Выбрать главу

– Witajcie, kochani. Przepraszam za te hałasy. Próbowaliśmy przed waszym przyjściem uśpić dzieci, ale jak widać miały inne plany. Trudno będzie nam spokojnie porozmawiać. – Gestem zaprosił ich do salonu. – Moja żona, Ruth, pomaga na górze Eve przewijać dzieci. Musimy na nią poczekać.

– Chętnie zastąpię pańską małżonkę – zaproponowała Purdy. Przypuszczała, że Ashcroftowie chcieliby przez chwilę porozmawiać z Natem bez świadków. – Przyniesiemy niemowlaki na dół, jak tylko będą gotowe.

Starszy pan spojrzał na nią z wdzięcznością, a po chwili jego żona z ulgą przywitała Purdy w pokoju dziecięcym.

William i Daisy okazali się ślicznymi, nieporadnymi maleństwami, które, nie potrafiąc powiedzieć jeszcze ani słowa, krzykiem i płaczem informowały otoczenie o wszystkim, co właśnie przeżywały. Purdy spojrzała na nie z czułością. Sprawnie przewinęła Daisy, w tym samym czasie Eve uporała się z Williamem.

– Są naprawdę cudowne! – zawołała Purdy, schodząc ze schodów z Daisy, która uczepiła się jej włosów. Tuż za nią podążała Eve, trzymając w objęciach Williama.

– Chyba to samo myślą o tobie – zażartował Nat. – Jak tylko pojawiłaś się przy nich, zapanowała błoga cisza.

Rozmowa z Ruth i Harrym była trudna. Starsi państwo nie otrząsnęli się jeszcze z niedawnej tragedii i z pesymizmem patrzyli w przyszłość.

Nat po raz kolejny z wdzięcznością spojrzał na Purdy. Gdyby nie ona byłoby mu bardzo trudno przebrnąć przez to spotkanie. Z kobiecą intuicją wiedziała, jak się zachować, co powiedzieć i kiedy milczeć, a także z wielkim taktem i tkliwością pozwoliła się wypłakać Ruth.

– Tak bardzo się cieszymy, że mogliśmy cię poznać – powiedziała wreszcie starsza pani. – To ogromna ulga wiedzieć, że będziesz przy Williamie i Daisy.

Nat odczuwał dokładnie to samo. No cóż, gdyby na miejscu Purdy była Kathryn, takie słowa na pewno nie padłyby z ust Ashcroftów. Była narzeczona potrafiła każdego oczarować urodą i wdziękiem, jednak nie miałaby pojęcia, co zrobić z płaczącym niemowlakiem i jak użyć jednorazowej pieluszki.

– Jestem ci naprawdę wdzięczny – powiedział Nat, gdy tylko pożegnali się z Ashcroftami. – Nie wiem, jak by się to wszystko potoczyło, gdyby nie było cię ze mną.

Purdy uśmiechnęła się. Jej również było dobrze z Natem. Aż za dobrze jak na kogoś, kto serce zostawił gdzie indziej. Ale cóż, gdy Nat spojrzał na nią, kiedy wchodziła do salonu z Daisy na rękach, w jego wzroku odnalazła coś, za czym mogłaby pójść na koniec świata. Co, nawiasem mówiąc, było równie wspaniałe, jak niepokojące.

Mogła mieć tylko nadzieję, że uśmiech, który posłała mu w odpowiedzi, nie powiedział zbyt wiele.

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował Nat, było zamartwianie się, że wkroczył pomiędzy nią a Rossa.

Że zamiast o Rossie, Purdy myśli tylko o nim.

Tak, był przyjazny, ciepły, głęboko kulturalny w ten najważniejszy, wewnętrzny sposób, ale nie o to chodziło. Takich ludzi lubi się i szanuje, natomiast ona…

Czyżby naprawdę zaczynała wariować na jego punkcie? Ujmował ją czymś, czego nie potrafiła określić, lecz przed czym coraz trudniej przychodziło jej się bronić.

Jego spojrzenie, jego tak rzadki, ale jakże wspaniały uśmiech… jego dotyk…

– Nie przesadzaj, Nat. Po prostu zrobiłam to, co do mnie należało.

Już się nie uśmiechał.

– Oczywiście – przytaknął zgaszonym głosem. – Wykonywałaś tylko swoją pracę.

– Jutro powinno nam pójść o wiele łatwiej. Zawsze najtrudniejsze są początki, a dzisiejsze spotkanie mamy już za sobą. Teraz powinniśmy skoncentrować się na Williamie i Daisy.

Mimo że nie mieli na to ochoty, musieli już wracać, bowiem Cleo zaplanowała na wieczór rodzinną kolację. Będą musieli odpowiedzieć na setki dociekliwych pytań dotyczących historii ich miłości, przyszłego ślubu, życiowych planów. Ta rozmowa mogła się okazać jeszcze trudniejsza od spotkania z Ashcroftami, obawiała się Purdy. Nie zamierzała jednak niepokoić tym Nata. I bez tego miał dość swoich kłopotów.

