się, że w głębi duszy koszmarnie się boi, iż Burgerman nadal żyje i ma się dobrze. Że jakimś cudem potwór z dzieciństwa Jasona wrócił, aby odebrać mu rodzinę.
Jason przemierzał kuchnię przez dziesięć kolejnych minut. A może dwadzieścia albo i trzydzieści.
Zegar tykał, z każdą minutą zbliżając go do kolejnego poranka bez żony.
Max wróci.
Policja także.
I więcej dziennikarzy. Tym razem z kablówek. Tacy jak Greta Van Susteren czy Nancy Grace. Będą wywierać własny rodzaj presji. Piękna żona, która zaginęła kilka dni temu. Ciemnowłosy tajemniczy mąż z podejrzaną przeszłością. Pokażą światu jego życie. A gdzieś w Georgii niektórzy ludzie dodadzą dwa do dwóch i sięgną po telefon…
Wtedy zarówno Max, jak i policja znajdą się w posiadaniu prawdziwej amunicji pozwalającej odebrać mu córkę. Ile miał czasu? Do południa? Do czternastej? Może ujawnią tę historię tak, aby trafiła na czołówki o siedemnastej. To by zwiększyło oglądalność. Jakiś prowadzący program zacząłby nieźle punktować.
A Jason… Jakże byłby w stanie pożegnać się z córką?
A co gorsza, co by się z nią stało? Matka zniknęła, a teraz zabrano by ją od jedynego ojca, jakiego znała… Tatusiu, tatusiu, tatusiu…
Musiał pomyśleć. Musiał działać.
Sandy była w ciąży.
Musiał coś zrobić.
Nie mógł dostać się do swojego komputera. Nie mógł doprowadzić do konfrontacji z Ethanem Hastingsem. Nie mógł uciec. Co robić? Co robić?
Olśniło go tuż po drugiej w nocy: jego ostatnia deska ratunku.
Oznaczało to, że śpiącą na górze córkę musiałby zostawić samą. W ciągu czterech lat ani razu nie zrobił czegoś takiego. A gdyby się obudziła? Odkryła, że dom ponownie jest pusty, i zaczęła histerycznie krzyczeć?
Albo jeśli ktoś tam był, czaił się w ciemnościach, tylko czekając, aż Jason popełni pierwszy błąd, żeby się zakraść i porwać Ree? Wiedziała coś więcej na temat środowego wieczoru. D.D. była o tym przekonana, on także. Jeśli ktoś uprowadził Sandy i wiedział, że Ree była świadkiem…
D.D. zapewniła, że policja obserwuje jego dom. To była obietnica czy groźba? Musiał mieć nadzieję, że jedno i drugie.
Jason poszedł na górę, przebrał się w czarne dżinsy i czarną bluzę. Zatrzymał się pod drzwiami Ree, nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku. Potem, kiedy panująca cisza zaczęła mu działać na nerwy, musiał
uchylić drzwi, aby się upewnić, że jego czteroletnia córka żyje.
Spała zwinięta w kulkę, z jedną ręką zakrywającą twarz i Panem Smithem umoszczonym w zagłębieniu za jej nogami.
Wtedy Jasonowi bardzo wyraźnie przypomniał się moment, w którym obserwował, jak pojawia się na świecie. Pomarszczona, mała i sina. Wymachiwanie piąstkami. Zaciśnięte, wykrzywione usteczka. I jak natychmiast i stuprocentowo zakochał się w każdym centymetrze maleńkiego ciałka. Jego córka. Jego jedyny cud.
Jesteś moja szepnął.
Sandy była w ciąży.
Ze mną będziesz bezpieczna.
Sandy była w ciąży.
Wszyscy będziecie ze mną bezpieczni.
Zostawił córkę i pobiegł ulicą w czarną noc.
Rozdział 24
Wiecie, do czego najdłużej się człowiek przyzwyczaja w więzieniu? Do dźwięków. Zwykłych, niesłabnących dźwięków wydawanych przez mężczyzn dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mężczyzn chrząkających, mężczyzn pierdzących, mężczyzn chrapiących, mężczyzn pieprzących się, mężczyzn krzyczących. Współwięźniów mruczących pod nosem, przebywających we własnym urojonym świecie.
Skazańców mówiących, mówiących i mówiących nawet podczas siedzenia na kibelku, jakby sranie na widoku stawało się jakimś cudem łatwiejsze, jeśli się przez cały czas gada.
