Выбрать главу

Bill wydawał się zmieszany.

– Czy pani ma siostrę?

– Mam, ale wcale nie jest do mnie podobna – powiedziała Aria, równie zmieszana.

– Dlaczego do ciebie strzelali? – powtórzył J.T.

Aria zwięźle opowiedziała o porwaniu i swojej ucieczce.

– Umiesz wyswobodzić się z więzów, a nie potrafisz rozpiąć guzika? – zdziwił się J.T.

– Człowiek robi to, co musi. – Spojrzała na niego gniewnie.

Bill próbował chrząknięciem zwrócić na siebie ich uwagę.

– Czy to możliwe, że ludzie, którzy panią porwali, podstawili sobowtóra?

– Sobowtóra? – Aria nie zrozumiała.

– Kogoś, kto gra twoją rolę – wyjaśnił J.T.

Zaszokowana Aria zamilkła.

Bill spojrzał dociekliwie na J.T.

– A skąd możemy wiedzieć, która jest fałszywa?

J.T. zmierzył Arię spojrzeniem od stóp do głów.

– Ta jest prawdziwa. Postawiłbym na to własne życie i życie całej mojej rodziny. Nikt nie potrafiłby tak udawać.

Bill spojrzał na Arię tak, jakby dotąd jej nie widział.

– Moja żona bardzo chciałaby panią poznać. Kiedy przedwczoraj wróciłem do domu, zadawała mi setki pytań na pani temat, to znaczy na temat tamtej kobiety. Chciała wiedzieć, jak pani wygląda, w co się pani ubiera, czy nosi pani koronę. – Urwał. – Ale to przecież nie była pani.

Aria uśmiechnęła się blado.

– Może któregoś dnia będę miała okazję udzielić pana żonie audiencji.

Bill przeniósł wzrok na J.T. Oczy miał jak spodki.

– Ona naprawdę jest księżniczką?

– Mniej więcej. Trzeba wykombinować, co z tym fantem zrobić.

Arii wydawało się, że rozwiązanie jest oczywiste.

– Musicie przekazać mnie z powrotem waszemu rządowi. Wyjaśnię, co się stało, i ludzie z waszego rządu usuną tę oszustkę.

– A skąd będą wiedzieli, która księżniczka jest prawdziwa? – spytał J.T. tonem ojca tłumaczącego coś niegrzecznemu dziecku.

– Ty im powiesz. Jesteś Amerykaninem.

– Jestem człowiekiem z ludu, już zapomniałaś? – irytował się J.T.

– Myślałam, że wszyscy Amerykanie są równi – odpaliła. – Z tego, co czytałam, każdy Amerykanin jest tak samo ważny. Każdy jest sobie królem.

– Ty… – zaczął J.T.

– Chwileczkę – przerwał im Bill. – Czy moglibyście na chwilę przestać się sprzeczać?

J.T. popatrzył na Arię.

– Czy znasz kogoś wysoko postawionego w Waszyngtonie? Generała? Senatora?

– Tak. Generał Brooks spędził tydzień w Lankonii, namawiając mojego dziadka, żeby pozwolił mi na tę podróż. Mojemu dziadkowi nie spodoba się…

– Jej dziadek jest królem – wyjaśnił J.T. Billowi. – To znaczy, że musimy odstawić cię do Waszyngtonu, do generała Brooksa.

Aria wyprostowała się.

– Jestem gotowa. Gdy tylko dostanę z powrotem moją garderobę, będę mogła udać się z wami do Waszyngtonu. Ojej… – Nagle uświadomiła sobie powagę sytuacji. Nie miała szansy odzyskać garderoby ani garderobianych, ani pokojowych. Nie miała nawet sposobu na powrót do Lankonii. – Czy ta kobieta rzeczywiście jest do mnie podobna? – spytała szeptem.

– Jak pomyślę, to widzę, że nie jest nawet w połowie tak ładna – oświadczył Bill i uśmiechnął się szeroko.

J.T. spojrzał na Billa z niechęcią.

– Słuchajcie, chodzi o zdobycie wanadu dla Stanów Zjednoczonych. Moim zdaniem podstawiono kogoś na twoje miejsce – zwrócił się do Arii – żeby fałszywa księżniczka mogła sprzedać wanad przeciwnej stronie.

– Wanad? – spytał Bill.

– To taki metal, który dodaje się w małych ilościach do stali, żeby była bardziej wytrzymała – zniecierpliwionym tonem wyjaśnił J.T. i popatrzył badawczo na Arię. – Żaden generał nie przyjmie cię, jak będziesz w takim stroju. Bill, czy sądzisz, że uda nam się dotrzeć tą łodzią do Miami?

– Do Miami!? To zajmie całe godziny.