Jednak szczęśliwie kolacja okazała się bardzo udana. Wprawdzie matka i Cleo usiłowały zasypać Nata tysiącem szczegółowych pytań, jednak ojciec Purdy wyraźnie trzymał jego stronę. Obaj panowie chyba przypadli sobie do gustu.

Tłumacząc się zmęczeniem, Purdy i Nat dość wcześnie opuścili towarzystwo i stanęli wobec następnego problemu, czyli wspólnego łóżka.

Nat rozegrał to dyplomatycznie. Poczekał, aż Purdy pierwsza się położy, zamarudził w łazience z dobre pół godziny i kiedy wrócił do sypialni, jego „narzeczona" słodko spała.

Rano obudził ją Nat, który przyniósł dwa kubki herbaty. Purdy wydało się to takie naturalne, gdy oparci o poduszki popijali gorący płyn. A przecież jeszcze wczoraj była skrępowana i zażenowana wzajemną bliskością. Zrzuciła to na karb zmęczenia. Tak samo usprawiedliwiła fakt, że kompletnie zapomniała o Rossie.

Skrupulatnie poświęciła mu co najmniej pięć minut swoich myśli. Wysportowany, piękny, niebieskooki Ross pędzący na koniu, prowadzący ją w tańcu, uśmiechający się czarująco…

Każdego dnia musi poświęcić mu co najmniej kwadrans. Ostatecznie jest w nim zakochana, prawda?

Teraz, gdy zmęczenie znikło bez śladu, wszystko wydawało się takie proste. Wypełnią z Natem swoje zadania, potem wrócą do Australii i życie potoczy się dalej. Nat stworzy dom dla dzieci, a ona rozpocznie szturm na Rossa.

Nat jest jej wspólnikiem. Łączy ich wzajemna sympatia, może nawet przyjaźń, ale nic więcej. Żadnych więcej gwałtownych trzepotań serca, niedomówień i niepewności. Co za ulga!

Wtorkowe przedpołudnie spędzili u Ashcroftów. Bliźniaki zachowywały się uroczo i niezmiernie absorbująco. Wieczór zajęła im całkiem miła, jak się okazało, kolacja w towarzystwie Cleo i Aleksa.

Kiedy Purdy otworzyła oczy w środowy poranek, z ulgą ostatecznie stwierdziła, że wszelkie obawy związane ze wspólnym łożem okazały się mocno przesadzone. Kładła się i zasypiała sama, a budziła się, kiedy Nat był już na nogach. Wszystko przebiegało więc bez zbędnych komplikacji i krępujących chwil.

Zaraz po śniadaniu Nat wybrał się sam w odwiedziny do swoich bratanków, natomiast obie siostry udały się po zakupy.

Okazało się, że wobec siły perswazji Cleo, Purdy nadal była tak bezbronna jak dziecko. W rezultacie stała się właścicielką nie jednej, ale trzech wyjściowych kreacji wraz ze stosownymi dodatkami, w tym efektownej skórzanej torebki oraz kilku par butów. Pięknych, to prawda, wiedziała jednak, że dłużej jak godzinę w nich nie wytrzyma.

Po zakupach udały się do kawiarni, gdzie ogarnął je szampański nastrój. Przekomarzały się, wspominały śmieszne zdarzenia, podkpiwały z bliźnich. Poczuły się wolne, swobodne i beztroskie.

W ogóle Purdy tego dnia bawiła się naprawdę dobrze, choć chwilami z troską myślała o Nacie i bliźniętach. Czy wszystko przebiega pomyślnie? Wiele by dała, żeby być teraz z nimi…

Z zadumy wyrwał ją głos siostry:

– Purdy, czy ty mnie słuchasz?

– Przepraszam – odpowiedziała szybko. Stały przed wystawą sklepu kosmetycznego i, o ile pamięć jej nie myliła, wybierały kolor szminki do sukni ślubnej Cleo. – Zastanawiałaś się, zdaje się, nad różowym?

– Nie, Purdy. Nigdy nawet nie wspominałam o różowym. – Cleo demonstracyjnie przewróciła oczami. – Dobrze wiem, że zawsze uciekasz do tego swojego, wyimaginowanego świata, ale to, co dzieje się z tobą teraz, jest po prostu nie do zniesienia! Najwyraźniej miłość poprzestawiała ci wszystkie klepki.

– Zastanawiałam się tylko, co Nat i bliźniaki mogą teraz porabiać – broniła się Purdy.

– Nat wygląda na odpowiedzialnego faceta i świetnie poradzi sobie bez ciebie. Twoje zamartwianie jest mu do niczego niepotrzebne.