Cuda? Och, wiedziała o tym aż nadto dobrze…
– Doprawdy? – zapytała, zbliżając się w ich kierunku.
– Nat, pokaż cioci!
Nat powtórzył sztuczkę. Była bardzo prosta, jednak u dzieci ponownie wywołała wybuch entuzjazmu.
Potem uprosiły go, by opowiedział coś o Australii. Z zapartym tchem słuchały o kangurach, krokodylach i samotnych ranczach.
Purdy z radością przysiadła na miękkiej trawie i wsłuchiwała się w to, co mówił. Czy raczej jak mówił.
Jego miękki, spokojny głos rozbrzmiewał łagodnie w wieczornej, letniej ciszy. Patrzyła, z jakim przejęciem starał się opisać dzieciom to, czego nigdy nie miały okazji zobaczyć, jak gestykulował, jak się uśmiechał, jak się zamyślał.
I nieważne było to, że nie mówił do niej. Nieważne było, że na nią nie spoglądał. Nawet to, że o niej nie myślał. Liczyło się jedynie, że mogła być tuż obok niego.
Wreszcie dzieci rozbiegły się i zostali sami. Nat przysiadł się bliżej Purdy.
– Jesteś teraz ich bohaterem. – Uśmiechnęła się. – Rzeczywiście krokodyl odgryzł pół twojej łodzi?
Nat roześmiał się.
– Może straty nie były aż tak duże, jednak ślady zębów są tam do dzisiaj. Pokażę ci, jak wrócimy do domu.
Zamarł, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, co powiedział. Wrócić z nią do Mack River było przecież jego życzeniem. Nie jej.
– To prawda. Nie mogę się doczekać powrotu do Australii – odpowiedziała spokojnie, jakby niczego nie zauważyła. Oplatając kolana ramionami, uniosła głowę i spojrzała w niebo. – Twoje opowieści sprawiły, że zapragnęłam znowu zobaczyć to wszystko. Byłam w Cowen Creek zaledwie kilka miesięcy, ale tęsknię za tym miejscem jak za domem. Tutaj wszystko osiąga jakieś zawrotne, kosmiczne tempo. Nie zdążysz nawet dobrze pomyśleć, a rzeczywistość zmieni się ze trzy razy. Nigdy nie czułam czegoś takiego w Cowen Creek. Tam było tak cicho, tak spokojnie… Można spacerować kilometrami i nie spotkać nikogo, prócz ptaków na drzewach.
I Rossa, cierpko dopowiedział w myślach Nat, widząc, jak na twarzy Purdy pojawia się błogi uśmiech.
Czy Ross w ogóle ma pojęcie, jakim jest szczęściarzem? – smętnie kołatało się w jego głowie. Wszystko, czego potrzebuje, to skinąć palcem, a Purdy będzie jego. Żoną, kochanką, matką jego dzieci. Kobietą, z którą spędzi resztę życia.
Kathryn nie była taka, pomyślał. Nie lubiła ziemi, natury, ciszy. Zawsze ciągnęło ją do miasta, do łudzi, do wydarzeń. Nie znosiła monotonii Mack River i uciekała stamtąd, kiedy tylko nadarzała się okazja.
Doskonale wiedział, że Purdy potrafiłaby pokochać to miejsce, jak pokochała Cowen Creek. Udowodniła to tego dnia, kiedy odwiedziła go w Mack River.
To niesprawiedliwe, pomyślał. Było tak wiele rzeczy, które chciał jej pokazać. Wodospad, pod którym kąpali się razem z Edem, gdy byli dziećmi, kaniony, skały… A pod koniec dnia mogliby rozbić namiot daleko od domu, rozpalić ognisko, patrzeć w gwiazdy…
– Myślisz o domu? – zapytała, przyglądając mu się z wielką uwagą.
– Tak.
– Musisz nienawidzić Londynu, Nat.
Nie, nie nienawidził Londynu, chociaż liczył już dni do powrotu. Jakże jednak mógłby nienawidzić to miasto, skoro ona była tutaj?
– Purdy… – zaczął, sam nie bardzo wiedząc, co chce powiedzieć. Albo raczej, jak ma to powiedzieć.
– Tak?
Zanim jednak ponownie zdążył otworzyć usta, ich uszu dobiegł głos matki Purdy.
– Ach, więc tu się schowaliście! – zawołała od drzwi tarasu. – Musicie koniecznie na chwilę do nas wrócić. Ojciec nie może rozpocząć bez was swojej przemowy.
Nat odetchnął z ulgą. Zaledwie chwila dzieliła go od tego, by zniszczyć wszystko i powiedzieć Purdy o tym, co tak naprawdę do niej czuje. Zaledwie chwila, a widziałby ją po raz ostatni w życiu…
Jeśli odtrąciła rękę, którą jej podał, gdy wstawała, to jakie wrażenie wywarłaby na niej niewczesna deklaracja miłości? Doprawdy, głupiec z niego. Prawdziwy głupiec.