– Mamy właściwie tyle czasu. Kupimy jej nowe ciuchy, wsadzimy ją w pociąg do Waszyngtonu i to wszystko. Będziemy mogli uznać, że zrobiliśmy, co do nas należy.

– Ale ona jest cudzoziemką w obcym kraju – zaoponował Bill. – Czy ktoś nie powinien z nią jechać?

– Jest wojna. Jutro o dziewiątej rano obaj mamy stawić się w pracy. Podczas wojny za spóźnienia nie obcinają premii, tylko strzelają w łeb. A jej nic nie grozi. Chodzi jedynie o to, żeby dostała się do generała Brooksa. – Zawahał się. – Zresztą ja nie mogę z nią jechać. – Odwrócił się ku ścieżce. – Zbieramy się i płyniemy po zakupy.

Bill nerwowo uśmiechnął się do Arii i pobiegł za przyjacielem.

– J.T, oszalałeś. Do Miami dopłyniemy o północy, a poza tym jest niedziela. Wszystkie sklepy będą zamknięte. I czym chcesz zapłacić za te zakupy? Ona nie ma pieniędzy, a ty nie możesz kupić jej pierwszej lepszej kiecki w domu towarowym, dobrze o tym wiesz. Zresztą obowiązują kartki na ubrania. Moim zdaniem musisz przekazać ją w ręce rządu i niech oni dalej się martwią.

– Nie – zdecydował J.T.

– Rozumiem, że nie potrafisz tego rozsądnie uzasadnić, hm? Pamiętaj, że ja też mam w tym swoją działkę.

J.T. przystanął i odwrócił się.

– Ktoś na Key West próbował ją zabić. Jeśli ona teraz się ujawni i zdemaskuje fałszywą księżniczkę, to nie miną dwa dni, jak rozstanie się z tym światem. Generał Brooks ma podobno tęgi łeb. Będzie wiedział, co z nią zrobić.

– Masz stanowczo więcej zaufania do kadry niż ja. – Bill przeczołgał się za J.T. pod zwisającymi gałęziami.

W pół godziny później rzeczy J.T. znajdowały się na łodzi. Byli gotowi do odpłynięcia. Bill wyciągnął ramię i pomógł Arii wsiąść do lodzi.

– Poleci na buźkę, zanim dotknie twojej dłoni – burknął J.T.

Aria próbowała stanąć na rozchwianym pokładzie.

– Cholera jasna, nie mamy czasu – rozzłościł się J.T. Chwycił Arię wpół i prawie przerzucił ją przez burtę. – Teraz siedź i zachowuj się przyzwoicie.

Aria usiadła sztywno wyprostowana, nie patrząc na J.T. Nie potrafiła jednak powstrzymać fali krwi, która uderzyła jej do głowy. Lochy stanowczo byłyby za łagodną karą dla tego człowieka.

Wolałaby odpłynąć z nieco mniejszą szybkością, trzymała się jednak jedynego siedzenia na łodzi tak mocno, jak tylko umiała. Ten dziwny człowiek niewątpliwie przeżyłby głęboką satysfakcję, gdyby przeleciała przez burtę.

Po chwili J.T. przejął ster od Billa i w niewytłumaczalny sposób zdołał wycisnąć z silnika jeszcze więcej obrotów. Słony wiatr bił Arię po twarzy. Gdy pierwszy szok ustąpił, uznała, że jest to nawet przyjemne. Od czasu do czasu Bill pytał ją, czy dobrze się czuje, ale porucznik Montgomery przez cały czas wbijał wzrok w ocean przed sobą.

Późnym popołudniem zatankowali na Key Largo. Aria miała mięśnie zesztywniałe od kurczowego trzymania się oparcia, ale trwała na swoim miejscu. Była wyćwiczona w wielogodzinnym siedzeniu w bezruchu.

– Gdzie mogę kupić coś do jedzenia? – spytał J.T. właściciela przystani.

– Tam, na końcu nabrzeża.

Bill został na łodzi z Arią, a J.T. poszedł do baru.

– Co to? – spytał Bill, gdy J.T. wrócił. Zajrzał do torby z prowiantem. – Nóż i widelec do kanapek? I porcelanowy półmisek?

J.T. wyjął torbę z rąk Billa.

– Gotów do drogi? – spytał.

– Czekamy tylko na ciebie – odparł Bill równie burkliwie.

J.T. odepchnął łódź i wskoczył na pokład. Bill zapalił Silnik. Gdy znowu ruszyli na północ, J.T. wytrząsnął z torby kanapkę z pastą jajeczną na tani fajansowy półmisek, za który musiał zapłacić majątek, i podał to Arii wraz z nożem i widelcem.