Podróż do domu Ashcroftów okazała się prawdziwym koszmarem. Purdy zdążyła już zapomnieć, jak męczący i hałaśliwy jest Londyn. Mogła sobie jedynie wyobrazić, co czuje Nat, spoglądając na jej rodzinne miasto. Rodzinne, a jednak kompletnie obce, wręcz wrogie.
Ogromne australijskie przestrzenie, poczucie wolności, cudowne niebo, palące słońce, cisza, to był jej świat, choć inni sądzili inaczej. Dla Nata, Rossa i pozostałych Australijczyków, których poznała, na zawsze pozostanie Angielką, mieszkanką brudnego, hałaśliwego Londynu.
Purdy zerknęła na Nata. Nawet w zwykłych dżinsowych spodniach i bawełnianej koszulce wyglądał jak człowiek z innego świata, jak ktoś, kto przynależy do rozległych przestrzeni, otwartego nieba i tysiąca barw.
Kiedy oprowadzał ją po Mack River, pewnie widział w niej wielkomiejską dziewczynę, która wprawdzie pragnie wtopić się w australijską rzeczywistość, ale nigdy jej się to nie uda i zawsze będzie tu obca. Pewnie wydała mu się śmieszna, kiedy opowiadała o swej fascynacji tą ziemią…
– Cieszę się, że jesteś ze mną – powiedział, przerywając jej niezbyt miłe rozmyślania. – Nie wiem, czy sam dałbym sobie radę.
– Och, na pewno – odparła. Był uprzejmy, podkreślał, że jest mu potrzebna… no cóż, odebrał dobre wychowanie i tyle. Nie łudziła się, by mogło chodzić o coś więcej.
Dom Ashcroftów znajdował się blisko stacji metra, na której wysiedli. W okolicy przeważały niskie, jednorodzinne domy, zupełnie różne od luksusowych apartamentowców, w jakich mieszkała rodzina Purdy. Było tu ciszej, przytulniej i dużo sympatyczniej, prawie swojsko.
Purdy spojrzała na Nata. Szedł pochylony i niepewny, jak skazaniec prowadzony na ścięcie.
– Wspominasz chwile, kiedy byłeś tu poprzednio? – zapytała cicho.
– Tak… Skąd wiesz? – Wyraźnie był zaskoczony.
– Bo sama bym tak to przeżywała. Wiem, że jest ci trudno, Nat.
– Poradzę sobie – mruknął zdawkowo, choć jej serdeczny ton bardzo go poruszył.
– Oczywiście, że sobie poradzisz.
Był silnym mężczyzną, lecz życie postawiło go przed wielkim wyzwaniem. Nie mając żadnego doświadczenia, niedługo miał stać się ojcem dla dwojga maleńkich dzieci i będzie się z tym borykać w samotności. Żadna, choćby najwspanialsza niania nie wyręczy go w najtrudniejszych i najważniejszych sprawach związanych z wychowaniem Daisy i Williama. Cała odpowiedzialność za ich losy spadnie na niego.
A teraz zbliżał się do drzwi Ashcroftów, za którymi czekały na niego dwie bezbronne istoty. Purdy poczuła w sercu bolesne ukłucie.
– Ten tydzień będzie dla ciebie koszmarem – powiedziała w zamyśleniu. – Wszystkie te uroczyste przyjęcia Cleo, toasty, roześmiani goście, podczas gdy ty będziesz myślał o bracie, Laurze i ich… teraz twoich… dzieciach.
Nat zmieszał się. Serdeczne słowa były mu potrzebne, lecz zarazem go żenowały. Dotychczas sam sobie ze wszystkim radził i nie był przyzwyczajony, by ktokolwiek wnikał w jego uczucia i problemy. I to spojrzenie Purdy, ciepłe, lecz zarazem niezwykle przenikliwe… jakby dotarła do najgłębszych zakamarków jego myśli i serca.
– To prawda – przytaknął. – Myślę o Edzie i Laurze, o wszystkim, co razem przeszliśmy. Bardzo mi ich brakuje, ale życie idzie do przodu. Czas robi swoje i dzisiaj nie jest już tak źle.
No cóż, nie było już tak źle, bo miał przy sobie Purdy, jednak nie zamierzał tego mówić. Nie mógł. Inaczej gotowa pomyśleć, że próbuje ją ze sobą związać, uzależnić od siebie. Była serdeczna i dobra, a jednak podkreśliła kilka razy, że na pewno poradziłby sobie sam… To brzmiało jak ostrzeżenie.
– Jeśli chcesz, wytłumaczę cię przed Cleo – powiedziała. – Wystarczy, jeśli pojawisz się na jednej imprezie i na dwóch rodzinnych obiadach. Co ty na to?
– Nie ma takiej potrzeby. Ed i Laura uwielbiali przyjęcia. Jeśli patrzą na mnie z góry, to jestem pewien, że nie oczekują ode mnie umartwiania i smutnych refleksji, tylko wręcz przeciwnie. Poza tym im mniej czasu na myślenie, tym lepiej.
Purdy spojrzała na niego z podziwem. Taka postawa bardzo jej imponowała. Nat w trudnych chwilach brał się z życiem za bary, nie poddawał się.
Wreszcie dotarli pod dom Ashcroftów. Nat zebrał się w sobie, sprężył. Za chwilę cała jego egzystencja ulegnie kompletnej zmianie.
Purdy nagle uświadomiła sobie z całą ostrością, w jak bardzo różnej są sytuacji. Otóż Nat nie miał wyboru. Musiał podążać jedną drogą, jaką wskazał mu los. Natomiast ona miała wybór. Mogła odstąpić od umowy, powiedzieć, że się rozmyśliła. Nat musiałby zaakceptować jej decyzję, do niczego nie mógł jej zmusić. Po jakimś czasie zwróciłaby mu pieniądze za bilet i w ten sposób urwałaby się ostatnia łącząca ich nić.
Tak, Purdy miała wybór. Mogła zostać w Londynie, mogła wrócić do Australii i poszukać sobie pracy na jakimś ranczu, mogła pojechać do Stanów, Azji, Europy… Tak wiele widziała przed sobą dróg, zaś Natowi została tylko jedna.
Nacisnął dzwonek.
– Wszystko będzie w porządku – wyszeptała, wkładając rękę w jego dłoń. Przynajmniej tyle mogła dla niego uczynić.
Jego palce zacisnęły się z wdzięcznością.
– Tak – odpowiedział, spoglądając z czułością w jej szare oczy. – Wierzę, że tak właśnie będzie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
William i Daisy nie spali. Purdy i Nat usłyszeli ich płacz, gdy tylko przekroczyli próg.
Harry Ashcroft wyglądał na wyczerpanego, lecz na widok gości wyraźnie się ucieszył.