Nat przysłuchiwał się jej w milczeniu.
Być może Purdy rzeczywiście będzie mogła zapomnieć. Być może nawet już zapomniała. Lecz jak on sobie z tym poradzi?
– Jak rozumiem, mamy udawać, że nic się nie stało. To proponujesz, tak? – upewnił się.
– Jeśli tylko się zgodzisz… – odpowiedziała szybko. – Naprawdę marzę tylko o jednym. Chcę jak najszybciej wrócić do Australii.
Do Rossa, cierpko dopowiedział w duchu Nat.
Niezależnie od tego, jak bardzo będzie oszukiwał ją i samego siebie, musi w końcu przyznać, że nie wiedzieć kiedy zakochał się w Purdy. Namiętnie, żarliwie i… bez wzajemności.
Stał się niewolnikiem tej miłości, nigdy niespełnionej, bolesnej, tragicznej. Jego życie zamieni się w piekło. Już się zamieniło.
Purdy wyjdzie za Rossa, urodzi jego dzieci, będą żyć długo i szczęśliwie. A on, ich zgorzkniały sąsiad, będzie cierpiał w wiecznym niespełnieniu. Taka czekała go przyszłość.
Dlaczego ją spotkał na swej drodze? Czy los zawsze musi być taki okrutny? Zobaczyć raj, lecz nigdy do niego nie wstąpić, toż to najperfidniejsza tortura.
Pozostały mu tylko trzy tygodnie. Ostatnie dni, kiedy Purdy będzie tylko dla niego. Nie miał sił, by z tego zrezygnować, choć powinien. Zobaczyć raj, lecz do niego nie wstąpić… Po co to przedłużać?
– Więc… jak? – powtórzyła zaniepokojona ciszą Purdy. – Czy masz coś przeciwko temu?
– Nie – odpowiedział powoli. – Nie mam nic przeciwko temu.
Kolejny dzień był ostatnim, jaki pozostał Cleo przed sobotnim ślubem, więc i roboty było mnóstwo. Purdy, jako druhna, też nie miała chwili czasu na rozmyślania. I całe szczęście.
Nat wybrał się w odwiedziny do Williama i Daisy.
Zwyczaj nakazywał, by noc przed ślubem państwo młodzi spędzili w swych rodzinnych domach i Cleo nie wyobrażała sobie, by mogło stać się inaczej. Purdy, jako druhna, również była do tego zobowiązana.
– Może i ty przeprowadzisz się na tę noc do nas? – zaproponowała Natowi Cleo.
Grzecznie odmówił.
Była to najdłuższa i najcięższa noc w całym jego życiu.
Tęsknił za Purdy.
– Lepiej będzie, jeśli zaczniesz się do tego przyzwyczajać – wymruczał sam do siebie, po raz tysięczny już przekręcając się z boku na bok.
Sobota przywitała zakochanych cudownym słońcem i czystym niebem.
Cleo wyglądała oszałamiająco pięknie, Alex również prezentował się wspaniale.
Kiedy Purdy składała siostrze życzenia szczęścia i wszelkiej pomyślności, ta z uśmiechem powiedziała:
– Teraz twoja kolej, maleńka.
– Mam nadzieję – odpowiedziała Purdy, starając się przywołać na twarz bodaj cień uśmiechu.
W tłumie gości z ledwością rozpoznała Nata. Skupiony i poważny, w nienagannie skrojonym szarym garniturze i z ciemnym krawatem, wyglądał elegancko i bardzo przystojnie.
Kiedy uśmiechnął się do niej serdecznie, poczuła, jak na jej serce spłynęła fala przyjemnego gorąca. Odpowiedziała ciepłym uśmiechem.
Po chwili straciła Nata z oczu.
Spojrzała na Cleo i Aleksa. Młodzi, szczęśliwi, zakochani w sobie…
Purdy uciekła w marzenia. Jej ślub z Natem, wokół rozradowany tłum, a oni wpatrzeni w siebie, niecierpliwie czekający chwili, kiedy wreszcie zostaną sami…
Otrząsnęła się, jej oczy zaszkliły się.
Och, być z Natem na dobre i na złe, na zawsze, do jak najpóźniejszej śmierci… Jak to jest, być z nim? – kołatało się bezlitośnie po jej głowie. Poczuć na palcu ofiarowaną przez niego obrączkę, a potem wspólnie witać kolejne wschody słońca… Jak to jest?
Ktoś trącił ją w ramię. To matka, zaniepokojona jej nieobecnym wyrazem twarzy, spytała, czy wszystko w porządku.
Skinęła głową, że tak, choć pragnęła wykrzyczeć, że nic nie jest w porządku. Wykrzyczeć to Natowi i całej reszcie świata.
