– No i teraz twoja rodzina oczekuje, że pojawisz się z Rossem?
– Niestety…
– Poproś go, by pojechał z tobą…
– Coś ty! To by go zupełnie do mnie zniechęciło.
– Więc prosisz mnie.
– Pomyślałam, że skoro będziemy w Londynie w tym samym czasie, może zgodziłbyś się…
– Zastąpić Rossa?
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Zgodziłbyś się? – powtórzyła Purdy, mając nadzieję, że jej głos nie brzmi zbyt desperacko. – Tylko na czas ślubu.
Cisza, jaka zapadła, stawała się nie do zniesienia.
Purdy opuściła głowę jak tylko dało się najniżej. Tyle razy robiła z siebie idiotkę, ale teraz przeszła samą siebie. Po prostu rekord świata.
– Nat, zapomnijmy o całej sprawie – powiedziała cicho. – Sam widzisz, co wymyślę, to daję plamę. Czy mógłbyś pokazać mi rzekę? – dodała ze sztucznym zainteresowaniem.
– Zaczekaj. – Poczuła na swym nadgarstku uścisk jego palców. – Nie powiedziałem przecież, że się nie zgadzam.
– Ale zaraz tak zrobisz i będziesz miał rację. – Purdy wyswobodziła dłoń. – Nie ma powodu, żebyś zajmował się moimi problemami. Masz swoje, tylko że to są prawdziwe problemy…
Była w takim nastroju, że gdyby mogła, skazałaby siebie na chłostę. Uznała, że to właściwa kara za bezbrzeżną głupotę.
– Daj spokój, Purdy, wcale nie lekceważę twoich kłopotów – powiedział rzeczowo. – Nie zrobiłaś nic złego, tylko sytuacja się zagmatwała. Najważniejsze, że wzajemnie możemy sobie pomóc. Ashcroftowie będą spokojni o los swoich wnuków, a moja obecność na ślubie Cleo okiełzna złośliwe języki twojej rodziny i znajomych.
– Fantastycznie! – Wpadła w euforyczny nastrój i już nie myślała o kłopotach.
– Musimy się tylko zastanowić, co z bliźniakami. Nie wiem, jak twoja rodzina zareaguje, gdy się okaże, że twój narzeczony ma pod opieką dwoje dzieci.
– Żaden problem. Zaraz po przyjeździe wszystko im opowiem i natychmiast będą chcieli poznać Daisy i Williama. Zresztą mogą nam się przydać, gdy znudzimy się na jakimś przedweselnym spotkaniu. Dzieci to świetna wymówka.
– Czyli pozostało tylko zabukować bilety i w drogę.
– Jestem ci niesamowicie wdzięczna. – Purdy odetchnęła z ulgą. Jak to możliwe, by wszystko poszło tak gładko? – Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Oczy jej się śmiały, była rozpromieniona i uśmiechnięta, po prostu rozkoszna. Nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Co najmniej tyle samo, ile dla mnie.
I dużo, dużo więcej. Przez cały miesiąc będzie miał tę wspaniałą dziewczynę o magicznych oczach tylko dla siebie…
Zaraz, zaraz, spokojnie, Nat. Purdy jest zakochana w innym, macie tylko wspólny interes do załatwienia, upomniał się. Tylko się nie zakochuj, idioto, bo ona nie jest dla ciebie.
Purdy dostrzegła, że Nat nagle stracił humor. No tak, oczywiście…
– Czy jesteś pewien, że nasze „narzeczeństwo" nie popsuje ci szyków? – zapytała ostrożnie.
– Co masz na myśli?
– Cóż, Grangerowie twierdzą, że twoje rozstanie z Kathryn… – zawahała się – nie jest ostateczne. Że jesteście dla siebie stworzeni. Byłoby fatalnie, gdyby Kathryn źle zrozumiała tę sytuację.
Spojrzał na nią. Purdy wypowiedziała tę kwestię z wielkim przejęciem, jakby była szesnastoletnią panienką, która naiwnie wierzy w nieśmiertelną siłę miłości… Uśmiechnął się z rozczuleniem. Szczęśliwi są ci, którzy nie tracą złudzeń, pomyślał. Cóż, Kathryn robi karierę w Perth i pewnie już zapomniała o byłym narzeczonym. Przebolał to, otrząsnął się i w sercu już nic nie kłuło. Przykre tylko, że ich związek, z którym wiązał takie nadzieje, nie przetrwał pierwszej poważnej próby.
Nie zdradził się jednak z tym przed Purdy. Lepiej będzie, jeśli pozostanie w przekonaniu, że Nat nadal jest uczuciowo zaangażowany w Kathryn. W końcu spędzą ze sobą co najmniej miesiąc, a przecież jej serce należy do Rossa Grangera i gdyby zaczęła podejrzewać Nata, że o nią zabiega, poczułaby się fatalnie.
