Выбрать главу

– Jak tylko wrócimy do Australii – powiedział spokojnie, a potem przysunął się do niej. – Napiszesz, że przemyśleliśmy wszystko i ślubu nie będzie.

Tęsknota za tym, by znaleźć się w jego ramionach, stała się tak silna, że niemal bolesna.

– Będą strasznie rozczarowani… – zachlipała.

Nat poczuł nieprzepartą chęć, by ją objąć i przytulić do siebie, pocieszyć. Na szczęście powstrzymał się. Zbyt mało sobie ufał, by ryzykować takie przyjacielskie gesty.

– Pragną twojego szczęścia, i tylko to ma dla nich znaczenie. A ty możesz być szczęśliwa tylko z Rossem.

Ross? Niech diabli porwą Rossa z całym jego przystojniactwem! Pragnęła tylko Nata. Wiedziała to z całą pewnością.

– Taaak – wyjąkała.

– Wyobrażam sobie, jak musi ci go brakować.

– To prawda.

Była gotowa zrobić wszystko, by nie zauważył, jak wielka namiętność ją ogarnia. Jeszcze chwila, a rzuci się na Nata niczym dzika, wyuzdana pogańska bogini miłości.

W jej oczach znów zalśniły łzy. Ogarniała ją czarna rozpacz. Była chora z pożądania, zakochana do szaleństwa… i całkowicie bezsilna.

– Zobaczysz, rozłąka jedynie wzmocni to, co było między wami – próbował ją pocieszyć.

– Tak… Na pewno tak – mruknęła półprzytomnie. – Nie miałam tylko pojęcia, że miłość musi być aż tak… trudna. Czy rozumiesz, o czym mówię?

Spojrzał na jej bladą, zgaszoną twarz, na cień rzęs na policzkach. Tak wiele by dał, by móc ją przytulić.

– Dobrze wiem, o czym mówisz, Purdy.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Tej nocy miała piękny sen.

Delikatne, czułe pocałunki Nata, dotyk jego dłoni… Jej ciało, tak dotąd niewinne, teraz szykowało się na przyjęcie ostatecznej rozkoszy.

Dłoń Nata pieści jej kolano, odgarnia nocną koszulę, powoli wędruje ku górze…

Śniąc, odwróciła się w jego stronę i jej usta zatopiły się pożądliwie w jego wargach. Silnie, namiętnie i zaborczo.

Nareszcie. Nareszcie mogła zrobić to, czego pragnęła od tak dawna. Liczyło się tylko to, że nareszcie mogli być razem – ona i Nat.

Liczył się tylko smak jego ust, jego ciało, po prostu on.

– Proszę… – wyszeptała. Tak bardzo nie chciała, by przestał. – Proszę…

Nat ledwie ją usłyszał.

Prosiła, błagała, by przestał.

Ten cios był nieledwie ponad jego siły.

Co z tego, że ich ciała splotły się ze sobą, skoro w oczach miała strach, paniczne przerażenie? Skoro była oszołomiona, wstrząśnięta?

Zsunął się z niej.

– Co… co… – wyjąkała zupełnie już rozbudzona Purdy. Ten słodki sen okazał się jawą. – Co się stało?

– Przepraszam… – mruknął Nat. – Ja…

Jak jednak miał jej opowiedzieć, że rozbudził się, gdy jej ramię tak słodko, kusząco dotknęło jego ciała? Jakimi słowami miał wytłumaczyć, że zachowywała się tak, jakby go pragnęła?

A później, gdy w odpowiedzi na jego pocałunek odwróciła się, tak namiętna, tak spragniona…

Jak to się stało, że jej pocałunek mógł wziąć za odpowiedź na swoje pieszczoty? Jak mógł nie pomyśleć, że rozespana i na pół przytomna, rozpoznaje w nim nie jego, lecz Rossa?

A później ta jej cicha, błagalna prośba, by przestał.

– Przepraszam – powtórzył. Było to wszystko, co potrafił powiedzieć.

Nie czekając dłużej, wstał i skierował się do drzwi.

Trzymając dłoń na klamce, odwrócił się jeszcze, by spojrzeć na Purdy.

Leżała bez ruchu jak odurzona. Zawstydzona i zagubiona, jakby nadal nie mogła zrozumieć, co się stało.

– Przepraszam… – wyszeptał znowu. – Wybacz mi. Purdy nie poruszyła się. Za nic nie mogła pojąć, jak to się stało, że wspaniały, pełen dzikiej namiętności sen w jednej chwili przemienił się w tak koszmarną rzeczywistość. Z jakiego powodu?

