Gorączkowo myślał, próbując przewidzieć, ile ta pomyłka może go kosztować. Nic mu nie przychodziło do głowy, więc się w końcu odprężył i opuścił ramiona, wypuszczając długo trzymane powietrze jednym głośnym westchnieniem.
No dobrze. A więc policja zagarnęła sobie jego śmieci. I teraz co?
Sierżant D.D. Warren i jej pomagier detektyw Miller zjawili się ponownie krótko po dwudziestej trzydzieści z nakazem przeszukania jego pikapa. Jason otworzył im drzwi, przebiegł wzrokiem po nakazie, po czym posłusznie wręczył kluczyki.
Następnie w sposób ostentacyjny zatrzasnął drzwi, zamknął je na klucz i resztę wieczoru spędził w domu razem z Ree. Niech się wkurzają, pomyślał. Guzik go obchodził pikap. Potrzebował jedynie czegoś, co ich zajmie, tak by nie skupiali się wyłącznie na jego komputerze.
A skoro o nim mowa… Zerknął na zegarek. Pierwsza pięćdziesiąt dwa. Teraz albo nigdy, uznał, i poszedł cicho na górę.
Z bólem serca obudził Ree. Wyrwana ze snu dziewczynka, emocjonalnie wyczerpana zaginięciem matki i kota, spojrzała na niego zapuchniętymi oczami, półprzytomna i zdezorientowana. Jason posadził ją na łóżku, po czym wsadził jej ręce w rękawy zimowej kurtki, a na bose stopy włożył
kozaczki. Nie protestowała, jedynie położyła mu głowę na ramieniu, gdy niósł ją na dół. W rączkach trzymała króliczka maskotkę i swój kocyk.
Przed drzwiami zatrzymał się, aby zabrać ciemnozielony worek marynarski. Przerzucił go przez ramię. Umieścił Ree i jej koc tak, by osłaniały worek przed ciekawskimi spojrzeniami. Następnie otworzył drzwi i zaniósł zarówno
worek, jak i córkę do volvo Sandry. Czuł na sobie wzrok policjanta. Niewątpliwie wziął on do ręki notes i pisał szybko: 1:56, obiekt pojawia się przed domem ze śpiącym dzieckiem na rękach. 1:57, obiekt zbliża się do samochodu żony…
Jason zapiął Ree w foteliku, położywszy dyskretnie worek na podłodze u jej stóp. Potem zamknął
tylne drzwi i ruszył prosto do nieoznaczonego radiowozu.
Zapukał w szybę od strony kierowcy. Policjant opuścił ją nieco.
Muszę jechać do pracy oświadczył Jason. Zamknąć parę spraw, nim wezmę wolne. Chce pan adres czy zostaje pan tutaj?
Widział, jak policjant się zastanawia. Obserwować obiekt czy obserwować dom? Jak brzmiało polecenie służbowe?
Późno jak na wyjście z dzieckiem stwierdził, wyraźnie grając na zwłokę.
Ma pan dzieci? Nie po raz pierwszy ciągnę córkę ze sobą do pracy. Dobre jest to, że potrafi przespać praktycznie wszystko.
Gdy tylko Jason wypowiedział te słowa, pożałował, że nie może ich cofnąć. Było już na to oczywiście za późno, o czym świadczył znaczący uśmieszek funkcjonariusza.
Dobrze wiedzieć rzekł gliniarz i zabrał się za sporządzanie bardzo długiego wpisu w swym notesie.
Jason dał sobie spokój, wrócił do volvo i uruchomił silnik. Gdy jechał ulicą, nie widział, aby policjant ruszył za nim. Ale potem, jakieś sześć przecznic dalej, z bocznej uliczki wyłonił się nagle radiowóz.
Uznał, że to jego kolejny ogon i zasalutował w milczeniu przedstawicielom bostońskiej policji.
Redakcja „Boston Daily" przypominała wszystkie inne tego typu miejsca, to znaczy w ciągu dnia panowało tam szaleńcze rozgorączkowanie, a kilku oddanych pracowników nie dawało za wygraną nawet nocą. Pisano artykuły, przygotowywano wydanie i składano strony nawet wtedy, być może zresztą z lepszym rezultatem, ponieważ dopiero po północy robiło się tu na tyle cicho, że można było spokojnie myśleć.
Jason wszedł do budynku z przytulonym do piersi drzemiącym dzieckiem, workiem marynarskim przewieszonym przez ramię, skutecznie zakrytym dużym polarowym kocykiem w misie. Wyglądało, że niesie niemały ciężar, ale wystarczyło jedno spojrzenie na całkiem sporą czterolatkę w jego ramionach, aby się temu nie dziwić. Wkładając dziennikarski identyfikator do kolejnych czytników przy drzwiach, w końcu znalazł się w swoim azylu.
