Możesz na nas liczyć, Jason. Powiedz tylko słowo, a zrobimy. jak zechcesz. Wierzymy w ciebie, chłopie. No bo przecież myśl, że miałbyś w jakikolwiek sposób skrzywdzić Sandrę…
Dziękuję za zrozumienie. Jason się rozłączył.
Kto to? zapytała Ree.
Były szef tatusia odparł Jason. I naprawdę tak uważał.
Siedziba głównego bostońskiego wydziału policji mieściła się w wielkim szkaradzieństwie ze szkła i granitu, wybudowanym w samym środku dzielnicy mieszkaniowej Roxbury z nadzieją, że przytłaczająca obecność stróżów prawa pomoże procesowi podnoszenia statusu tej podupadłej części śródmieścia. Jednak zarówno pracownicy budynku, jak i jego goście najczęściej obawiali się o własne życie.
Jason z niepokojem przyjrzał się parkingowi. Nie spodziewał się, że po wyjściu z przesłuchania zastanie volvo w stanie nienaruszonym. No i oczywiście martwił się o kota.
W ciągu ostatnich trzydziestu sześciu godzin Pan Smith z całą pewnością wykorzystał co najmniej jedno ze swoich dziewięciu żyć. Kto wie, ile jeszcze mu ich zostało? Nie powinniśmy tu być, tatusiu odezwała się Ree, kiedy wysiadła z samochodu, ściskając w dłoni króliczka. Popękany w wielu miejscach asfalt na parkingu otaczały betonowe bariery.
Wystrój wnętrz był rodem z Bejrutu. Jason zastanawiał się przez chwilę, po czym sięgnął do samochodu po swój notes i czerwony mazak Ree. Wyrwał dwie kartki i napisał na nich dużymi literami: KWARANTANNA: Wściekły kot. Uwaga. Nie dotykać.
Jedną kartkę umieścił z przodu auta, drugą z tyłu. Następnie spojrzał na Pana Smitha, który otworzył
jedno leniwe bursztynowe oko, ziewnął i wrócił do spania.
Bądź grzecznym wściekłym kotem mruknął Jason, po czym zdecydowanie ujął Ree za rękę i poszli razem w stronę przejścia dla pieszych.
Gdy się zbliżali do olbrzymiego szklanego budynku, zwolnił kroku. Nic nie mógł na to poradzić.
Spojrzał na rączkę córki bezpieczną w jego dłoni i pomyślał, że pięć ostatnich lat minęło zbyt szybko i jednocześnie zbyt wolno. Pragnął cofnąć czas. Pragnął cofnąć wszystkie przeżyte chwile i przycisnąć je mocno do siebie, ponieważ zbliżało się tornado. Coraz szybciej. A on nie był w stanie usunąć mu się z drogi.
Przypomniał sobie pierwszy raz, kiedy córka chwyciła jego palec, zaledwie godzinę po przyjściu na świat: jej niemożliwie maleńka rączka zaciskała się z determinacją na jego absurdalnie dużym palcu wskazującym. Przypomniał sobie te same paluszki rok później, doznające pierwszego oparzenia, kiedy Ree chwyciła za świeczkę na swoim urodzinowym torcie, nim on czy Sandy zdążyli ją ostrzec, że jest gorąca. I przypomniał sobie pewne popołudnie, kiedy sądził, że mała śpi i zalogował się do Internetu, przeczytał zbyt wiele smutnych historii o smutnych dzieciach i zaczął płakać pochylony nad stołem w kuchni. Nagle obok niego znalazła się Ree, a jej dwuletnie rączki zaczęły ocierać łzy z jego twarzy.
Nie bądź smutny, tatusiu wyszeptała spokojnie. Nie bądź smutny.
A widok jego łez na malutkich palcach córki niemal znowu doprowadził go do płaczu.
Chciał z nią teraz porozmawiać. Chciał powiedzieć, że ją kocha. Chciał powiedzieć, żeby mu zaufała, że z nim będzie bezpieczna. Jakoś to zrobi. Jakoś sprawi, że świat znowu będzie przyjazny.
Chciał jej podziękować za cztery piękne lata, za to, że najlepszą dziewczynką na świecie. Za to, że była jego słoneczkiem, radością i miłością jego życia. Dotarli do szklanych drzwi. Jej palce drgały nerwowo w jego dłoni.
Jason spojrzał na córkę.
Ostatecznie nie powiedział jej nic z tego, o czym myślał. Zamiast tego dał najlepszą możliwą radę.
Bądź dzielna rzekł i otworzył drzwi.