Przez pierwszy miesiąc nie przespałem ani jednej nocy. Byłem zbyt przytłoczony zapachami, widokami, ale przede wszystkim niesłabnącym hałasem, nigdy nie cichnącym, nie dającym ci choćby trzydziestu sekund na ucieczkę do jakiegoś odległego zakamarka umysłu, gdzie możesz udawać, że nie masz dziewiętnastu lat i że to nie przytrafiło się tobie.
Dobrano się do mnie w tygodniu numer trzy. Najpierw usłyszałem za sobą odgłos butów na miękkiej podeszwie. Potem pojawiły się inne uświęcone tradycją odgłosy więzienne głuchy odgłos pięści walącej w nerkę, czaszki uderzającej o ścianę z pustaków, podekscytowane okrzyki innych zwierząt w zoo, gdy tymczasem ja leżałem oszołomiony z pomarańczowym kombinezonem gdzieś w okolicach kostek, a jeden, dwóch, trzech psiakrew, może i sześciu dogadzało sobie.
Nikt nie zjawia się w więzieniu i nie opuszcza go jako prawiczek. O nie, panie Bob.
Jerry odwiedził mnie w tygodniu numer cztery. Ojczym, mój jedyny gość. Usiadł naprzeciwko, spojrzał na moją posiniaczoną twarz, zaszokowane oczy i zaczął się śmiać.
Mówiłem ci, że nie przetrzymasz pieprzonego miesiąca, ty nadęty gówniarzu.
Potem mój ojczym wyszedł.
To on mnie tu wpakował. Znalazł moją skrytkę z listami, tymi, które pisałem do „Rachel". Zadzwonił
więc po gliny, ale dopiero po tym, jak zasadził się na mnie, kiedy wróciłem ze szkoły. Uderzył mnie tuż nad okiem metalowym pudełkiem, w którym chowałem tych niewiele osobistych rzeczy, jakie miałem.
A potem w ruch poszły pięści.
Jerry mierzył metr osiemdziesiąt pięć i ważył sto kilo. Kiedyś był gwiazdą szkolnej drużyny futbolowej, potem pracował przy połowach krewetek, dopóki nie stracił dwóch palców i nie wykombinował, że fajnie się pasożytuje na kobietach. Moja mama była numerem jeden. Ale kiedy umarła, gdy miałem siedem lat, znalazł sobie sporo następczyń. Bardzo się przydawałem, już nie rodzina, ale mały blondasek, którego Jerry używał do wyrywania panienek. Próbowałem im wyjaśniać, że nie jestem nawet jego dzieckiem, ale w ogóle nie słuchały. Wyglądało na to, że wdowcy są seksowni, nawet ci z olbrzymimi brzuszyskami piwosza i tylko ośmioma palcami.
Jerry miał niezłą krzepę i odpadłem po pierwszym ciosie. Poczęstował mnie kolejnymi dwudziestoma, aby jasno dać do zrozumienia, co o mnie myśli. Następnie, kiedy leżałem zwinięty i kaszlałem krwią, zadzwonił po gliny, przyjechały „po tego śmiecia".
Gliniarze nie pisnęli ani słówkiem, kiedy pojawili się w drzwiach. Skinęli jedynie głową Jerry'emu i popatrzyli na mój nieszczęsny tyłek.
To ten?
Tak, panie władzo. A ona ma tylko czternaście lat. Mówię wam, to prawdziwy sukinsyn.
Gliniarze podnieśli mnie z podłogi. Nadal kaszlałem krwią chwiałem się, a oczy miałem całe opuchnięte.
Wtedy pojawiła się Rachel. Szła od autobusu, który ją przywiózł z gimnazjum, pogrążona w myślach.
Powoli, ale nieubłaganie dotarło do niej, że drzwi do domu są otwarte, że stoi w nich kilka niebieskich mundurów. Wszyscy patrzyliśmy, jak na jej twarzy pojawia się zrozumienie.
Wówczas, wpatrując się w mój rozkwaszony nos i coraz bardziej zapuchnięte oko, zaczęła krzyczeć i krzyczeć, i krzyczeć.
Pragnąłem jej powiedzieć, że nic mi nie będzie. Pragnąłem jej powiedzieć, że jest mi przykro.
Pragnąłem jej powiedzieć, że ją kocham i że było warto. Znieść ból, wszystko. Tak bardzo ją kochałem.
Nie udało mi się jednak niczego powiedzieć. Zemdlałem. A kiedy odzyskałem przytomność, siedziałem już w areszcie i nigdy więcej nie zobaczyłem Rachel.
Dla niej przyznałem się do winy, oszczędziłem koszmaru procesu, o co prosił mnie prokurator okręgowy. Wyrzekłem się swojej wolności. Wyrzekłem się przyszłości. Ale sąd wam powie, że to nie była prawdziwa miłość.