Выбрать главу

Nie wiedziała, jak bolesne dla niego było pożegnanie z Kathryn. Zaprawiona goryczą słodycz ostatniego pocałunku, samolot wznoszący się w powietrze… i został sam. A potem niewysłowiona ulga. Co z tego, że ją kochał, skoro los jasno wskazał, że nie była mu przeznaczona? Zamknął ten etap. Nigdy już nie chciał widzieć Kathryn.

– Lepiej dla ciebie? Czy aby na pewno? – zapytała odrobinę zbyt ostro. – Zamierzasz sam poradzić sobie z dwójką niemowlaków?

Nawet jeśli Nata zaskoczył ton jej głosu, nie dał tego po sobie poznać.

– Będę musiał rozejrzeć się za jakąś nianią. Na nieszczęście ta, która opiekuje się dziećmi w Londynie, zamierza wyjść za mąż, nie będzie więc mogła tu przyjechać.

– Nie chce mieszkać w Australii? I to z powodu jakiegoś tam małżeństwa? – wyrwało się Purdy i natychmiast pojęła, że znów robi z siebie idiotkę.

– No cóż, zakochała się. – W oczach Nata rozbłysły wesołe ogniki i zaraz zgasły. – Wysłałem ofertę do kilku agencji, jednak do tej pory nie znaleźli nikogo odpowiedniego. – Zerknął w jej stronę. – Dlatego pomyślałem o tobie. Mówiłaś, że marzysz o powrocie do Australii. Mogłabyś zamieszkać u mnie, w Mack River, przynajmniej do czasu, aż znajdziesz coś bardziej odpowiedniego. Jestem pewien, że również Grangerowie by się ucieszyli.

– Zapytam ich – odpowiedziała szybko. – Mają już kogoś na moje miejsce, ale nie wiem, czy chodzi o stałą pracę, czy tylko do końca sezonu.

– Kiedy kończy się sezon, przyjezdni uciekają stąd, bo robi się nudno i ciężko. Jestem pewien, że tak samo jest i w tym przypadku.

Purdy uśmiechnęła się, jednak Nat nie odpowiedział jej tym samym. Niestety. A przecież potrafił tak pięknie, tak cudownie się uśmiechać…

Policzki ją paliły, oddech stał się dziwnie szybki… Na Boga, co się z nią działo?

Szybko odwróciła wzrok do okna i zajęła się swymi myślami.

Jeśli udałoby jej się wrócić do Cowen Creek, może Ross uwierzyłby wreszcie, że Purdy marzy tylko o tym, by na zawsze pozostać w Australii? I przestałby ją traktować jak jedną z przyjezdnych dziewczyn, które każdego lata rozpoczynają pracę w Cowen Creek, a gdy sezon dobiega końca, odjeżdżają, by już nigdy się nie pojawić.

Propozycja Nata oznaczała, że nie byłoby jej tu miesiąc, może odrobinę dłużej, a to nawet jak na Rossa zbyt krótki czas, by o niej zapomniał. Co więcej, może stęskniłby się za nią? Mówią przecież, że rozłąka wzmacnia uczucie…

Purdy rzuciła ukradkowe spojrzenie w kierunku Nata.

Miał kilka lat więcej niż Ross i nie był tak przystojny, jednak z całą pewnością zasłużył na miano atrakcyjnego mężczyzny. Jak więc zareaguje Ross, gdy dowie się, że Purdy zamierza spędzić w towarzystwie Nata cały miesiąc?

Może stałby się zazdrosny? – przebiegło jej przez myśl.

Gdy przypomniała sobie, z jaką rozpaczą patrzyła w przyszłość jeszcze godzinę temu, uśmiechnęła się sama do siebie.

– Nat, wcale nie jestem idiotką.

– Wiem o tym – mruknął kompletnie zdezorientowany jej słowami.

– Wprawdzie jak idiotka nie sprawdziłam paliwa, ale okazało się to niezwykle mądrym i szczęśliwym posunięciem. – Zachichotała.

– A więc się zgadzasz!

– Oczywiście! – wykrzyknęła, lecz po chwili dodała niepewnie: – Musisz jednak wiedzieć, że jeśli chodzi o dzieci, to nie mam aż tak dużego doświadczenia. Czy takiej właśnie osoby potrzebujesz? Jesteś tego pewien? Może w agencji znajdą ci kogoś bardziej odpowiedniego?

