Выбрать главу

Pierwszy raz od wielu dni poczuła się swobodnie przy jedzeniu. Nie zwróciła uwagi na to, że Bill wytrzeszcza na nią oczy.

– Prawdziwa księżniczka – powiedział. – Niech no tylko Dolly o tym usłyszy.

– Dolly nic o tym nie usłyszy – powiedział z naciskiem J.T. – Nikt o tym nie usłyszy. Zatrzymamy tę historię dla siebie.

Bill chciał się odezwać, ale spojrzawszy na J.T. zamknął usta.

Dopłynęli do Miami o północy.

– Musimy poczekać do rana na otwarcie sklepów – powiedział Bill i jęknął. – Dowództwo bardzo się krzywi na spóźnienia. Myślisz, że dostaniemy odsiadkę?

J.T. zeskoczył na stały ląd, zanim jeszcze przybili do nabrzeża.

– Przywiąż łódź i ściągnij naszą damę na ląd. Muszę zatelefonować.

Aria niepewnie zeszła na przystań i wspięła się po drabince na nabrzeże. Starała się nie pokazać po sobie, że jest wykończona.

– Załatwione – powiedział J.T. – Za kilka minut podjedzie tu taksówka. Umówiłem się z przyjacielem pod sklepem z ubraniami. Pociąg do Waszyngtonu odchodzi o czwartej rano. Ruszamy, księżniczko. Nie jesteś chyba na tyle zmęczona, żeby nie móc kupić czegoś do włożenia?

Siłą woli Aria się wyprostowała.

– W ogóle nie jestem zmęczona.

Taksówka podjechała z piskiem hamulców. J.T. bez wahania wepchnął Arię na tylne siedzenie.

– Dla mnie ona jest urocza – usłyszała Aria słowa Billa skierowane do J.T. – Może nie powinieneś jej tak traktować.

J.T. nie odpowiedział. Zajął miejsce obok kierowcy i podał adres. Ruszyli przez opustoszałe, mroczne ulice.

– Czy jesteś pewien, człowieku, że tam będzie otwarte? – upewnił się kierowca.

– Zanim dojedziemy, otworzą.

Przystanęli przed niewielkim sklepem w willowej dzielnicy. Wielkie, kosztowne rezydencje chowały się tam za murami obrośniętymi dzikim winem.

– Nie wydaje mi się, żebyśmy byli w dobrym miejscu. Może powinniśmy spróbować szczęścia w śródmieściu.

J.T. wysiadł z samochodu.

– O, jest – powiedział, ruszając w stronę długiego, czarnego Cadillaca, który podjechał do krawężnika.

Bill wyskoczył z taksówki.

– Przepraszam za kłopot, Ed – mówił tymczasem J.T;, wyciągając dłoń do mężczyzny. – Gdyby to nie było dla wspomożenia czynu wojennego, nigdy bym cię o to nie poprosił.

– Jaki tam kłopot – powiedział starszy, siwowłosy mężczyzna. Miał brzuszek i zadbany wygląd bogatego człowieka. – Sprzedawczyni jeszcze nie przyszła? – spytał i zmarszczył czoło.

– Nie – odparł J.T. – Jak tam twoi?

– Dobrze. Jeden chłopak w Yale, drugi w lotnictwie. A jak twoja matka?

– Martwi się o synów, oczywiście.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął portfel z wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Mam nadzieję, że wam wystarczy.

Bill wytrzeszczył oczy na widok pliku banknotów dziesięciocentymetrowej grubości.

– Powinno – przyznał J.T., uśmiechając się od ucha do ucha – ale wiesz, jak to jest z kobietami.

– Czy mogę ją poznać?

J.T. podszedł do taksówki i otworzył drzwi. Aria z wdziękiem stanęła na chodniku.

– Wasza wysokość, jestem zaszczycony – powiedział starszy mężczyzna.

Aria pomyślała, że nigdy nie przyzwyczai się do amerykańskich manier. Mężczyzna nie powinien był odezwać się pierwszy. Ale zważywszy na sposób, w jaki traktował ją na wyspie ten dziwaczny porucznik Montgomery, zachowanie nowo poznanego sięgało protokolarnych wyżyn. Aria skłoniła przed nim głowę.

J.T. już miał ją złajać za jakieś przewinienie, gdy przystanął obok nich ciemny Chevrolet. Wysiadła z niego chuda kobieta z krogulczym nosem. Najwyraźniej była wściekła.

Jak wszystkim kobietom wiadomo, nie ma gorszego snoba od sprzedawczyni ekskluzywnej odzieży. A tę sprzedawczynię wyciągnięto z łóżka w środku nocy. Popatrzyła na mężczyzn.

