Выбрать главу

Purdy westchnęła ciężko.

– Tu nie chodzi tylko o Rossa – powiedziała jakby do siebie. – Po prostu kocham to miejsce. Kiedy tu przyjechałam, poczułam się, jakbym wróciła do domu. Jakbym wszystko tutaj znała od zawsze. Tę niewiarygodną ciszę, wspaniałe, palące słońce, śpiew ptaków… Nawet odgłos ciężarówki na drodze. – Rzuciła w kierunku Nata niepewne spojrzenie. – I to jest główny powód, dla którego chciałabym należeć do tego miejsca. – Zamilkła na chwilę, a potem spytała cicho: – Czy to w ogóle ma jakiś sens?

– Oczywiście, że ma. – Nat obdarzył ją ciepłym, akceptującym uśmiechem. – Tak samo myślę o naszej okolicy. Czuję podobnie jak ty. To najwspanialsze miejsce na świecie. – Wcale nie była to zdawkowa deklaracja, płynęła bowiem z głębi serca.

– Naprawdę? – Była mu wdzięczna za te słowa, a zarazem zaintrygowana.

Wiedziała już, że Nat jest spokojny, opanowany i życzliwy, lecz teraz spostrzegła coś więcej. Jakiś wewnętrzny liryzm, głębię uczuć… W każdym razie takie odniosła wrażenie.

Wreszcie przyjrzała mu się uważnie kobiecym okiem. Na swój sposób był przystojny, choć nie tak uderzająco jak Ross, który reprezentował urodę filmowego amanta. Miękkie włosy miały ciepły odcień gorącej czekolady, oczy również były brązowe. Nawet skóra na twarzy i silnych dłoniach miała ciepłą, brązową barwę. Barwę słońca.

Było w nim jeszcze coś, co nie do końca potrafiła określić. Może to ten niesamowity spokój, bijący z każdego jego ruchu? Może zaufanie, jakie wzbudzał? A może uśmiech, który w ciepły sposób rozświetlał spokojną, surową twarz i nadawał jej wyraz wszechogarniającej akceptacji?

Naprawdę szkoda, że Nat uśmiechał się tak rzadko, westchnęła w duchu na wspomnienie olśniewającej bieli zębów, ciepłych ogników połyskujących w oczach… i delikatnego, niemal niezauważalnego drżenia, jakim na ten uśmiech odpowiedziało jej ciało.

Zdziwiony ciszą, jaka zapadła, Nat odwrócił na chwilę głowę od szosy. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Speszona Purdy spuściła wzrok.

– Jesteś prawdziwym szczęściarzem – odezwała się po chwili. – Urodziłeś się tutaj. Nie musisz wracać do innego kraju i miasta, zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczysz to miejsce…

Nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się, ważył słowa.

– Powinnaś tu wrócić po ślubie siostry – powiedział wreszcie. – Jestem pewien, że Grangerowie z radością przyjmą cię ponownie do pracy.

– Jasne – potwierdziła bez entuzjazmu. – Kłopot w tym, że na bilet do Australii muszę oszczędzać przez wiele miesięcy. Żeby kupić następny bilet, musiałabym wszystko zacząć od początku. A najlepiej napaść na bank.

– Nie powinnaś być aż taką pesymistką. – Nat zawiesił głos, jakby chwilę rozważając coś w myślach. – Znasz się na dzieciach?

– Dzieci? – powtórzyła, zaskoczona nagłą zmianą tematu. – Mówisz o tych niepozornych istotkach, które produkują tony brudnych pieluch i uwielbiają drzeć się po nocach?

– Jak widać, dobrze znasz temat – skwitował.

– Owszem. Opiekowałam się dziećmi mojej starszej siostry, zanim nie podrosły na tyle, by pójść do przedszkola. Praca przy nich była najcięższym zajęciem, jakiego kiedykolwiek się podjęłam, ale przy tym najwdzięczniejszym. Dzieciaki są… – Przerwała w pół słowa. – Czy… czy znasz kogoś, kto potrzebuje niani?

– Owszem. – Uśmiechnął się ledwie zauważalnie. – Znam.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Chodzi o ciebie? – Oczy Purdy rozszerzyły się w najszczerszym zdumieniu. – Masz dzieci?!

Nie powinna się dziwić, że Nat Masterman mieszka w przytulnym domku z żoną i gromadką dzieci. Przecież to takie oczywiste. Dlaczego jednak poczuła się rozczarowana?

Ciekawe, jak wygląda pani Masterman, przeleciało jej przez głowę. Pewnie jest kulturalną, zaradną i pracowitą kobietą, która przed dłuższą drogą nigdy nie zapomina sprawdzić poziomu paliwa w baku…

– Będę miał dwoje.

