– Jeszcze na to za wcześnie – zaoponowała.
– Po co czekać? Przecież widać, że jesteście dla siebie stworzeni.
Ponieważ Nat kocha inną! – krzyknęła w duchu Purdy. Wymyśliła jednak inny argument:
– William i Daisy powinni się do nas przyzwyczaić, zanim zdecydujemy się na taki krok.
– Co ty opowiadasz, siostrzyczko – zaoponowała Cleo. – Będzie dużo lepiej, kiedy od razu zyskają prawdziwą rodzinę.
– Zgadza się – potwierdziła Marisa. – Obiecuję, że zaopiekuję się nimi podczas waszego miesiąca miodowego. Nawet się tego domagam, bo Katie i Ben będą zachwyceni.
– Nie chcemy… – zaczęła niepewnie Purdy i utknęła. Nic jej już nie przychodziło do głowy.
– Chcemy się pobrać w Australii – pospieszył z pomocą Nat. Cóż, nie miał złudzeń. Purdy pragnęła wyjść za mąż, ale nie za niego. – Prawda, kochanie?
Purdy przytaknęła.
Doskonale wiedziała, że takie było życzenie Nata. Ślub w Australii. Ale nie z nią, lecz z piękną, długonogą i pewną siebie Kathryn.
– Cóż… – Matka, podobnie jak Cleo i Marisa, była bardzo rozczarowana. Nagle oczy jej rozbłysły. – W takim razie wybierzemy się do Australii.
– Och, to zbyt wielki trud – zaprotestowała przerażona Purdy. – Drugi koniec świata…
– Nonsens, kochanie. – Matka machnęła ręką. – Oczywiście, że przyjedziemy na twój ślub.
– Połączymy to z wakacjami. Urlop w Australii, fantastycznie! – entuzjazmowała się Cleo.
Cleo? W Australii? Mimo najszczerszych chęci Purdy nie bardzo mogła sobie to wyobrazić.
– Ależ… – zaczęła ponownie.
– O co chodzi? – Cleo nagle stała się czujna. – Nie chcecie, żebyśmy przyjechali?
– Oczywiście, że chcemy – powiedział Nat z uśmiechem. – W Mack River jest wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić wszystkich. Możecie czuć się zaproszeni.
Zadowolone z takiego obrotu sprawy panie zaczęły snuć śmiałe wizje o tym, jak będzie wyglądać wesele w dzikiej głuszy na antypodach.
Purdy, choć przerażona, zaczęła chichotać. Matka i jej siostry naprawdę nie miały pojęcia, o czym mówiły.
– … a kiedy wyjdziecie z kościoła, towarzyszyć wam będzie orszak aborygeńskich wojowników – snuła swoją wizję Cleo. – Aborygeni nie są wprawdzie przystojni, ale prezentują się bardzo malowniczo. Widziałam ich w kilku filmach.
– Wszędzie mnóstwo kangurów, na eukaliptusach misie koala, czasami przemknie urocza panda…
– Pandy żyją w Chinach – sprostował Phil, który wprost dusił się ze śmiechu. Puścił oko do Nata.
– Nie szkodzi. – Marisa nie przejęła się drobną pomyłką. – To jakieś inne zwierzaki. A kiedy już zapadnie noc i pokaże się Wielka Niedźwiedzica…
– Krzyż Południa… – wtrącił Nat.
– Ach, prawda… A więc kiedy na niebie pokaże się Krzyż Południa, rozpoczną się pokazy sztucznych ogni…
– Wtedy aborygeńscy wojownicy zaczną bić pokłony, widząc w tym znak potęgi wielkiego Nata Mastermana i jego oblubienicy Purdy – zakończył Phil i zachichotał.
Nat dusił się ze śmiechu, reszta poszła za jego przykładem. Zapanował harmider.
To rozładowało sytuację. Swoją drogą Purdy była oszołomiona. Jej mama i kochane siostrzyczki, kobiety eleganckie i nadające się tylko do życia w mieście, wybierały się na australijską prowincję. Kompletnie się do tego nie nadawały. Tam są żmije, węże, jaszczurki…
Ale cóż, i tak tam nie przyjadą. Nie będzie ślubu, nie będzie wesela. Wkrótce komedia dobiegnie końca, a potem ona i Nat…
Właśnie, co potem?
W drodze powrotnej Purdy nie odezwała się słowem. Nat również milczał.
Dzięki Bogu Cleo była w swej normalnej dyspozycji, paplała więc bez ustanku. Właśnie wpadła na pomysł, by ślub odbył się w środku pustyni przy samotnym źródełku.
