Выбрать главу

– Jeśli masz na myśli szkołę publiczną, to nie. Miałam prywatnych nauczycieli i guwernantki. – Przeciągnęła się. – Dobrze mi się spało. A tobie?

– Nie! – burknął. – Prawdę mówiąc, prawie wcale nie spałem. Dzięki Bogu, że to nasz ostatni wspólny dzień. Po tym urlopie z przyjemnością wrócę odpocząć na wojnie. Powiedziałem ci, że masz sobie spiąć włosy. Zbierz je z tyłu, tak jak przedtem. I włóż z powrotem bieliznę – dodał ze złością i powlókł się ścieżką w stronę brzegu.

Aria gapiła się za nim przez chwilę, a potem uśmiechnęła się. Nie bardzo wiedziała, co mu tak dopiekło, ale wprawiło ją to w niemal bezgraniczny zachwyt. Podeszła do strumyka i przejrzała się w niewielkim rozlewisku.

Wielu mężczyzn prosiło ją o rękę, ale często proponowali jej małżeństwo w ciemno, nawet nie próbując jej przedtem poznać. Chcieli ożenić się z królową, niezależnie od tego, jak wyglądała. Hrabia Julian, szesnaście lat od niej starszy, poprosił dziadka o zgodę na małżeństwo, gdy Aria miała osiem lat.

Aria poczuła ciężar swych włosów. Były teraz brudne, ale po umyciu… Zerknęła ku ścieżce. Nie zobaczyła ani śladu mężczyzny, więc zajrzała do skrzyni z zapasami. Szamponu nie było, jednak znalazła tam dużą kostkę mydła i symboliczny ręcznik.

Pośpiesznie się rozebrała i weszła do strumienia. Właśnie mydliła włosy, gdy J.T. wrócił. Stanął jak wryty z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami.

Aria złapała ręczniczek i spróbowała zasłonić swą nagość gałęzią.

– Idź sobie. Wynoś się stąd.

Z wyrazem tępego posłuszeństwa J.T. odwrócił się i oddalił z obozowiska.

Aria uśmiechnęła się pod nosem, a potem radośnie wyszczerzyła zęby. Zaczęła nucić jakąś melodyjkę. Dziwny facet. Takie potworności jej przedtem mówił. Że ma kościsty tyłek. I że mogłaby paradować przed nim nago tam i z powrotem, a i tak nie byłby zainteresowany. Jaką przyjemność zrobiło jej teraz jego spojrzenie. Oczywiście nie był to nikt znaczący, ale czasem taki człowiek… O tym nie powinna była wiedzieć, słyszała jednak, że jej kuzynka urodziła nieślubne dziecko, którego ojcem był służący, przychodzący do niej co wieczór o ósmej nakręcić zegar. Matka Arii twierdziła, że służący zahipnotyzował biedną dziewczynę. Uśmiechając się jeszcze szerzej, Aria pogrążyła się w rozmyślaniach.

Ubieranie zajęło jej sporo czasu, w każdym razie nie włożyła z powrotem bielizny. Wzięła się do rozczesywania włosów. Wciąż jeszcze mozoliła się z grzebieniem, gdy wrócił J.T.

– Mam na śniadanie homara, a w skrzyni są suchary…

Urwał. Zdała sobie sprawę, że się jej przygląda. Uśmiechnęła się nieznacznie, okręcając sobie na palcu kosmyk długich, czarnych włosów, rozwiewanych przez wiatr. Niespodziewanie J.T. chwycił ją za ramiona i spojrzał jej z bardzo bliska prosto w twarz.

– Igrasz z ogniem. Pewnie myślisz, że jestem służącym, którego wolno ci bezpiecznie prowokować, ale się mylisz.

Wpijając jej palce w ramiona, wycisnął na jej ustach żarłoczny pocałunek. Po chwili odepchnął ją od siebie.

– Jesteś dwudziestoczteroletnim dzieciakiem, niewinną małą dziewczynką, więc zamierzam zostawić cię w tym stanie dla twojego arcyksięcia Juliana. Ale pamiętaj, dziecino: nie prowokuj mnie. Nie jestem twoim służącym i nie możesz się przy mnie tak zachowywać. A teraz wstawaj i przynieś mi sieć z krewetkami.

Aria zareagowała z pewnym opóźnieniem. Przytknęła dłoń do ust. Julian raz ją pocałował, ale bardzo delikatnie, i najpierw zapytał o pozwolenie. Nie był to brutalny, namiętny pocałunek, taki jak ten.

– Nienawidzę cię – szepnęła.

– No i dobrze! Ja też nie mam dla ciebie miłosnych uczuć. A teraz zjeżdżaj!

Śniadanie minęło w napiętym milczeniu. Żadne z nich się nie odezwało. Po posiłku J.T. zapalił papierosa. Aria otworzyła usta, chcąc mu powiedzieć, że nie dostał na to pozwolenia, ale zrezygnowała.