– Nie podoba mi się to – burknęła. – Nic mnie nie obchodzi wojna. Nie mam ochoty znosić takich fanaberii. – Popatrzyła na Arię z góry, w czym nieco przeszkadzał jej długi nos. – I z takim czymś mam pracować?

Trzej mężczyźni jednocześnie otworzyli usta, chcąc coś powiedzieć, ale Aria ich uprzedziła. Wystąpiła przed nich.

– Otwórz ten sklepik i pokaż mi towary. Jeżeli będą wystarczająco dobre, kupię jeden lub dwa. – Powiedziała to takim autokratycznym tonem, jakby robiła sprzedawczyni łaskę. Mężczyźni osłupieli. – Natychmiast!

– Dobrze, proszę pani – potulnie zgodziła się sprzedawczyni, gorączkowo szukając kluczy.

Aria weszła do środka, gdy tylko zapalono światła. Była zaciekawiona, bo jeszcze nigdy nie widziała wnętrza sklepu w Stanach Zjednoczonych. Okazało się, że nie ma tu katalogu z projektami i próbek materiałów, lecz gotowe stroje. Aria dziwnie się czuła na myśl o tym, że będzie nosiła suknię nie zaprojektowaną specjalnie dla niej.

Za jej plecami sprzedawczyni rozmawiała z porucznikiem. Aria dotknęła bluzki na wieszaku. Jedwab w kolorze kości słoniowej wydał jej się całkiem ładny. Obok wisiała żółta bluzka w drobny rzucik. Aria zawsze chciała zobaczyć, jak jest jej w żółtym. Jeśli to był akurat jej rozmiar, miała okazję.

Zaczęła dostrzegać zalety sprzedawania gotowej odzieży. Gdyby pokazano jej materiał przed uszyciem, mogłaby mieć bardziej ryzykowne pomysły.

– Ma pan – syknęła sprzedawczyni do J.T., podając mu karteczkę papieru z numerem telefonu. – Niech pan tani zadzwoni i powie Mavis, żeby migiem się tu zjawiła.

J.T, jak wszyscy mężczyźni, czuł się bardzo nieswojo w tym wybitnie kobiecym miejscu, więc posłusznie spełnił żądanie.

– Kto to? – spytał szeptem Bill, wskazując głową starszego mężczyznę, który zdołał doprowadzić do otwarcia sklepu w środku nocy.

– Przyjaciel mojej matki. Jest właścicielem jednego banku albo dwóch – odrzekł J.T., wybierając numer. – Halo, czy to Mavis? – powiedział do słuchawki.

– Czekam – odezwała się z garderoby zniecierpliwiona Aria.

Bankier odszedł, przyjechała Mavis, a Bill z J.T. spoczęli na złotych krzesełkach w oczekiwaniu. Bill wkrótce zapadł w drzemkę, ale J.T. siedział jak na szpilkach.

– To zupełnie się nie nadaje – powiedziała Aria, przyglądając się swemu lustrzanemu odbiciu.

– Przecież to jest Mainbocher – zaprotestowała kobieta. – Można zebrać w kilku miejscach, dopasować rękawiczki.

– No, może. Spójrzmy dalej.

– Schiaparelli?

– To biorę. Proszę porządnie zapakować.

– Dobrze – odparła niepewnie sprzedawczyni. – Czy pani ma z sobą bagaż?

– Nie mam bagażu. Musisz postarać się o walizkę.

– Ależ proszę pani, w tym sklepie nie sprzedajemy walizek.

Aria uznała, że kobieta stwarza sztuczne problemy.

– No, to znajdź gdzie indziej. To ma być porządnie zapakowane, w bibułkę. – Amerykanie naprawdę wydawali jej się dziwaczni. Ciekawe, co też wyprawiają z ubraniami.

Kobieta wycofała się z garderoby. Szepnąwszy coś do Mavis, która wybiegła ze sklepu, zwróciła się do J.T.

– To chwilę potrwa. Trzeba będzie dopasować.

J.T. wstał.

– Nie mamy czasu. Za kilka godzin muszę stawić się na Key West. Jaki rozmiar nosi ta pani?

– Szóstkę. Idealną szóstkę, tyle że stroje nie zawsze są idealne – odrzekła dyplomatycznie sprzedawczyni.

– No, więc niech pani da jej wszystkie szóstki, które są w sklepie.

Kobieta wytrzeszczyła oczy.

– To będzie mnóstwo kosztowało. Poza tym kartki na ubrania…

J.T. wyjął z kieszeni rulonik banknotów, składający się ze studolarówek. Zaczął odliczać.

– Niech pani powie, że wszystkie szóstki, które były w sklepie, miały usterki i trzeba je było wycofać ze sprzedaży. Proszę mi wierzyć, że wuj Sam nie będzie miał nic przeciwko poświęceniu kilku ciuchów w zamian za to, czym ta pani może mu się zrewanżować.