– To znaczy co?
– Łapanie źrebaków na lasso, oporządzanie krów w stodole. No i sprawdzanie poziomu benzyny, zanim wybiorę się w dłuższą podróż…
Uśmiechnął się.
– Wszystko przyjdzie z czasem. Musisz przywyknąć do naszych warunków.
– Minęły już niemal trzy miesiące – powiedziała bezradnie. – Jak długo jeszcze?
– W takim razie uznaj, że taka po prostu jesteś. Nie idiotka, broń Boże, tylko trochę inna. Dlaczego jest to dla ciebie aż tak ważne?
– W tym rzecz! – wykrzyknęła, jakby dotknął jej najczulszego punktu. – Urodziłam i wychowałam się w Londynie, ale nie chcę, żeby to zdeterminowało resztę mojego życia. Nie chcę, żeby wszyscy mieli mnie tutaj za głupią gąskę, która potrafi tylko obrać parę kartofli i upiec ciasto! Chcę stać się… – Chciała stać się kobietą, którą Ross Granger mógłby pokochać i poślubić. – Chcę stać się częścią tego świata. Należeć do niego. Myślisz, że kiedykolwiek będzie to możliwe?
– Dlaczego by nie – odpowiedział, zdziwiony żarem, jaki odbijał się w jej spojrzeniu.
– Ross nie jest o tym przekonany. – Purdy opuściła wzrok. – Mówi, że trzeba się tu urodzić, by należeć do tego miejsca. Co najgorsze, chyba ma rację. Gdyby nie twoja pomoc… Przecież nie potrafię nawet wybrać się po głupie zakupy do miasta! Całe szczęście, że nikt z Grangerów nie musiał po mnie przyjeżdżać. Wszyscy są tacy zajęci…
– Niepotrzebnie się martwisz. – Nat nie odwracał wzroku od drogi. – Grangerowie cię lubią, to widać. A co najważniejsze, potrafisz gotować, a przecież właśnie tego od ciebie oczekują. Należysz tu, spełniasz swoją rolę. Dlaczego miałabyś cokolwiek zmieniać?
– Ponieważ Ross tego chce! – Słowa rozbrzmiały w powietrzu, zanim Purdy zdążyła je powstrzymać.
Zła na siebie odwróciła głowę w kierunku okna, i zdziwiony Nat ku swemu żalowi nie widział już jej profilu.
– Jesteś tego pewna? – zapytał po chwili. – Kiedy spotkałem was oboje na ślubie Ellie Walker, odniosłem wrażenie, że Ross lubi cię taką, jaką jesteś.
– Byłeś na tym ślubie? Jak to się stało, że wcale cię nie zauważyłam? – Wreszcie odwróciła się do niego.
A niby dlaczego miałabyś mnie zauważyć? – pomyślał cierpko. Nie każdy ma taki wygląd i urok jak Ross Granger.
Za to Nat zapamiętał Purdy doskonale. Tamtego wieczoru wyglądała jak ktoś, komu nagle pod stopami otworzyło się niebo. Nigdy nie zapomni jej szczęśliwego spojrzenia, gdy patrzyła na Rossa. Zazdrościł mu. To musi być wspaniałe uczucie, mieć obok siebie tak bardzo zakochaną dziewczynę.
– Odniosłem wrażenie, że nie widziałaś nikogo poza Rossem – rzucił, nie odwracając od niej spojrzenia.
No cóż, tamtego wieczoru czuła się tak niewyobrażalnie szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Goście, para młoda, wszystko to stało się jedynie tłem dla faktu, że była z Rossem.
To były naprawdę cudowne godziny. Ross Granger poza nią nie zauważał innych dziewcząt. Przez całą noc tańczył, rozmawiał, śmiał się jedynie z nią. A na koniec, kiedy odwoził ją do Cowen Creek, pocałował.
Następnego dnia Purdy napisała do rodziny w Londynie długi list, który dałby się streścić jednym zdaniem: Wreszcie znalazłam miłość swego życia.
I rzeczywiście tak było. Niestety, nie wyglądało na to, by również Ross znalazł swoją.
– Kocham Rossa Grangera – powiedziała cicho. Ciężar, który nosiła w sercu, z czasem stawał się nie do zniesienia, a jedyną kobietą mieszkającą w Cowen Creek, której ewentualnie mogłaby się zwierzyć, była matka Rossa…
Nat Masterman nie był prawdopodobnie idealnym słuchaczem, ale z całą pewnością mogła mu zaufać.