Rozdział 14
Po konsultacji z Marianne Jackson, psychologiem sądowym, D.D. zaanektowała pomieszczenie z wydziału przestępstw gospodarczych. Było tam ładniej niż w jakimkolwiek pokoju w wydziale zabójstw i miała nadzieję, że dziecko nie będzie w nim aż tak przestraszone. Marianne przyniosła ze sobą dwa dziecięce składane krzesełka, kolorowy dywanik w kształcie kwiatu i kosz pełen rozmaitych samochodów, lalek i przyborów do rysowania. Nie minęło dziesięć minut, a przekształciła to miejsce w całkiem fajny dziecięcy pokoik. Na D.D. zrobiło to wrażenie.
Była zadowolona z porannej konferencji prasowej. Celowo jej nie przeciągała. Na tym etapie mniej znaczyło więcej. Mniej insynuacji mogących prześladować ich później, gdyby zdecydowali, że to zarejestrowany przestępca seksualny jest ich podejrzanym, a nie mąż albo oby nie jeszcze ktoś inny, na razie niezidentyfikowany. Poza tym ich głównym celem było zwiększenie liczby oczu i uszu aktywnie szukających Sandry Jones. Znaleźć żonę żywą i wszystkim oszczędzić bólu głowy. Po trzydziestu siedmiu godzinach śledztwa D.D. miała jeszcze nadzieję. Nie żeby wielką. Ale jednak.
Teraz skrzętnie ułożyła notes i dwa długopisy na stole w pokoju obserwacyjnym. Miller już tam był; siedział na krześle stojącym najbliżej drzwi i sprawiał wrażenie zatopionego w myślach, sądząc po rytmicznym gładzeniu wąsów. Pomyślała, że powinien je zgolić. Tego typu wąsy praktycznie aż krzyczały o jasnoniebieski garnitur sportowy, a naprawdę nie miała ochoty oglądać detektywa Briana Millera w jasnoniebieskim garniturze sportowym. Nic jednak nie powiedziała. Mężczyźni bywali bardzo drażliwi na punkcie swojego zarostu.
D.D. zaczęła pstrykać długopisami. Głośniki włączone, dzięki czemu słyszeli, co się dzieje w pokoju przesłuchań. Z kolei Marianne dostała maleńką słuchawkę, aby oni mogli przez bezprzewodowy mikrofon zadawać jej dodatkowe pytania. Marianne zdążyła już ich ostrzec, aby byli skupieni.
Niepisaną zasadą przesłuchiwania dzieci było pięć minut na rok wieku dziecka, co znaczyło, że mieli jakieś dwadzieścia minut na odkrycie wszystkiego, co wiedziała Clarissa Jones, czteroletni potencjalny świadek.
Zawczasu ustalono strategię: najpierw pytania kluczowe w celu określenia wiarygodności i potencjału Clarissy jako świadka, następnie coraz bardziej szczegółowe, dotyczące ostatnich godzin Sandry Jones w środę wieczorem. To było sporo jak na przewidziany czas, ale Marianne położyła nacisk na skrupulatność kolejne spotkania z dziecięcym świadkiem niosły ze sobą ryzyko. Adwokat obrony może wtedy argumentować, że kilka przesłuchań, które się okazały potrzebne dla zdobycia bardziej szczegółowych informacji, stanowiły jedynie okazję do zasypywania pytaniami, przymilania się i przekupywania młodej podatnej na wpływy osoby. Marianne dała im maksymalnie dwa podejścia, jeśli chodzi o rozmowę z dzieckiem, a D.D. zdążyła już jedno wykorzystać, wypytując Clarissę w jej domu w czwartek rano. A więc to by było na tyle. Dyżurujący na dole sierżant powiadomił ich, że zjawili się Jason i jego córka. Marianne od razu zeszła, aby ich przyprowadzić na górę, nim Ree poczuje się przytłoczona samą obecnością w siedzibie policji. Niektóre dzieci fascynowali mężczyźni i kobiety w mundurach. Wiele jednak czuło onieśmielenie i strach. Rozmowa z nieznajomą osobą była wystarczająco trudna i bez tego.
D.D. i Miller usłyszeli kroki na korytarzu. Oboje odwrócili się wyczekująco w stronę drzwi i pomimo najlepszych intencji D.D. ogarnęło zdenerwowanie. Przesłuchiwanie dziecka było dwadzieścia razy gorsze niż stawanie twarzą w twarz z przedstawicielami mediów czy nowym zastępcą komisarza. Nie przejmowała się dziennikarzami i nowym zwierzchnikiem najczęściej też nie. W przypadku dzieci czuła jednak coś innego.
Gdy po raz pierwszy przesłuchiwała dziecko, jedenastoletnia dziewczynka zapytała, czy chce zobaczyć jej menu; następnie wyjęła z tylnej kieszeni spodni karteczkę złożoną w niesamowicie mały kwadrat. To było menu czynności seksualnych sporządzone przez ojczyma dziecka: robota ręczna dwadzieścia pięć centów, seks oralny pięćdziesiąt centów, bzykanie jeden dolar. Jakiś czas temu dziewczynka zabrała dwadzieścia dolarów z portfela ojczyma. W ten sposób pozwalał jej spłacić dług.