Powiedziała mu, że nie chce, by po wczorajszej nocy cokolwiek zmieniło się między nimi. Zapewniała go, że to możliwe.
Dla niego? Zapewne. Ale nie dla niej.
Nie chciała być już anonimową Purdy, nianią do wynajęcia, koleżanką, przyjaciółką. Jedyne, czego pragnęła, to zostać jego żoną.
I o ile się nie myliła, nie było to tak do końca nierealne. Jak na razie był przecież wolny, czyż nie?
Być może uda jej się pozostać w Mack River na dłużej. Może okaże się tak bardzo potrzebna Natowi, że zagnieździ się tam na dobre. Upłynie miesiąc, rok, dwa…
Będzie dbała o dzieci, o dom. O Nata. Będzie gotować, sprzątać, prać. Robić wszystko, byłe tylko być z nim. Patrzeć, jak William i Daisy dorastają, jak z biegiem czasu nabierają umiejętności, jak się usamodzielniają.
Będzie dzielić z nim troski i cieszyć się jego radościami. O niczym innym przecież nie marzyła…
Tajemnicza Kathryn pozostanie w swoim Perth na zawsze, a Nat wreszcie o niej zapomni…
Fantazjuje? Jest naiwną idiotką?
Być może.
Lecz jest jeden tylko sposób, by się o tym przekonać.
Działać.
Najpierw czekają ją niezwykle trudne trzy tygodnie, podczas których musi udowodnić sobie i Natowi, że potrafi być twarda, zrównoważona i chłodna. Wszystko bowiem, czego od niej potrzebuje, to opieka nad bliźniętami. Będzie więc tylko nianią… na razie.
Przyszła pora robienia zdjęć. Młoda para w asyście najbliższej rodziny ustawiła się zgodnie z poleceniami fotografa.
– Purdy i…Nat, zgadza się? – zawołał, przykładając aparat do oczu. – Stańcie odrobinę bliżej siebie. O, tak, bardzo dobrze. A teraz uwaga! Uśmiech!
Nat stał tuż za nią, więc nie mogła go widzieć, ale czuła delikatny dotyk jego ramienia na swych plecach i ciepło jego ciała. Tak bardzo chciała się do niego przytulić.
Zamknęła powieki.
– W porządku, jeszcze raz! – zawołał fotograf. – Purdy, co się dzieje? Nie możesz spać na ślubnym zdjęciu własnej siostry!
Zawstydzona, natychmiast uniosła powieki, przywołując na twarz kolejny uśmiech.
Twarda, zrównoważona, chłodna. Czy nie taka właśnie miała być? A więc zacznie już teraz.
O dziwo, samo wesele nie sprawiło jej już najmniejszego kłopotu. Cleo i Alex zrezygnowali z tradycyjnej biesiady na rzecz szwedzkiego bufetu, dzięki czemu panował miły rozgardiasz. Purdy bez wzbudzania podejrzeń mogła unikać Nata, z czego skrzętnie skorzystała.
Pojawiała się tu i tam, rozmawiała, uśmiechała się, ba, nawet wybuchała śmiechem. I z pogodną miną potwierdzała, że owszem, tak, następna pójdzie do ołtarza ona.
Jednak zawsze, ilekroć kątem oka spostrzegła znajomą sylwetkę lub usłyszała ukochany głos, natychmiast zmieniała kurs.
Wyglądało zresztą na to, że dla niego nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie była nawet pewna, czy Nat w ogóle zauważał jej osobę. Ilekroć bowiem pozwalała sobie na krótkie zerknięcie w jego kierunku, tylekroć był pochłonięty rozmową z kolejną ciotką czy kuzynką Purdy. Panie adorowały go na wyścigi, co Nat przyjmował z lekkim dystansem, lecz zarazem z niepowtarzalnym wdziękiem.
Po kilku godzinach Purdy postanowiła przewietrzyć się w ogrodzie. Wieczorny chłód okazał się doskonałym lekarstwem nie tylko na rozpalone ciało, ale i na rozgorączkowane myśli.
Schodząc po schodkach tarasu, nagle zorientowała się, że w ogrodzie nie będzie sama. Na trawie, w otoczeniu gromadki dzieci, siedział Nat, pokazując im jakieś sztuczki. Maluchy to wybuchały głośnym śmiechem, to patrzyły zafascynowane.
– Uciekłaś z przyjęcia? – zapytał. Skinęła głową.
– W takim razie przyłącz się do nas.
– Ciociu Purdy! – zawołał Ben, widząc jej wahanie. – Nat potrafi robić cuda ze swoimi dłońmi. Chodź, zobacz!