– Byłoby naprawdę… – Cudownie. Wspaniale. Rewelacyjnie. – Byłoby naprawdę miło z twojej strony. Oczywiście zapłacę ci za opiekę nad dziećmi. A jeśli tylko nadarzy ci się okazja powrotu do Cowen Creek, wystarczy, że powiesz.
Może nie było to dokładnie to, co chciała usłyszeć z jego ust, jednak najważniejsze, że najbliższe trzy miesiące spędzi z nim i z dziećmi.
Tak dużo zmieniło się w ciągu sześciu tygodni, jak mówił Nat. Kto wie, co może wydarzyć się podczas następnych trzech miesięcy?
To chyba wystarczająco dużo czasu, by Nat zdążył zapomnieć na dobre o swej byłej narzeczonej i zrezygnować z usług agencji, pomyślała Purdy. Może nawet przez te trzy miesiące jakimś cudem zdołałby zakochać się właśnie w niej?
Na razie wolała jednak nie szaleć z fantazjowaniem.
Póki co dzielili mieszkanie Cleo, choć już nie łóżko. Purdy pozostała w pokoju gościnnym, Nat przeniósł się na sofę w salonie.
Bliźniaki miały swoją sypialnię, którą do tej pory zajmowali Cleo i Alex.
Jednak wielokrotnie w ciągu nocy zdarzało się, że oboje, Purdy i Nat, spędzali dużo czasu przy łóżeczku dzieci.
Było coś urzekająco intymnego we wspólnym, nocnym wstawaniu, kiedy wydawało się, że cały dom śpi i jedynie oni nadal są na nogach. Tym bardziej że z powodu upałów wkładali na siebie tylko to, co absolutnie konieczne.
Purdy nieraz łapała się na tym, że z zazdrością spogląda na Williama lub Daisy, słodko wtulonych w nagą, muskularną pierś Nata. Wiele by dała, by być na ich miejscu.
Na szczęście płaczące na przemian niemowlaki nie pozostawiały im zbyt wiele czasu na niepotrzebne rozmyślania. Zmęczenie i troska o Williama i Daisy sprawiały, że ich potrzeby musiały odejść na dalszy plan.
Niemal każdego ranka scenariusz wyglądał tak samo.
Purdy, budzona pokrzykiwaniami dzieci, brała je do swego łóżka, by mogły pobawić się jakiś czas razem z nią. Bliźniaki to uwielbiały.
Potem Nat przynosił jej filiżankę świeżo zaparzonej herbaty, z zasady jednak wypijała ją, gdy była już chłodna.
Pieszczoty z dziećmi, śpiewanie piosenek, buziaki i żartobliwe klapsy były tym, co zajmowało ich niemal bez reszty.
Zaraz po śniadaniu całą czwórką wybierali się na spacer. Czasami odwiedzali państwa Ashcroftów, kiedy indziej wybierali się do rodziców Purdy. Kilka razy zdarzyło im się spędzić przedpołudnie w pobliskim parku, gdzie pośród drzew zieleni trawy i błękitu bezchmurnego nieba, udawało im się zapomnieć, że są w samym sercu Londynu.
Telefon zadzwonił dokładnie w chwili, kiedy Purdy i Nat zajęci byli karmieniem bliźniaków.
Spodziewając się, że to matka, Purdy odwróciła się i sięgnęła po słuchawkę, drugą ręką przytrzymując siedzącego na jej kolanach Williama.
Natomiast Nat dzielnie usiłował poradzić sobie zarówno z zupką Daisy, jak i z nią samą. Jedzenie lądowało wszędzie, tylko nie w buzi dziewczynki.
– Trzymajcie się, zaraz wam pomogę – zawołała Purdy. – Tak, słucham?
– Purdy? To ty? – W słuchawce zabrzmiał przyjemny, męski głos. – Mówi Ross.
Purdy na chwilę oniemiała.
– Ross? – wydusiła wreszcie.
Nat uniósł głowę.
– Tak, to ja. Zadzwoniłem pod numer, który mi podałaś, a twoi rodzice skierowali mnie tutaj. Jak sobie radzisz ze wszystkim?
– Świetnie – odpowiedziała Purdy, nadal nie mogąc zebrać myśli. – Świetnie.
– Mam nadzieję, że Nat i bliźniaki nie zamęczają cię za bardzo.
– Nie… jest w porządku.
Purdy spojrzała na Nata. Pochłonięty sprzątaniem po karmieniu Daisy zdawał się zupełnie nie interesować rozmową, jaką prowadziła.
– To dobrze. Słuchaj, Purdy, dzwonię, żeby zapytać, kiedy wracasz.
– W najbliższy czwartek – odpowiedziała niepewnie. – Tak przypuszczam. Dlaczego pytasz? Czy jest jakiś problem?