Purdy wstała z miejsca. Siłą powstrzymała się, by nie chwycić dłoni Nata, którą wyciągnął do niej, kiedy podnosiła się z miejsca. Nie była pewna, czy potrafiłaby ją puścić z powrotem. No cóż, za nic nie mogła sobie ufać.
Na szczęście zjawienie się matki podziałało na nią jak kubeł zimnej wody. To wprost nieprawdopodobne, z jaką łatwością, patrząc w jego ciepłe, ciemnobrązowe oczy, zapominała o Kathryn, o Rossie i marzyła tylko o jednym: wziąć jego twarz w dłonie i całować, całować, całować…
Przemowa ojca była, jak zwykle, krótka i treściwa. Zebrani nagrodzili ją brawami. Następny w kolejce do wygłoszenia mowy był Alex.
Patrząc na Cleo, która z uwagą i entuzjazmem przyjmowała każde słowo swego męża i zupełnie nie kryła się ze swym szczęściem, Purdy ponownie odczuła w sercu delikatne ukłucie zazdrości. Cieszyła się wraz z siostrą, życzyła jej i Aleksowi wszystkiego najlepszego, jednak… żałowała, że podobne szczęście nigdy nie stanie się jej udziałem.
– A teraz – głos Cleo przerwał jej rozmyślania – ja i Alex chcielibyśmy w sposób szczególny podziękować Purdy, która przebyła długą drogę, by być tu dzisiaj z nami. Wiemy, jak ciężko było ci się rozstawać z Australią, Purdy, i dlatego jesteśmy ci ogromnie wdzięczni. Dzisiejszy dzień nie byłby najszczęśliwszym w moim życiu, gdyby ciebie tutaj zabrakło.
– A dla informacji tych, którzy być może jeszcze nie wiedzą – dodał Alex – Purdy i Nat w niedługim czasie mają zamiar wrócić do Australii, by tam się pobrać. Korzystamy więc z okazji, żeby życzyć im, by zaznali takiego samego szczęścia jak moja żona i ja.
– Purdy, żebyś na pewno była następna – zawołała Cleo, rzucając w kierunku siostry swój ślubny bukiecik. – Łap, maleńka!
Musiała złapać, bo kwiaty przyfrunęły wprost do jej rąk. Skonsternowana, z bukiecikiem w ręku, stała, nie bardzo wiedząc, co powinna ze sobą zrobić.
– Za Purdy! – wykrzyknęli wszyscy, wznosząc do góry kieliszki. – Za Purdy i Nata!
Nat stał tuż za jej plecami, zaskoczony tak samo jak ona sama. Oczywiste było, że wszyscy czekają na ich pocałunek. Byli przecież w sobie zakochani. Co więcej, zaręczeni. Wzniesiono właśnie toast za ich zdrowie, więc chyba…
Odwróciła się do Nata. Zrozumiał. Pochylił się, otoczył jej plecy ramieniem i na jeden króciutki ułamek sekundy dotknął jej ust.
Nim zdążyła się zorientować, było po wszystkim. Wszyscy wokół klaskali i śmiali się, najwyraźniej zupełnie usatysfakcjonowani.
Purdy nie była pewna, czy bardziej czuje się rozczarowana, czy zadowolona z faktu, iż pocałunek Nata skończył się, zanim się na dobre zaczął.
Zadowolona, zdecydowała po chwili. Gdyby pocałunek podobny był do tych, które już znała, stałaby teraz jak porażona, skupiając na sobie uwagę wszystkich.
A tak mogła swobodnie pomachać bukietem w stronę Cleo i uśmiechnąć się beztrosko, jakby jedyną jej troską był termin ślubu i krój ślubnej sukienki.
– Całe szczęście, że mamy to już za sobą! – wykrzyknęła Purdy, opadając bezwładnie na sofę w pustym mieszkaniu Cleo.
– Zaczynałem się już zastanawiać, czy Cleo i Alex w ogóle gdzieś pojadą – westchnął Nat, zdejmując marynarkę i rozluźniając węzeł krawata.
Paradoksalnie pocałunek, który nie tak dawno złożyli na oczach gości, okazał się błogosławiony w skutkach. Był tak bardzo bezosobowy, beznamiętny i chłodny, że wszystko stało się jasne.
Wciąż kocha Kathryn, myślała Purdy.
Wciąż kocha Rossa, myślał Nat.
Byli przekonani, że powtórna utrata kontroli już im nie grozi.
Jednak dla całkowitej pewności Nat wolał usiąść na krześle, niż zająć miejsce na kanapie obok Purdy.