Nie mogła pojąć, dlaczego, choć się uśmiechnął, zarazem był smutny.

– Urodzą się wam bliźnięta, tak?

– Już są na świecie. Daisy i William, ośmiomiesięczne bliźniaki. To dzieci mojego brata. Wkrótce stanę się ich prawnym opiekunem.

– To znaczy, że twój brat i bratowa… – Urwała. – Mój Boże…

– Zginęli w wypadku samochodowym – powiedział cicho. – Kilka miesięcy temu, w Anglii.

– To straszne. Tak mi przykro. – Tylko w tak konwencjonalny sposób potrafiła zareagować.

– Ed i Laura pobrali się tutaj, ale bratowa była Angielką, jak ty. Byli tu szczęśliwi, tym bardziej że Laura pokochała te strony, jednak kiedy na świat przyszły dzieci, postanowili pokazać je dziadkom i polecieli do Londynu. Miało ich nie być tylko przez miesiąc… Pewnego dnia zostawili dzieci z dziadkami i pojechali na małą wycieczkę. Zderzenie czołowe, zginęli na miejscu. Szczęście w nieszczęściu, że dzieci nie było z nimi.

– Biedactwa, same zostały na świecie… Gdzie są teraz? – zapytała Purdy.

– W Londynie, ze swoimi dziadkami. Oboje są już w podeszłym wieku. Poza tym Laura i Ed chcieli, by ich dzieci dorastały w Australii. Przed wyjazdem uczynili mnie prawnym opiekunem Williama i Daisy, w razie gdyby coś im się stało. Wtedy uznałem to za przesadną ostrożność, ale oczywiście się zgodziłem… – Zawiesił głos. – To dziwne, bo Laura i Ed nie miewali jakichś dziwnych tajemniczych przeczuć, jednak tym razem coś im kazało tak postąpić – dokończył głucho. – Rozumiesz teraz, dlaczego ci o tym wspominam. Nie mam najmniejszego pojęcia o dzieciach. Sądzę, że moglibyśmy pomóc sobie nawzajem. Proponuję ci bilet powrotny do Australii za pomoc przy bliźniakach, co ty na to?

Była naprawdę zdumiona.

– Ależ to… to się nie godzi. Wiesz, ile kosztuje przelot do Londynu i z powrotem? Chcesz wydać tyle pieniędzy w zamian za sąsiedzką pomoc?

– Ta pomoc będzie dla mnie bezcenna, Purdy. Nauczysz mnie wszystkiego, co dotyczy dzieci. Jak się je karmi, przewija, kąpie, jak należy się z nimi bawić. Absolutnie wszystko. Czy możesz się tego podjąć?

– Oczywiście, ale…

– To jeszcze nie koniec. Eve, niania, która opiekuje się dziećmi w Londynie, twierdzi, że zrobię im krzywdę, gdy nagle je wyrwę ze znanego im świata. I pewnie ma rację. Będę więc musiał pobyć w Anglii przez jakiś czas, by przyzwyczaiły się do mnie. Dopiero potem zabiorę je do Australii.

– Rozumiem. – Purdy z namysłem pokiwała głową. – W ten sposób przyzwyczają się do nas obojga…

– Właśnie. Ale jest jeszcze coś. Ashcroftom, teściom Eda, bardzo leży na sercu dobro wnuków. Byli zaniepokojeni, że Daisy i Williama ma wychowywać samotny mężczyzna, dlatego po pogrzebie powiedziałem im, że jestem zaręczony. Ucieszyli się, że ich wnuki będą dorastać w prawdziwej rodzinie. Obiecałem im, że następnym razem przywiozę ze sobą narzeczoną, by mogli ją poznać.

– Nie wiedziałam, że jesteś zaręczony. Dlaczego te słowa wypowiedziała z takim trudem?

– Wtedy byłem – odpowiedział Nat. – Ale już nie jestem.

– Przykro mi.

– Nie musi ci być przykro – oznajmił spokojnie. – To była nasza wspólna decyzja. Kathryn i ja znaliśmy się wystarczająco długo, by do niej dojrzeć. Ona dostała świetną pracę w Perth, ja dwójkę malutkich dzieci. Jak mogłem żądać od niej takiego poświęcenia? Rozstaliśmy się w zgodzie. Nie było nam po drodze, i tyle. Tak jest lepiej i dla niej, i dla mnie.

Starał się nie dać tego po sobie poznać, ale Purdy była pewna, że nie jest mu łatwo mówić o byłej narzeczonej. Być może wciąż był w niej zakochany?