Выбрать главу

Tyle że kiedy ostatnim razem wykonała „usługę", on odmówił zapłaty, i to tak ją wkurzyło, że poszła na policję. Och, te wszystkie smutne historie opowiedziane w tym pokoju…

Kroki zatrzymały się przed drzwiami. D.D. usłyszała Marianne.

Clarisso, byłaś już kiedyś w magicznym pokoju?

Brak odpowiedzi, D.D. założyła więc, że Ree pokręciła głową.

Zabiorę cię teraz do wyjątkowego pokoju. Jest w nim ładny dywanik, dwa krzesła, może jakieś zabawki, które byś chciała obejrzeć. Ale to także bardzo wyjątkowy pokój z wyjątkowymi zasadami.

Opowiem ci o nich, ale najpierw musisz pożegnać się z tatusiem. On będzie na ciebie czekał w pokoju obok, bardzo blisko, gdybyś go potrzebowała, ale ten magiczny pokój jest tylko dla mnie i dla ciebie.

Nadal żadnej odpowiedzi. A jak ma na imię ten tu kolega? Och, przepraszam, to panienka Lil'

Bunny? Powinnam była od razu się domyślić po różowej sukience, że to dziewczynka. No dobrze, Lil'

Bunny, lubisz wielkie różowe kwiaty? Bo wyglądasz mi na króliczkę, której spodoba się taki naprawdę wielki różowy kwiat. No po prostu olbrzymi. Taki kwiat, który trzeba zobaczyć na własne oczy.

Naprawdę? Cóż, chodź, pokażę ci. I wytłumaczę, o co chodzi w magii.

Drzwi się otworzyły. Do środka wszedł Jason Jones. Ojciec Clarissy szedł sztywno, jakby poruszał się na autopilocie. Jego twarz ponownie pozbawiona była wyrazu i D.D. nie potrafiła się zdecydować, czy to skończony psychopata, czy też najbardziej opanowany człowiek, jakiego miała okazję poznać.

Zamknął za sobą ciężkie drzwi, następnie popatrzył nieco nieufnie na D.D. i Millera. D.D. przekręciła wydrukowane pozwolenie i przesunęła po stole w jego stronę, razem z czarnym piórem.

To dokument, w którym wyraża pan zgodę, aby wykwalifikowany psycholog sądowy przepytał

pańskie dziecko w imieniu bostońskiej policji.

Jason posłał jej takie spojrzenie, jakby go zaskoczył fakt, że jego pozwolenie w ogóle coś znaczy.

Bez słowa podpisał jednak dokument, oddał go jej, po czym zajął miejsce pod ścianą, najdalej od okna obserwacyjnego. Oparł się o nią z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Jego wzrok powędrował ku oknu, przez które widział, jak Marianne i Ree wchodzą do pokoju przesłuchań. Dziewczynka ściskała w dłoni brązowego królika, tak mocno, jakby od tego zależało jej życie. Marianne zamknęła drzwi.

Przeszła na środek pokoju, ale zamiast zająć jedno z czerwonych składanych krzesełek, usiadła po turecku na skraju różowego dywanu. Kilka razy przesunęła po nim dłonią, jakby zapraszała dziewczynkę, aby także siadła.

D.D. wzięła do ręki mikrofon i odezwała się:

Zgoda została podpisana. Może pani zaczynać.

Marianne kiwnęła lekko głową, muskając palcami umieszczoną w uchu słuchawkę.

I co myślisz? zapytała głośno Clarissę Jones, pokazując na różowy dywan. Ładny kwiat? Dla mnie wygląda jak słonecznik, tyle że chyba nie ma różowych słoneczników.

To stokrotka powiedziała cicho Ree. Moja mamusia je hoduje.

Stokrotka? Oczywiście! Dużo wiesz na temat kwiatów.

Ree nadal stała, ściskając w dłoni wysłużoną maskotkę. Jej palce odnalazły jedno długie ucho i rytmicznie je głaskały. Ten nieświadomy gest sprawił D.D. ból. Ona też tak robiła, gdy była mała.

Miała wypchanego psa. I głaskała jego uszy odstające od wytartej głowy.

Jak już mówiłam na dole, nazywam się Marianne Jackson odezwała się pogodnie specjalistka.

Moja praca to rozmawianie z dziećmi. Tym się właśnie zajmuję. Rozmawiam z małymi chłopcami i dziewczynkami. I musisz wiedzieć, Ree, że to nie takie proste, jakby się mogło wydawać.

Ree po raz pierwszy zareagowała, marszcząc lekko czoło.

Dlaczego?

Choćby dlatego, że istnieją specjalne zasady podczas rozmawiania z chłopcami i dziewczynkami.

Wiedziałaś o tym?

