Выбрать главу

Przed nim na dywanie siedziała Ree z opróżnioną do połowy miską płatków Cheerios i wzrokiem przyklejonym do telewizora. Oglądała Smocze opowieści, przed nimi Clifforda wielkiego czerwonego psa, a jeszcze wcześniej Ciekawskiego George'a. Nigdy dotąd nie było jej wolno oglądać aż tyle telewizji, co w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Wczorajszego wieczoru obietnica obejrzenia bajki sprawiła, że dziewczynka była cała podekscytowana. Dziś rano miała po prostu tak samo szkliste spojrzenie jak jej ojciec.

Nie przybiegła korytarzem o szóstej trzydzieści i nie wspięła się na niego, śpiącego na brzuchu, i nie zapiszczała z radością czterolatki: Obudź się! Obudź się, obudź się, obudź się!Taaaaa tuuuuu siuuuu.

Obudź. Się!

To on pojawił się w jej pokoju o siódmej, by się przekonać, że leży w łóżku z szeroko otwartymi oczami. Wpatrywała się w sufit, jakby zapamiętywała deseń ptaszków i motyli fruwających po pomalowanym skosie. Podniósł roletę, wpuszczając do pokoju kolejny chłodny marcowy dzień.

Wyjął z szafy szlafrok z różowego polaru. Bez słowa wstała z łóżka, założyła szlafrok, poszukała kapci i zeszła za nim na dół. Odgłos wysypywanych z pudełka płatków wydał się niezwykle głośny.

Także i mleko ze strasznym hałasem wlało się do miski w stokrotki. Jason nie wiedział, jak wytrzymają odgłos uderzającej o miskę łyżki, ale jakoś dali radę.

Ree poszła ze swoją miską do pokoju dziennego i bez pytania włączyła telewizor. Tak jakby wiedziała, że on jej tego nie zabroni. I nie zabronił. Nie mógł się jakoś przemóc, żeby powiedzieć: Siadaj przy stole, młoda damo. Telewizja cię ogłupi, dziecko. No dalej, zjedzmy prawdziwy posiłek.

Jakoś jednak ogłupienie wydawało się mniejszym problemem w porównaniu z tym, co ich czekało dziś rano drugi dzień bez Sandry. Drugi dzień bez mamy Ree i jego żony, kobiety, która trzydzieści sześć godzin temu celowo wyczyściła swoje konto internetowe. Kobiety, która najprawdopodobniej od nich odeszła.

Raz jeszcze zadzwonił telefon. Tym razem Ree odwróciła się i wpatrywała w ojca. Jej spojrzenie było lekko oskarżycielskie. Mówiło, że jako osoba dorosła powinien być mądrzejszy.

W końcu więc zwlókł się z sofy i poszedł po słuchawkę. To była oczywiście sierżant Warren.

Dzień dobry, panie Jones.

Nie taki dobry odparł.

Jak mniemam, spędził pan produktywną noc w pracy.

Zrobiłem to, co musiałem. Wzruszył ramionami.

Jak się ma dzisiaj pańska córka?

Znaleźliście moją żonę, pani sierżant?

Cóż, nie…

W takim razie do rzeczy.

Usłyszał, jak bierze głęboki oddech.

No dobrze, jako że minęły już więcej niż dwadzieścia cztery godziny, powinien pan wiedzieć, że pańska żona została oficjalnie uznana za osobę zaginioną.

Szczęściara z niej mruknął.

W pewnym sensie owszem. Teraz możemy otworzyć sprawę i zaangażować większe środki.

Zatem o dziewiątej organizujemy konferencję prasową, na której ogłosimy zaginięcie pańskiej żony.

Zesztywniał. Poczuł, jak jej słowa uderzają go między oczy, silny, celny cios. Otworzył usta, żeby zaprotestować, po czym je zamknął. Zacisnął palce na grzbiecie nosa i udawał, że kłucie w oczach to coś innego niż łzy.

W porządku powiedział cicho. Dotarło do niego, że powinien zacząć dzwonić. Zatrudnić prawnika.

Zacząć planować, co z Ree. Wcisnął bezprzewodową słuchawkę głębiej między ramię i ucho i poszedł

do kuchni, z dala od nasłuchującego dziecka.

Otworzył lodówkę, przyłapał się na tym, że przygląda się puszkom ulubionego napoju Sandry, Dr.

Peppera, i z powrotem ją zamknął.

Oczywiście mówiła właśnie sierżant Warren byłoby świetnie, gdyby to pan zaapelował do społeczeństwa. Nadałoby to sprawie osobisty charakter i tym podobne. Moglibyśmy zorganizować tę konferencję przed waszym domem. Mógłby w niej wziąć udział zarówno pan, jak i Ree zakończyła uprzejmie. Nie, dziękuję.