Nigdy nie zaznała takiego upokorzenia. Wspomnienie Nata i jego pieszczot mieszało jej się z tym, co wydarzyło się później. Zaskoczenie i przerażenie w jego oczach, gdy uświadomił sobie, do czego oboje zmierzają. Niesmak, z jakim zsuwał się z jej ciała. I pełne zażenowania przeprosiny…

Przycisnęła dłonie do twarzy, by powstrzymać łzy. Nie mogła teraz płakać. Za nic nie powinna przecież zdradzić Natowi, jak bardzo go pragnęła i jak boleśnie ją zranił. Nie zniosłaby jego dalszych przeprosin, zakłopotania i uprzejmie skrywanej niechęci.

Ale jak poradzi sobie z pogardą, którą czuła do samej siebie?

Och, poradzi sobie… za jakieś dwadzieścia, może pięćdziesiąt lat.

Ale to będzie później, natomiast co miała zrobić teraz?

Na pewno nie mogła udawać, że nic się nie stało. Musi pójść do Nata i wyjaśnić mu, że miała erotyczny sen… Boże, jak jej to przejdzie przez gardło? A więc miała erotyczny sen z Rossem, a że Nat leżał obok niej, doszło do pomyłki… Dlatego błagała go, by się z nią kochał. Była nieprzytomna, śniła…

Czy odważy się to powiedzieć? Musi, bo inaczej następne trzy tygodnie staną się jeszcze większym koszmarem.

Bo już się w nim znalazła. Udawane uczucie przerodziło się w tajemną, nieszczęśliwą miłość i Purdy, by zachować resztki godności i zwyczajnie nie zwariować, musiała brnąć w piętrowe kłamstwa. Oszukuje rodzinę, że jest zakochana w Nacie, choć tak naprawdę rzeczywiście jest w nim zakochana, lecz okłamuje go, że nie jest… Boże, naprawdę można zwariować!

Był w kuchni. Siedział przy stole, z głową w ramionach, jakby nadal dochodził do siebie.

Miał na sobie tylko spodenki. Silny, zgrabny, męski… Do diabła, kochała go!

Purdy zacisnęła zęby.

– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć – powiedział, ujrzawszy ją w progu.

– Nie musisz nic mówić – mruknęła, siadając naprzeciw niego.

Wprawdzie szlafrok szczelnie opinał jej ciało, ale jakie to miało znaczenie? Pożądał jej jak żadnej kobiety na świecie. Nic dodać, nic ująć.

– Nie mam pojęcia, co się stało – zaczął. – Spałem jak zabity, aż nagle…

Niedawne wspomnienia zawisły między nimi jak ciężka, ponura chmura.

– Nie wiem, co powiedzieć… – powtórzył bezradnie. – Po prostu nie myślałem.

– Rozumiem, Nat. Najpierw miałam sen, a potem po prostu…

– Śnił ci się Ross – stwierdził cicho.

– Tak. To nie taki zwyczajny sen… – Więcej nie była zdolna powiedzieć.

– Zwyczajny, całkiem zwyczajny, gdy jest się zakochanym. Mam rację?

Jego głos brzmiał spokojnie, ale w duszy rozszalała się burza. Pewnie Ross nie sypiał jeszcze z Purdy, lecz była to tylko kwestia czasu. W każdym razie ona była gotowa.

– Przepraszam – szepnęła, nie mając odwagi spojrzeć na niego. Zbyt się obawiała, że w jej oczach odnajdzie prawdę.

Widział jej pochyloną głowę i miejsce na szyi, które jeszcze przed chwilą tak słodko poddawało się pieszczotom jego ust.

Skrzywdzona i nieszczęśliwa, zagubiona i zrozpaczona Purdy potrzebowała pociechy, ukojenia, miłości. Lecz on nie miał do tego prawa.

– To nie była twoja wina – powiedział więc tylko.

– Nie była również twoja, Nat. Byliśmy nieprzytomni, nie wiedzieliśmy, co robimy. To się po prostu wydarzyło.

Niewysłowiona słodycz jej ust? Jedwabisty dotyk jej skóry? Podniecenie, jakie ogarnęło ich ciała? To się wydarzyło ot tak, po prostu?!

– To się po prostu wydarzyło – potwierdził suchym, beznamiętnym głosem.

Na chwilę zapanowała cisza.

– Nie chciałabym, żeby to coś zmieniło między nami – zdobyła się w końcu na odwagę Purdy, nerwowo obracając na palcu pierścionek zaręczynowy. – Przecież wszystko układa się tak dobrze. Moi rodzice są przekonani, że zamierzamy się pobrać, Ashcroftowie są spokojni o los dzieci… To jeszcze tylko kilka tygodni. Wrócimy do Australii i będzie po wszystkim. Oboje tego chcemy, prawda?