William, zniecierpliwiony nagłą przerwą w dostarczaniu pokarmu, władował sobie do buzi pustą łyżeczkę. Purdy automatycznie napełniła ją zupką, ze wszystkich sił starając się skoncentrować na rozmowie.
– Nie, nic. Może tylko tyle, że całe Cowen Creek od kilku dni chodzi głodne. – Zaśmiał się. – Dziewczyna, która przyszła na twoje miejsce, nagłe zrezygnowała Purdy, byłaś najlepszą kucharką, jaką kiedykolwiek mieliśmy, słowo!
Nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa, tym bardziej że nieodgadniony wzrok Nata, który pochwyciła na sobie, sugerował, że dokładnie wie, o czym jest mowa.
– Tylko nie mów, że odmawiasz! Purdy, nawet nie wiesz, jak tu wszyscy za tobą tęsknimy. Szczególnie ja!
– Wszystko się trochę skomplikowało… – Odkładając Williama na podłogę, wstała z miejsca. – Obiecałam, że pomogę Natowi przy dzieciach i zamierzam dotrzymać słowa. Nie mogę przecież zostawić go nagle z dwójką niemowlaków.
– Och, nie będzie sam! – zaprzeczył Ross. Po jego głosie słychać było, jak bardzo cieszy go to, co ma do powiedzenia. – To następny powód, dla którego dzwonię. Jeśli pozwolisz, chciałbym zamienić z Natem kilka słów. Na pewno ucieszy się, że ktoś tak bliski jego sercu bardzo chce się z nim widzieć. I to jak najprędzej! – Nie zdając sobie sprawy, jak bardzo rani serce Purdy, dokończył: – Kathryn pytała mnie, czy mam jakieś wiadomości o Nacie. Nie może doczekać się jego przyjazdu. Nie dziwię się. Jestem pewien, że w całym Perth nie znalazłaby kogoś takiego jak Nat!
Purdy poczuła, że robi jej się słabo.
Dlaczego, do diabła, zakochała się w Nacie?! Przecież wiedziała o Kathryn. Dlaczego nie zwalczyła tego uczucia?
Ross miał rację. Nie tylko w Perth, ale na całym świecie nie znalazłby się ktoś taki jak Nat. Jego była narzeczona wreszcie to zrozumiała.
– Tak, masz rację. – Z trudem wydobyła z siebie głos.
– Więc co ty na to, Purdy? Zdaje się, że twoja pomoc nie będzie już Natowi potrzebna.
– Nie – potwierdziła drewnianym głosem. – Nie będę mu już potrzebna…
– Ale my wszyscy bardzo cię potrzebujemy – Ross nie dawał za wygraną. – Mówiłaś przecież, że chcesz wrócić, kiedy tylko będzie to możliwe.
Nie mogła zaprzeczyć. Dawno, dawno temu powrót do Cowen Creek byłby wszystkim, o czym marzyła, i telefon Rossa uczyniłby ją najszczęśliwszą kobietą na świecie. To było jednak dawno, dawno temu…
– Rzeczywiście, tak mówiłam.
Nie miała wyboru. Nawet jeśli Nat poprosiłby ją, by dla dobra dzieci została w Mack River chociaż przez jakiś czas, nie mogłaby przecież spokojnie przypatrywać się, jak on i Kathryn budują sobie szczęśliwe, rodzinne gniazdko. To byłoby ponad jej siły.
To, co proponował Ross, dawało szansę, by z całej tej pogmatwanej sytuacji wyszła z twarzą. Nie było to dużo, lecz na nic innego nie mogła liczyć.
Przywołując na twarz wymuszony uśmiech, powiedziała cicho:
– Jeśli sprawa przedstawia się tak, jak mówisz, z przyjemnością wrócę do Cowen Creek.
– Świetnie! – Ross naprawdę bardzo się ucieszył. – Rodzice wprost nie mogą się ciebie doczekać. A co do mnie, to naprawdę się za tobą stęskniłem…
– Mnie też was brakowało. – Cóż innego miała w tej sytuacji powiedzieć?
– A, i zanim zapomnę, mam dla Nata jeszcze jedną wiadomość. Od mojego ojca. Czy mogłabyś mu przekazać, że…
– Możesz to uczynić osobiście – przerwała mu. – Nat stoi tuż obok.
Przyoblekając na twarz promienny, szczęśliwy uśmiech, podała mu słuchawkę.
– Zabiorę dzieci do salonu, a ty porozmawiaj spokojnie z Rossem. Ma dla ciebie kilka ważnych informacji.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– To chyba były miłe wiadomości? – zapytała, wchodząc do kuchni. Nat właśnie odkładał słuchawkę na widełki telefonu.
– Tak, bardzo – potwierdził.