– Nie musisz przejmować się Kathryn – powiedział. – Ona dobrze wie, co do niej czuję.
– A więc Grangerowie się nie mylili. Wcześniej czy później znów się połączycie, bo urodziliście się dla siebie. – Miała nadzieję, że Nat nie usłyszał rozczarowania w jej głosie.
No cóż, o niej i Rossie nikt nigdy by tak nie powiedział. Jakie to cudowne, kochać i być kochanym na dobre i na złe… Westchnęła.
„Jesteście dla siebie stworzeni". Dobre sobie. Kathryn, jego piękna, roześmiana Kathryn, która opuściła go, w chwili kiedy najbardziej jej potrzebował.
Nadal nie rozumiał, dlaczego tak łatwo przyjął jej decyzję. Jakby instynktownie tego oczekiwał. W pewnym sensie odczuł nawet ulgę. Kathryn należała do kobiet wymagających od otoczenia nieustannej adoracji. Przywykła, że wszystko kręci się wokół niej, więc kiedy pojawiły się bliźniaki, natychmiast przyjęła ofertę z Perth.
– Ross mówił mi, że jest bardzo piękna.
– Kathryn? Tak, rzeczywiście – potwierdził bez emocji. – Jest jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkałem.
Purdy spojrzała na niego z ciekawością. Czyżby mówił o byłej narzeczonej bez cienia bólu i żalu? Najwyraźniej, jak twierdzili Grangerowie, spodziewał się, że wcześniej czy później Kathryn uzna swój błąd i powróci do niego.
– Naprawdę nie chcę, żebyś z mojego powodu miał jakieś nieprzyjemności.
– Zapewniam cię, że ze strony Kathryn nic nam nie grozi – powtórzył z uśmiechem. – Ale masz rację. Zaoszczędzimy sobie niepotrzebnych komplikacji, jeśli wśród sąsiadów utrzymamy nasze „narzeczeństwo" w tajemnicy. Będzie aktualne tylko w Anglii. Co ty na to?
– Umowa stoi. – Purdy wyciągnęła dłoń, a w jej oczach znów zalśniły srebrzystoszare ogniki.
– Stoi.
Gdy potrząsnęli dłońmi, pieczętując umowę, Purdy spontanicznie pocałowała Nata w policzek.
– Tak się cieszę – powiedziała.
Jej niewinny całus wprowadził go w stan euforii, a zaraz potem wzbudził całkiem inne emocje. Ta dziewczyna naprawdę jest niesamowita, pomyślał i westchnął ciężko. No cóż, nie jemu była pisana.
– Ja również – odpowiedział lekko ochrypłym głosem. – Nadal chcesz zobaczyć rzekę? Jeśli tak, to wybiorę ci jakiegoś spokojnego konia.
Purdy nabrała wody w dłonie i oblała nią twarz. Całą dobę spędziła w samolocie i prawdomówne lustro w damskiej toalecie na lotnisku Heathrow niczego jej nie oszczędziło. Była blada i wycieńczona, miała sine worki pod oczami. Potrzebowała porządnej kąpieli i długiego snu, by znów dobrze poczuć się we własnej skórze,
Miała jeszcze chwilę, bo Nat zobowiązał się sam odebrać bagaże i dopilnować formalności. Była mu za to wdzięczna.
To niezwykłe, jak bardzo był spokojny i opanowany. Nie sposób było po nim poznać, z jak trudnym zadaniem niedługo będzie musiał się borykać oraz że jego życie ulegnie kompletnej zmianie.
Całą drogę siedzieli obok siebie, co było miłe i podniecające, lecz zarazem napawało ją dziwnym, niepojętym lękiem. Nie dało się ukryć, że reagowała na Nata dużo mocniej, niżby sobie tego życzyła. Przecież była zakochana w Rossie…
Odpędziła te myśli. Dolecieli na miejsce i kurtyna zaraz pójdzie w górę. Purdy szykowała się do roli swojego życia.
Spojrzała na lewą dłoń. Na serdecznym palcu połyskiwał pierścionek. Podarował jej go Nat jako symbol ich „zaręczyn". Ot, teatralny rekwizyt… Wtedy uznała to za dobry pomysł, bo narzeczona bez pierścionka wyglądałaby dziwnie.
Lecz szybko zaczęła czuć się z tym niewygodnie, w ogóle cały ten pomysł z odegraniem komedii napawał ją coraz większym niepokojem. Jedyne, co mogła zrobić, to potraktować to jako nietypowe zlecenie. Taka praca, co robić…