Ree nieco się przysunęła i pokręciła głową. Czubkiem stopy dotykała różowego kwiatka. Sprawiała wrażenie, jakby przyglądała się uważnie dywanowi.

Cóż, jak już wspomniałam na korytarzu, to magiczny pokój, a podczas rozmowy w magicznym pokoju obowiązują cztery zasady. Marianne uniosła cztery palce i zaczęła odliczać Po pierwsze, mówimy tylko o tym, co się naprawdę wydarzyło. Nie o tym, co mogło się wydarzyć, ale co się naprawdę wydarzyło.

Ree ponownie zmarszczyła czoło, przysunęła się ciut bliżej.

Rozumiesz różnicę pomiędzy prawdą a kłamstwem, Clarisso? Marianne sięgnęła do kosza z zabawkami i wyjęła z niego wypchanego psa. Jeśli powiem, że to kot, jest to prawda czy kłamstwo?

Kłamstwo odparła automatycznie Ree. To jest pies.

Bardzo dobrze! No więc taka jest zasada numer jeden. Mówimy tylko prawdę, okej?

Ree kiwnęła głową. Chyba zmęczyło ją stanie, ponieważ przysiadła tuż za krawędzią dywanu, kładąc królika na kolanach.

Druga zasada kontynuowała Marianne jest taka, że jeśli ja ci zadaję pytanie, a ty nie znasz odpowiedzi, mówisz po prostu, że nie wiesz. Rozumiesz?

Ree kiwnęła głową.

Ile mam lat, Clarisso?

Dziewięćdziesiąt pięć odparła Ree. Marianne uśmiechnęła się z lekkim żalem.

No dobrze, Clarisso, czy wiesz, ile mam lat? Pytałaś albo ktoś ci to powiedział? Ree pokręciła głową.

Więc tak naprawdę to nie wiesz, ile mam lat. A co powinnaś mówić, jeśli czegoś nie wiesz?

Nie wiem odparła posłusznie Ree.

Grzeczna dziewczynka. A gdzie ja mieszkam?

Ree otworzyła usta, po czym się zawahała.

Nie wiem! wykrzyknęła.

Tym razem w jej głosie dało się słyszeć nutkę triumfu. Marianne uśmiechnęła się szeroko.

W przedszkolu idzie ci pewnie świetnie. Jesteś dobrą uczennicą?

Jestem nad wiek rozwi rozwanięta oświadczyła z dumą Ree. Wszyscy tak mówią.

Rozwinięta? W pełni się z tym zgadzam i jestem ciebie bardzo dumna. Okej, zasada numer trzy.

Jeśli czegoś nie pamiętasz, spokojnie możesz mówić, że nie pamiętasz. No więc ile miałaś lat, kiedy zaczęłaś chodzić?

Chodzę, odkąd się urodziłam zaczęła Ree, po czym się zmitygowała, przypomniawszy sobie zasadę numer trzy. Puściła króliczka i radośnie klasnęła w dłonie. NIE PAMIĘTAM! pisnęła zachwycona. Nie. Pamiętam.

Jesteś najlepszą uczennicą, jaką miałam powiedziała Marianne, nadal siedząc po turecku na dywanie. Uniosła cztery palce. No dobrze, świetna uczennico, ostatnia zasada. Wiesz, jaka jest zasada numer cztery?

NIE WIEM! zawołała radośnie Ree.

Ależ ty jesteś dobra. No więc zasada numer cztery, jeśli nie rozumiesz czegoś, co mówię czy o co pytam, możesz powiedzieć, że nie rozumiesz. Capisce?

Capisce! odkrzyknęła Ree. To po włosku znaczy „rozumiem"! Znam włoski. Pani Suzie uczy nas włoskiego.

Przez chwilę Marianne mrugała oczami. Najwyraźniej nawet w świecie psychologa sądowego bywały dzieci nad wiek rozwinięte i bywały dzieci rzeczywiście nad wiek rozwinięte. Prawdę mówiąc, D.D.

miała problem z zachowaniem powagi. Zerknęła w kierunku Jasona, ale jego twarz pozostawała bez wyrazu. Wyłącznik, pomyślała ponownie. Znajdował się w tym pokoju, ale wyłączony.

Przyszło jej coś do głowy i szybko zapisała w notesie pytanie.

Tymczasem Mariannę Jackson doszła już do siebie.

W takim razie dobrze. Znasz zasady. A więc powiedz mi, Clarisso…

Ree. Wszyscy mówią na mnie Ree.

Dlaczego mówią na ciebie Ree? Bo kiedy byłam mała, nie umiałam powiedzieć Clarissa. Mówiłam Ree. A mamusi i tatusiowi się to spodobało, więc też mówią na mnie Ree. Chyba że narobię sobie kłopotów. Wtedy mamusia mówi: „Clarisso Jane Jones" i mam za karę przerwę na schodku. Przerwę na schodku?