Nat wiedział, że nigdy się na to nie zgodzi. Zdecydował o tym niezwykły wyraz oczu Purdy, owe niepokojące srebrzystoszare błyski, jej łagodna, a zarazem niezwykle intrygująca twarz, w ogóle cała osobowość. Znali się tak krótko, a już zdążył ją polubić i nabrać do niej zaufania. Tak, to inteligentna dziewczyna i można na niej polegać, co w jego sytuacji było najważniejsze. Chwilami zabawnie naiwna, ale to tylko dodawało jej uroku. No i na pewno będzie świetną nianią. Bez trudu wyobraził sobie, jak tuli do siebie małe dzieci, jak się z nimi bawi, spaceruje. Było w niej tyle miłości. Czuł to.

– Wolę, żebyś to była ty. – A może się mylił? Może to tylko pozory? Nie, z całą pewnością nie. – Jesteś miła, inteligentna, dobra…

– Przecież ledwie mnie poznałeś – zaoponowała.

– Masz świetne referencje, bo Grangerowie cię lubią i cenią. Poza tym kochasz te strony i chcesz tu wrócić, więc bez dwóch zdań musisz to być ty.

Dojechali na miejsce i Nat zatrzymał ciężarówkę.

Z całą pewnością Mathison nie należało do najpiękniejszych miast, jakie Purdy widziała w swoim życiu, bardzo je jednak polubiła. Więcej, zakochała się w małych, drewnianych domkach i starym, urokliwym kościółku. Za nic w świecie nie pogodziłaby się z myślą, że wszystko to widzi po raz ostatni.

Na szczęście propozycja Nata odmieniła jej przyszłość. Przynajmniej tę najbliższą.

Im więcej o tym myślała, tym jego oferta wydawała się atrakcyjniejsza. Będzie na ślubie swojej siostry, spotka się z najbliższymi, ale później wróci do Cowen Creek. Kto wie, co jeszcze się wydarzy? Czyżby naprawdę miało się okazać, że ona i Ross są sobie przeznaczeni?!

Kiedy Nat, napełniwszy kanister na najbliższej stacji benzynowej, wszedł do sklepu, odnalazł Purdy przy stoisku z warzywami. Sprawiała wrażenie nieobecnej. Po jej ustach błąkał się tajemniczy, rozmarzony uśmiech i nawet w półcieniu, jaki panował w sklepie, widać było, jak jej oczy jaśnieją srebrzystoszarym blaskiem.

– Wyglądasz na szczęśliwą – powiedział, a ona uśmiechnęła się szeroko.

Z rozczarowaniem stwierdził, że nie było w tym nic prócz przyjaźni.

– Bo tak jest. Jeszcze kilka godzin temu sądziłam, że cały mój świat legł w gruzach, że nigdy już nie zobaczę mojej ukochanej Australii i Rossa. Wtedy nagle pojawiłeś się ty i wszystko znowu stało się możliwe. – Spoważniała. – Mam przeczucie, że dzisiejszego ranka odmieniło się całe moje życie. I to wszystko dzięki tobie.

Twarz Purdy ponownie zajaśniała szczęściem. Nat zrobił krok do tyłu, zmieszany jej nagłą bliskością. Była taka promienna, ciepła, świeża i taka… otwarta.

I tak szaleńczo zakochana w Rossie Grangerze.

– Gotowa? – zapytał z ledwie hamowaną szorstkością.

– Tak. Zakupy stoją przy kasie.

Spod przyciemnionych okularów Purdy dyskretnie przyglądała się Natowi, próbując znaleźć przyczynę jego nagłej oschłości. Daremnie. Jego skupiona, pozbawiona najmniejszych śladów emocji twarz i przymrużone od słońca oczy nie zdradzały niczego.

Poczuła się niezręcznie. Zupełnie jakby swym szczęściem peszyła go, skłaniała do ucieczki w głąb siebie.

Dlaczego?

I nagle zrozumiała.

Podróż do Londynu i powrót do Australii były dla niej zapowiedzią przygody i szansą na spełnienie miłosnych i życiowych marzeń, zaś dla niego zwiastowały powrót do źródeł tragedii.

– Przepraszam – powiedziała cicho, zajmując miejsce w kabinie ciężarówki.

– Przepraszasz? Za co? – zdziwił się.

– Musiałam wyjść na kompletną idiotkę, kiedy opowiadałam ci o Rossie i o tym, jak się cieszę z twojej propozycji, podczas gdy jedyne, o czym myślałeś, to twój brat i jego dzieci. Czuję się okropnie. Powinieneś był powiedzieć mi, żebym się zamknęła.

Ruszyli w drogę.

No cóż, nie pamiętał o Edzie i Laurze, zapomniał też o bliźniakach. Jedyną osobą, o której myślał, była Purdy.

– Nie powinnaś siebie obwiniać – mruknął, nie patrząc w jej stronę. – Ostatnią rzeczą, jakiej życzyliby sobie Ed i Laura, to rozpamiętywanie tego, co się stało. Zbyt mocno kochali życie.

– Musi ci ich brakować – wyszeptała po chwili krępującej ciszy.