Kobieta wytrzeszczyła oczy na pieniądze.
– Mamy też pantofle.
J.T. nadal wyciągał banknoty z pliku.
– I rękawiczki. I pończochy. I, oczywiście, bieliznę. Jest też dział z biżuterią.
J.T. przestał odliczać pieniądze.
– Księżniczko – ryknął, budząc tym Billa, który omal nie Spadł z krzesła. – Chcesz jakąś biżuterię?
– Szmaragdy i parę rubinów, ale tylko jeśli są w odcieniu ciemnoczerwonym. No i naturalnie diamenty oraz perły.
J.T. mrugnął porozumiewawczo do sprzedawczyni.
– Nie sądzę, żeby ona chciała nosić szklane i złocone świecidełka, a pani?
– Z prawdziwych diamentów mamy parę bardzo ładnych kolczyków.
J.T. dołożył kilka setek.
– Weźmie je. Proszę dać wszystko, co jej pasuje.
W tej chwili ukazała się w drzwiach Mavis. Za nią stał rozespany człowiek zręcznym wózkiem, na którym znajdowała się piramida walizek z niebieskiego płótna i białej skóry.
– Gdzie mam to postawić? – spytał ponuro.
J.T. cofnął się, zostawiając dowodzenie sprzedawczyni.
– Jak pani ślicznie wygląda – wykrzyknęła kobieta w chwilę później, wszedłszy do garderoby. – Jest pani w tym doprawdy uroczo.
Aria przejrzała się w lustrze. Przez całe życie była na widoku publicznym, więc dbałości o wygląd nauczyła się w bardzo młodym wieku. Stroje ze sklepu istotnie były piękne, wprawdzie dość skąpe w materiał, ze względu na wojnę, ale dobrze skrojone, więc bardzo ładnie układały się na ciele. Aria miała jednak wrażenie, że od szyi wzwyż bardzo różni się od Amerykanek. Długie Włosy miała zebrane do tyłu i związane w nieporządny kok, twarz bladą, całkiem pozbawioną rumieńców.
– Ten pani przystojny młody człowiek bardzo się już niecierpliwi – powiedziała przepraszająco sprzedawczyni.
– Nie jest mój, a poza tym wcale nie wydaje mi się szczególnie przystojny – stwierdziła Aria, wykręcając głowę, żeby sprawdzić, jak układa się szew na pończosze. – Czy jesteś pewna, że Amerykanki noszą takie krótkie sukienki? – Sprzedawczyni nie odpowiedziała, więc Aria obrzuciła ją spojrzeniem. Stwierdziła, że kobieta wybałusza na nią oczy.
– Nie jest przystojny? – powiedziała w końcu.
Arii przeleciało przez myśl, że w zasadzie nigdy do tej pory nie przyjrzała się porucznikowi Montgomery’emu. Rozchyliła zasłony garderoby i zerknęła.
J.T siedział rozparty na niezbyt udanej kopii antycznego krzesła. Nogi wyciągnął przed siebie, tak że Mavis każdorazowo musiała go obchodzić łukiem, dłonie wsadził do kieszeni. Miał szerokie ramiona, płaski brzuch, długie i niezwykle umięśnione nogi. Ciemne włosy układały się faliście ku tyłowi głowy, pod gęstymi rzęsami było widać niebieskie oczy. Nos prosty, wąski, wargi o bardzo ładnym rysunku; w podbródku znajdował się niewielki dołek.
Aria wróciła w głąb garderoby.
– Ten kapelusz chyba mi się przyda.
– Dobrze, proszę pani. Jednak przystojny, prawda?
– Wezmę też wszystkie pończochy. I możesz zapakować ten zielony komplet.
– Dobrze, proszę pani. – Kobieta wyszła z garderoby, nie otrzymawszy odpowiedzi na pytanie.
Aria uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. Spędziła na bezludnej wyspie kilka dni z niezwykle przystojnym człowiekiem i nawet nie zwróciła na to uwagi. Naturalnie, trzeba było wziąć pod uwagę jego rozpaczliwe maniery, które przesłaniały wygląd. Jeszcze w Lankonii siostra pokpiwała sobie z Arii, że będzie spędzać czas z przystojnymi amerykańskimi żołnierzami, a tymczasem ona spędziła w romantycznym osamotnieniu tydzień z nadzwyczaj przystojnym mężczyzną i wcale tego nie zauważyła.
– Księżniczko, czas na nas. Pociąg odjeżdża za godzinę, a musimy jeszcze dostać się na dworzec – powiedział ze złością J.T. siedząc za zasłonką.
Aria odczekała chwilę i wyszła z garderoby. Dość dumania o przystojnym mężczyźnie, pomyślała. Diabeł też podobno jest przystojny.