– To takie romantyczne i pełne głębokiej symboliki. Wokół pustynia, czyli śmierć, lecz źródło jest znakiem życia i zwycięstwa. Jak miłość.
Purdy zrobiło się słabo.
Kiedy wreszcie znalazła się pod prysznicem, poczuła niewysłowioną ulgę.
Nie na długo jednak, bo uświadomiła sobie, że czeka ją następna noc u boku Nata.
Poczuła się kompletnie bezradna. Przestała rozumieć samą siebie. Przeraźliwie się bała, a zarazem pragnęła go. Kochała Rossa, a zarazem tęskniła za Natem. To wszystko nie miało sensu.
No cóż, jest niezrównoważoną idiotką, która nie wie, czego tak naprawdę chce. Powinno się przed nią ostrzegać innych ludzi.
Co się z nią stało? Zakochała się w Rossie i postanowiła o niego walczyć. Świat wydawał się prosty i jasny, choć zarazem pełen cierni.
Nagle wszystko zrozumiała.
Nie, nie jest niezrównoważoną idiotką. Zakochała się w Rossie jak w aktorze z fotosu. Idealizowała go, podziwiała urodę, wdzięk, piękny uśmiech. To nie była miłość, tylko zwykłe zauroczenie. Lecz naiwnie sądziła, że to prawdziwe, głębokie uczucie.
Zdarza się. Każdy może się pomylić.
Miłość dopadła ją dopiero teraz. Twarda, nieustępliwa miłość, która nie zna litości i kompromisów. Człowiek staje się jej niewolnikiem, choćby nie wiem jak bardzo przed nią się bronił.
O Rossie marzyła, bo była spragniona miłości.
Nata pragnęła desperacko i ostatecznie.
Mój Boże, w co ona się wpakowała… Czeka ją wieczne niespełnienie.
Po jej policzku popłynęła samotna łza
Purdy zacisnęła zęby. Nie, nie będzie użalać się nad sobą. Musi stłumić emocje i zachować spokój. Nat nie może spostrzec, co się z nią dzieje. Postawiłoby go to w nad wyraz niezręcznej sytuacji, a jej przysporzyło upokorzenia.
Zacząłby ją pocieszać, tłumaczyć, że całe życie przed nią i jeszcze spotka właściwego mężczyznę…
Nie przeżyłaby tego.
A ten czas, który zgodnie z umową mają jeszcze razem spędzić, stałby się prawdziwym koszmarem.
Wszystko, co mogła, to czekać, by uczucie, jakie nią zawładnęło, zniknęło równie nagle, jak się pojawiło.
– Czy coś się stało? – usłyszała zdziwiony głos Nata, gdy wreszcie pojawiła się w pokoju.
Siedział w rogu łóżka, opierając głowę o ścianę.
Rzeczywiście, odkąd opuścili dom jej rodziców, nie odezwała się do niego ani słowem. W jego oczach kryło się nieme pytanie.
– Nic – odpowiedziała, siadając z drugiej strony łóżka. – Jestem tylko wykończona.
– Przez cały wieczór nie byłaś sobą – drążył uparcie, zbywając jej nieporadny wykręt. – Czy coś się stało?
Będzie mnie tak dręczył do upadłego, pomyślała rozżalona. Nawet on nie ma dla mnie litości.
No cóż, uznała, jak to zwykle w takich chwilach bywa, że cały świat zwrócił się przeciwko niej.
– Purdy, naprawdę jesteś dziwna. Martwię się o ciebie. Powiedz wreszcie, co się stało.
– Co się stało?! – powtórzyła z irytacją. – Ależ nic, oczywiście, że nic… poza tym, że musieliśmy wysłuchać głupich żartów na nasz temat. Tylko że Cleo, Marisa i mama wcale nie żartowały, a tata, choć zawsze pełen rezerwy, szczerze cię polubił i całym sercem przyjął do rodziny. Wszyscy uwierzyli, że dziwaczka i marzycielka Purdy wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi… – Jej oczy niebezpiecznie się zaszkliły, lecz zaraz znów błysnęły gniewem. – Nie powinniśmy byli się w to pakować. To szalony, kretyński pomysł! Wiesz, co się stało? Cała moja rodzina nie może już się doczekać, kiedy przyjedzie do Australii na nasz ślub. Oszukujemy moich najbliższych, drwimy z nich. Za co ich to spotyka? Czuję się z tym tak podle… To koszmar… Kiedy on się wreszcie skończy?!