Nie była w nastroju, żeby z nim rozmawiać, a ponadto zaczęła odczuwać przed nim pewne skrępowanie. Och, jak bardzo chciała już odpłynąć z tej wyspy i znaleźć się jak najdalej od tego człowieka.

Wypaliwszy papierosa, J.T. wstał, ponurym głosem nakazał Arii zostać w obozowisku i odszedł ścieżką ku oceanowi. Aria siedziała dłuższą chwilę z kolanami podciągniętymi pod brodę i rozmyślała o dziadku. Bardzo chciała wrócić do domu, do znanych miejsc i ludzi.

Mężczyzna nie wracał kilka godzin, w końcu poszła więc na brzeg. Leżał pod samotną palmą. Oczy miał zamknięte, koszulę rozpiętą, karabin oparł o drzewo.

– Chcesz ustrzelić jeszcze jedną rybę? – spytał, nie otwierając oczu.

Nie odpowiedziała. W tej chwili oboje usłyszeli odgłos silnika łodzi. J.T. zerwał się w ułamku sekundy.

– Padnij! – zakomenderował. – I czekaj tutaj. Nie zbliżaj się, póki nie powiem, że wszystko w porządku. – Chwycił za karabin i puścił się biegiem wzdłuż brzegu.

Aria przycupnęła za drzewem, ale po chwili zobaczyła jakiegoś człowieka – stał i machał w stronę brzegu w powitalnym geście. Poczuła się dość głupio; mimo to wstała, wygładzając suknię i poprawiając dłonią włosy. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby wyglądać jak najlepiej w sukni bez rękawów, skróconej ponad miarę, i z włosami, które od tygodnia nie widziały fryzjera.

Ćwiczonym przez wiele lat krokiem pełnym wdzięku poszła na sam brzeg, do porucznika Montgomery’ego i mężczyzny, który nie wysiadł z łodzi.

– Nigdy w życiu tak się nie cieszyłem z widoku znajomej twarzy – mówił J.T. do drugiego mężczyzny, znacznie niższego od niego.

– Dolly kazała mi przypłynąć wcześniej. Wyobrażała sobie same najgorsze rzeczy, które mogą ci się przydarzyć. Poza tym pomyślałem, że mógłbym tu chwilkę posiedzieć i przed odjazdem złowić jakąś rybę.

– Nic z tego. Chcę wrócić w jakieś bardziej przytulne miejsce.

– Czyli jednak poczułeś się osamotniony. Mówiłem ci… – Urwał widząc Arię. – Ech, ty diable – zachichotał i spojrzał na nią z nie ukrywanym podziwem. Dziewucha z dużą klasą, pomyślał. Było to natychmiast widać po jej chodzie i postawie. Bill wiedział, że rodzina J.T. jest bogata, wyobrażał więc sobie, że tak mniej więcej będzie wyglądać dziewczyna porucznika. Bardzo chciał, żeby J.T. się ożenił. Może wtedy przyjaźń J.T. z Dolly nie budziłaby w nim takiej zazdrości. – Aleś mnie nabrał.

– Wcale nie jest tak, jak ci się zdaje – burknął w odpowiedzi J.T. i odwrócił się do Arii. – Powiedziałem ci, że masz się nie pokazywać.

Bill uśmiechnął się znacząco. Sprzeczka kochanków, pomyślał. Potem dokładniej przyjrzał się Arii.

– Czy ja pani gdzieś nie widziałem? – spytał. – Ej, J.T., może nas przedstawisz?

J.T. westchnął.

– To jest Bill Frazier, a to jest jej wysokość… – Obrócił się do Arii. – Nie wiem, jak masz na imię.

– Księżniczka! – sapnął Bill. – Właśnie tak pani wygląda. Jak księżniczka, która przedwczoraj odwiedziła naszą stocznię.

– Ale ja byłam tutaj, na wyspie – powiedziała Aria, w zdumieniu wytrzeszczając oczy. – Jestem tu od wielu dni. – Raczej od lat, pomyślała.

J.T. gniewnie zmarszczył brwi i pociągnął Arię ku palmie.

– Hej – powiedział nerwowo Bill – czy jesteś pewien, że powinieneś traktować księżniczkę w ten sposób? Jej kraj ma chyba jakieś znaczenie.

– Trudno powiedzieć. – J.T. przystanął pod palmą. – Powiedz mi – zwrócił się do Arii – dlaczego ci mężczyźni do ciebie strzelali.

– Strzelali? – spytał Bill, biegnąc za nimi. – Kiedy ją widziałem, kręciło się dookoła niej z pięćdziesiąt osób służby. Nic nie słyszałem o żadnym strzelaniu.

– Widzisz, Bill – powiedział J.T. – Kiedy twoja księżniczka zwiedzała stocznię, moja była tu ze mną na wyspie.