Większość dziennikarzy pisała zarówno w domu, jak i w redakcji, więc pracownicy tacy jak Jason dzielili miejsce z więcej niż jedną osobą. Wszędzie stały biurka i komputery szukało się więc wolnego miejsca i tam sadowiło. Dzisiejsza noc nie stanowiła wyjątku.
Jason znalazł spokojnie kąt w narożnym boksie. Nogą wsunął zielony worek pod biurko, a Ree ułożył
na podłodze, robiąc jej posłanie z koca. Nie spała, lecz wpatrywała się w niego ponuro.
Wszystko w porządku szepnął. Tatuś musi trochę popracować, a potem pojedziemy do domku.
Gdzie mamusia? zapytała Ree. Chcę do mamusi.
Śpij, kochanie. Niedługo będziemy w domu.
Ree posłusznie zamknęła oczy, poddając się zmęczeniu.
Jason przyglądał jej się przez chwilę. Cieniom, jakie ciemne rzęsy rzucały na blade policzki.
Fioletowawym plamom wyczerpania, widniejącym na zamkniętych powiekach. Wydawała mu się mała.
Delikatna. Niesamowity ciężar, który był jednocześnie najważniejszy w jego życiu.
Nie zaskoczył go fakt, że tak dobrze się trzyma. Dzieci nie uzewnętrzniały skrywanych głęboko lęków. Maluch potrafił płakać przez dziesięć minut z powodu małego guza, jakiego nabił sobie na placu zabaw. To samo dziecko zamknęłoby się w sobie, stanąwszy twarzą w twarz z uzbrojonym nieznajomym. Pojmowały instynktownie to, że są małe i bezbronne, dlatego w chwilach kryzysu większość starała się być jeszcze mniejsza, licząc na to, że gdyby zupełnie zniknęły, ten niedobry człowiek zostawiłby je w spokoju.
A może jeśli czterolatka wystarczająco dobrze się wyśpi, to po przebudzeniu przekona się, że jej mamusia i kot się odnaleźli, a życie w magiczny sposób wróci do normalności.
Jason skupił się na swoim biurku. W pokoju redakcji informacyjnej o tej porze było spokojnie i nikt nie zajmował sąsiednich miejsc. Uznał, że lepszej pory nie będzie i powoli rozpiął worek, w którym znajdował się komputer ze stołu w kuchni.
W zasadzie Jason posiadał trzy komputery: laptop, którego używał do pracy; stacjonarny, który znajdował się w kuchni i z którego korzystała cała rodzina; i jeszcze starszy, służący kiedyś jako komputer rodzinny, wyniesiony jednak przed rokiem do piwnicy, kiedy kupili nowszego Della. Jason nie przejmował się laptopem. Używał go wyłącznie w celach służbowych. Zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie ze sobą korzystanie z przenośnego sprzętu w każdej chwili mógł zostać zgubiony albo paść łupem złodzieja. Nieco bardziej przejmował się tym starym komputerem z piwnicy. Zgoda, użył
oficjalnego programu Departamentu Obrony, który nadpisał twardy dysk pozbawionymi znaczenia ciągami jedynek i zer, ale temu programowi nie ufał już nawet rzeczony departament. Aby chronić naprawdę tajne informacje, po prostu palono twarde dyski, zamieniając je w popiół. Jason nie miał
pod ręką żadnego pieca, wykonał więc podstawowe czynności. W dziewięćdziesięciu pięciu procentach przypadków okazywało się to wystarczające.
Niestety komputer rodzinny, względnie nowy Dell z pamięcią pięciuset gigabajtów, z którego korzystał we wczesnych godzinach porannych, gdy Sandra jeszcze spała, napawał go prawdziwym przerażeniem. Nie mógł dopuścić, aby policja go zajęła; dlatego też dał im na przynętę swojego pikapa. Zerknął na zegarek i ocenił, że ma jakieś trzy godziny na zmniejszenie strat.
Na początek wsunął kartę pamięci do napędu E. Potem zaczął na nią przenosić kolejne pliki. Pliki programowe, pliki internetowe, pliki z dokumentami, pliki w formatach JPEG i PDF. Było ich całe mnóstwo, więcej niż był w stanie przenieść w ciągu trzech godzin, starannie je więc selekcjonował.
Gdy pliki zaczęły się kopiować, zalogował się do Internetu, żeby w nim trochę poszperać. Zaczął od Aidana Brewstera. zarejestrowanego przestępcy seksualnego. Zawsze dobrze znać sąsiadów, no nie?