– Nigdy jeszcze nie czułam niczego podobnego do żadnego mężczyzny – kontynuowała, nie patrząc w jego stronę. Skoro zaczęła, nie mogła przestać. – Zakochałam się w nim, w chwili kiedy ujrzałam go po raz pierwszy. Zupełnie jak w książkach. To było tak, jakby marzenie nagle stało się jawą… – Westchnęła cicho. Obraz roześmianego Rossa, gdy witał ją na płycie lotniska, był wspomnieniem równie słodkim, co zniewalającym. – Nie chodzi tylko o jego wygląd – ciągnęła z namaszczeniem. – Ross jest zabawny, czarujący, uroczy, a przy tym mocno stąpa po ziemi. Trudno mi to wszystko wytłumaczyć… Chodzi o to, że jest jedynym mężczyzną, jakiego… jakiego do tej pory pragnęłam.
Nat zerknął w jej kierunku i zaraz odwrócił wzrok na drogę. O co, do diabła, chodzi z tym całym Rossem? Dlaczego każda kobieta w promieniu stu kilometrów, niezależnie od stanu i wieku, wodziła za nim maślanymi oczami? Ta epidemia dotknęła również Purdy…
– Więc w czym problem? – zapytał.
– Problem? – powtórzyła zdziwiona. Mówiła bardziej do siebie niż do Nata i jego pytanie trochę ją zaskoczyło. No tak, zwierza się obcemu facetowi… Ale co tam, jej już wszystko jedno.
– Nie mówiłabyś mi tego, gdyby wszystko było w porządku, prawda?
– Masz rację… – W jej głosie pobrzmiewała wyraźna rezygnacja. – Nie wszystko jest w porządku. Ross lubi mnie, ale nic więcej. Mówiąc wprost, nie kocha mnie. Nasza znajomość będzie trwać tak długo, jak długo ważna będzie moja wiza. Grangerowie zatrudniają kogoś do kuchni każdego lata. Jak przypuszczam, Ross niejednej kobiecie złamał serce. Jestem dla niego sezonową ciekawostką, niczym więcej…
Znając wyczyny Rossa, Nat musiał w duchu przyznać Purdy rację. Nie widział jednak powodu, by dzielić się z nią tą wiedzą.
– Znam Rossa – zaczął trochę wbrew sobie. – Jest porządnym facetem, tyle tylko, że jeszcze bardzo młodym.
– Co ty, przecież ma już dwadzieścia siedem lat, o dwa więcej niż ja.
– To prawda, ale Ross jeszcze nie myśli o ustatkowaniu się. Musi minąć trochę czasu, zanim…
– Zanim zacznie szukać żony – dokończyła gorzko Purdy. – Z pewnością będzie to któraś z miejscowych piękności, która da mu ciepły dom i gromadkę wesołych dzieciaków.
No cóż, ma rację, pomyślał Nat.
– Powiedział ci to wprost? – zapytał, siląc się na obojętność.
– Nie musiał. – Purdy tępo wbiła wzrok w drogę. – Dał mi jasno do zrozumienia, że przyjemnie jest spędzić ze mną trochę czasu, ale nie całe życie. – Oczy Purdy niebezpiecznie się zaszkliły. Zacisnęła powieki, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. – Nie jestem stąd. I nigdy nie będę – dokończyła rozdygotanym głosem.
– Nie możesz winić za to Rossa – powiedział Nat, choć czuł, że nie do końca jest to prawda. – Życie tutaj jest ciężkie, ma prawo obawiać się, że nie dałabyś sobie rady.
– Wszystko, czego pragnę, to udowodnić, że tak nie jest! – wykrzyknęła. Srebrzystoszare błyski w jej oczach wydawały się być teraz ostre jak sztylety.
– A więc niczego nie musisz się obawiać – westchnął Nat. Jak dalej miał prowadzić tę rozmowę? Kompletnie nie wiedział. – Zobaczysz, zanim jeszcze nadejdzie koniec sezonu, zaczniesz się czuć w Cowen Creek tak swobodnie, jakbyś się tam urodziła. Nie jest też powiedziane, że Ross nie zmieni zdania…
– Nie mam tyle czasu – jęknęła Purdy. – Najdalej za trzy tygodnie muszę być w Londynie.
– Kończy się ważność twojej wizy?
– Nie, moja siostra wychodzi za mąż. – Ponownie odwróciła się do okna.
Prawdę mówiąc, gdyby nie ślub siostry, za nic nie opuściłaby Australii. Choć wychowana w Londynie, nie cierpiała jego szarych ulic, szarych domów i szarych chmur na szarym niebie.
Co innego Cowen Creek. Tu nawet zwykła trawa miała cudowną, intensywną, przesyconą słońcem i wiatrem barwę. A poza tym zawsze w pobliżu był Ross. Szczególnie lubiła patrzeć, jak pędził na koniu. Tak swobodnie trzymał się w siodle i tak cudownie, wprost anielsko się uśmiechał…