Mężczyzna imieniem Bill powitał ją gwizdnięciem, co wydało jej się obraźliwe, ale zanim zdołała cokolwiek powiedzieć, ten, który przyniósł walizki, zareagował tak samo. Wyglądało więc na to, że gwizdnięcie stanowi dość osobliwy komplement.
Porucznik Montgomery naturalnie nie powiedział ani słowa, tylko chwycił ją za ramię i energicznie pociągnął do wyjścia. Wyrwała mu się, co już weszło jej w krew, i usiadła.
– Nigdzie nie jadę z takimi włosami.
– Będziesz robić to, co ci każę. Ciesz się, że…
Sprzedawczyni stanęła między nim i Arią i wyjęła z kieszeni sukienki grzebień.
– Jeśli wolno mi zaproponować, chętnie panią uczeszę.
– Nie mamy czasu na takie kaprysy – burknął J.T.
Kobieta szybko rozczesała splątane włosy Arii i zebrała je w warkocz, który owinęła jej dookoła głowy.
– Wygląda jak korona – powiedziała z zadowoleniem.
Aria spojrzała w małe lusterko i zobaczyła swą fryzurę, ale natychmiast zauważyła też, jak pogardliwie przygląda jej się Mavis. Pomocnica sprzedawczyni miała włosy do ramion, efektownie zaczesane do tyłu. Wyglądała niezwykle modnie. Fryzura Arii doskonale pasowała do Lankonii, ale w Stanach Zjednoczonych sprawiała bardzo staroświeckie wrażenie.
J.T. odebrał jej lusterko.
– Będziesz mogła się podziwiać w pociągu. Chodźże. Czekają dwie taksówki, jedna na nas, druga na twój przeklęty bagaż.
Wyciągnął Arię ze sklepu na ulicę. Kiedy wciskał ją do taksówki, sprzedawczyni wybiegła ze sklepu z flakonikiem perfum.
– To dla pani – powiedziała. – Na szczęście.
Aria wyciągnęła do niej rękę, dłonią w dół. Jakimś atawistycznym instynktem, który przetrwał lata amerykańskiej wolności, kobieta ujęła Arię za czubki palców i dygnęła. Uświadomiwszy sobie, co robi, spłonęła rumieńcem.
– Mam nadzieję, że podobają się pani nowe stroje – powiedziała na pożegnanie i wróciła do sklepu.
J.T. dalej popychał Arię ku tylnemu siedzeniu taksówki, ale Bill ich rozdzielił.
– Powóz zajechał, wasza wysokość – zaanonsował.
Aria przesłała mu oszałamiający uśmiech i z wdziękiem wsiadła do samochodu. Bill wsiadł drugimi drzwiami, a J.T. za nim.
– Bardzo bym chciał móc opowiedzieć o tym wszystkim żonie – odezwał się Bill, gdy taksówka gnała przez ulice Miami. – Pewnie mi nie uwierzy, że poznałem prawdziwą księżniczkę.
– Może kiedyś będziecie mogli odwiedzić Lankonię. Mój dom stoi dla was otworem.
– Dom? Pani nie mieszka w pałacu? – Bill wydawał się rozczarowany jak mały chłopiec.
– Zbudowano go z kamienia trzysta lat temu. Ma dwieście sześć komnat.
– To właśnie jest pałac – powiedział Bill, uśmiechając się z satysfakcją.
Aria ukryła uśmiech. Była zadowolona, że nie sprawiła mu zawodu. Obiecała powitać Billa z żoną w koronie z rubinem wielkości kurzego jaja.
– Jeśli skończyliście pogawędki, to mamy ważne sprawy do załatwienia – wtrącił się J.T. – Masz, księżniczko. – Wyciągnął do niej dłoń z plikiem zielonych papierków.
– Co to jest? – spytała, oglądając papierki w przyćmionym świetle.
– Pieniądze – odburknął J.T.
Aria odwróciła się w drugą stronę.
– Nie dotykam pieniędzy.
– Najprawdziwsza księżniczka – syknął Bill, najwyraźniej pod wrażeniem tej sceny.
J.T. przechylił się nad nogami przyjaciela i chwycił z kolan Arii elegancką skórzaną torebkę. W środku znajdowała się koronkowa chusteczka do nosa i nic więcej.
– Popatrz, wsadzam ci pieniądze tutaj. Jak dojedziesz do Waszyngtonu, zawołaj tragarza, żeby przeniósł ci bagaże do taksówki i daj mu ten banknot, z jedynką. Żadnych zer, rozumiesz? Każ mu sprowadzić taksówkę, która zawiezie cię do hotelu Waverly. Taksówkarzowi daj piątkę. W hotelu spytaj o Leona Cattona. Jeśli go nie będzie, każ do niego zatelefonować. Powiedz mu, że jesteś przyjaciółką Amandy Montgomery.