Nie, dziękuję? W jej głosie słychać było zaskoczenie, ale oboje wiedzieli, że jest udawane.

Troszczę się przede wszystkim o córkę. Nie sądzę, aby korzystnie podziałał na nią ten cały medialny cyrk. Uważam także, że widok dziennikarzy biegających po naszym ogródku i wtracających się w nasze prywatne sprawy byłby dla niej mocno traumatyczny. Dlatego też jestem zdania, że najlepiej będzie, jeśli zostanę w domu i przygotuję ją na to, co się wydarzy.

A sądzi pan, że co się wydarzy? zapytała sierżant Warren, wyraźnie się z nim drażniąc.

Pokażecie zdjęcie mojej żony w telewizji i gazetach. Jego kopie zostaną rozdane i porozwieszane w całym mieście. Zorganizuje się ekipy poszukiwawcze. Zgłoszą się do nich na ochotnika ludzie ze szkoły Sandry. Sąsiedzi będą zaglądać z czymś do jedzenia i nadzieją na informacje samego źródła.

Poprosicie o odzież dla ekip z psami. Poprosicie o włosy dla testów DNA, gdybyście mieli odkryć ludzkie szczątki. Poprosicie o zdjęcie całej rodziny, ponieważ takie mediom spodoba się bardziej niż ujęcie samej Sandy. Następnie wozy transmisyjne zaczną parkować przed moim domem z lampami studyjnymi zapalanymi codziennie od czwartej rano. I będziecie musieli wyznaczyć mundurowych do niedopuszczania hord poza linię graniczną mojej posiadłości, które będą stać przez osiemnaście godzin na dobę, wykrzykując pytania w nadziei, że w jakiś magiczny sposób im odpowiem. Jeśli stanę się własnym rzecznikiem, wszystko, co powiem, zostanie w sądzie użyte przeciwko mnie. Z drugiej jednak strony, jeśli wynajmę prawnika, będzie to wyglądało tak, jakbym coś ukrywał. Pod moim domem zacznie powstawać pomnik. Ludzie będą podrzucać kwiaty, liściki, maskotki, wszystko oczywiście dla Sandy. Następnie rozpoczną się czuwania ze świeczkami, w trakcie których pełne dobrych chęci duszyczki będą się modlić za bezpieczny powrót mojej żony. Prawdopodobne jest też to, że swoje usługi zaoferuje kilku jasnowidzów. No i jeszcze pojawią się młode damy, które zaczną mi przysyłać kartki z kondolencjami, jako że dziwnie uwodzicielski wyda im się urok samotnego ojca, szczególnie, że nie wiadomo,czy to ja zrobiłem krzywdę swojej żonie, czy nie ja. Nie przyjmę, rzecz jasna, ich propozycji darmowej opieki nad dzieckiem.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza.

Wygląda na to, że ten proces jest panu dobrze znany odezwała się w końcu D.D.

Należę do świata mediów. Oczywiście, że jest mi dobrze znany.

Tańczymy, pomyślał leniwie. Oczami wyobraźni zobaczył sierżant D.D. Warren wirującą wokół niego w różowej sukni do flamenco, podczas gdy on stoi w miejscu, ubrany na czarno, próbując wyglądać na silnego i spokojnego, a tak naprawdę nie zna kroków.

Oczywiście teraz, kiedy śledztwo przyspiesza powiedziała D.D. ważne jest, abyśmy jak najszybciej zdobyli jak najwięcej informacji. Rozumie pan, że z każdą mijającą godziną maleją szanse na odnalezienie pańskiej żony.

Rozumiem, że nieodnalezienie jej wczoraj zmniejszyło te szanse niemal do zera.

Chce pan coś do tego dodać? zapytała cicho sierżant Warren.

Nie, psze pani odparł i natychmiast tego pożałował. Jak zwykle, kiedy używał zwrotów z rodzinnych stron, przeciągnął samogłoski na południowy sposób.

Sierżant Warren przez chwilę milczała. Zastanawiał się, czy to znaczyło, że ona także wychwyciła tę południową naleciałość.

Będę z panem szczera powiedziała nagle. Szczerze w to wątpił, ale uznał, że nie musi wypowiadać tego na głos.

Niezwykle ważne jest to, abyśmy przesłuchali Ree. Zegar tyka, a możliwe, że córka jest jedynym świadkiem tego, co się przydarzyło pańskiej żonie. Wiem.