Kapitan spojrzał na zegarek.
– Trzydzieści osiem godzin.
– A nie je?
– Dwadzieścia dwie godziny temu dostał kanapkę i kubek Coca – Coli.
Członek Kongresu Smith skinął głową.
– Idziemy.
Aria z najwyższym trudem ukryła zdziwienie.
– Porucznik Montgomery nie chce ożenić się z następczynią tronu? Nie chce być mężem królowej?
Kobieta w mundurze nie zamierzała powtórzyć Arii okropieństw, które wygadywał o niej porucznik Montgomery. A powiedział, że Aria jest nieludzką bryłą marmuru, że w niczym nie przypomina kobiety, że wolałby obdarzyć miłością posąg Wenus z Milo. Zamiast tego kobieta wyjaśniła Arii, co trzeba zrobić, żeby skłonić J.T. do zgody na małżeństwo.
– Czyli on wierzy, że będzie… jak to się mówi?
– Rozwód albo unieważnienie małżeństwa.
– Ale członkom rodziny królewskiej w żadnym wypadku nie wolno ogłaszać separacji. Następczyni tronu wychodzi za mąż raz i koniec.
Aria popatrzyła na portret prezydenta Roosevelta, wiszący na ścianie. Stanowczo za dobrze pamiętała dni spędzone na wyspie z tym okropnym człowiekiem nazwiskiem Montgomery. Dla dobra swego kraju zgodziła się wyjść za niego za mąż, a tymczasem on teraz twierdzi, że nie chce się z nią ożenić.
– Nie powiem mu, że to małżeństwo jest na zawsze – szepnęła.
– Obawiam się, że to nie wszystko. – Kobieta w mundurze przeklinała w myśli członka Kongresu Smitha za zlecenie jej takiego zadania. Czuła do księżniczki zdecydowaną sympatię, podobali jej się bowiem ludzie, którzy byli gotowi walczyć za swój kraj. – Armia wynajęła dla was dwojga dom w Wirginii. Są w nim konie i kamerdyner. Tyle że porucznik Montgomery stanowczo odmawia przeniesienia się do tego domu. Chce wrócić do pracy w Key West, więc macie mieszkać w domku jednorodzinnym, bez służby i szczególnych przywilejów, utrzymując się z jego żołdu.
Kobieta w mundurze dobrze wiedziała, że nikt nie poinformował Arii o bogactwie J.T. i teraz, patrząc na księżniczkę, uświadomiła sobie nagle, że nie miała pojęcia, jak straszne wymagania postawił porucznik. Nie potrafiła wyobrazić sobie tej eleganckiej kobiety wkładającej fartuch do zmywania naczyń.
– Powiedział, że jeśli ma pani żyć jak Amerykanka, to prawdziwa.
– Porucznik ma wiele skrystalizowanych poglądów, prawda?
Nie zna pani nawet połowy z nich, pomyślała kobieta.
– Czyli przystaje pani na jego warunki?
– A mam jakiś wybór?
– Zdaje się, że nie. Jeśli jest pani gotowa, kapelan czeka.
Aria bez słowa wstała z wysoko uniesioną głową. To, co robiła, było o wiele ważniejsze od tych wszystkich romantycznych bzdur z białą suknią ślubną i ludźmi życzącymi szczęścia. Nie miało znaczenia, że była w sukience noszonej już od dwóch dni, zmiętej i miejscami pozagniatanej.
Stała przed drzwiami, dopóki kobieta w mundurze ich nie otworzyła. Na zewnątrz czekało sześć podobnych kobiet, wszystkie z uśmiechami szczęścia na twarzach.
– One nie wiedzą, kim pani jest – szepnęła opiekunka Arii. – Myślą, że armia umożliwiła pani połączenie z kochankiem i dlatego macie dzisiaj wziąć ślub.
– Coś starego – powiedziała pierwsza z szóstki, wyciągając przed siebie złoty medalion. – To jest również coś pożyczonego. Należało do mojej babki.
– Coś nowego – powiedziała następna, wręczając jej śliczną chusteczkę do nosa.
– I coś niebieskiego. – Trzecia kobieta przypięła Arii do ramienia bukiecik niebieskawych goździków.
Natomiast czwarta wzięła pantofelek Ani i wsunęła do niego na szczęście drobną monetę.
Arię oszołomiło to zachowanie. Jak do tej pory kobiety w Stanach Zjednoczonych były dla niej bardzo miłe, ale mężczyźni…! Zaintrygowało ją, jak tutejsze kobiety radzą sobie z tymi źle wychowanymi ordynusami.
Do ceremonii postanowiono użyć sali konferencyjnej. Nikt nie wysilił się nawet, żeby usunąć stół z drogi, więc nie było nawy, którą Aria mogłaby dojść do kapelana, nie było też starszego człowieka, który zaprowadziłby ją do oblubieńca. Szła wzdłuż ściany, w towarzystwie kobiety w mundurze, ku grupie mężczyzn w drugim końcu sali. Kilku nosiło garnitury, ale przynajmniej tuzin był w mundurach z licznymi orderami na piersi. Wyglądało więc na to, że starano się zapewnić uroczystości wysoką rangę.
Porucznik Montgomery siedział na krześle z głową podpartą ramieniem. Przysypiał. Policzki i podbródek miał pokryte nie ogolonym zarostem. Jego mundur był zmięty i brudny.
Gniew Arii natychmiast się wzmógł. Może ci ludzie bali się mu powiedzieć, jak bardzo jest godzien pogardy, ale nie ona. Stanęła przed nim.
– Jak śmiesz pokazywać mi się w takim stanie? – Obrzuciła go miażdżącym wzrokiem.
Nawet nie otworzył oczu.
– Toż to słodki głos jej wysokości.
Generał Brooks wziął Arię za ramię i pociągnął ją przed kapelana.
– On ma za sobą kilka trudnych dni. Chyba nie powinniśmy dodatkowo denerwować go przed uroczystością, żeby się nie rozmyślił.
Aria zacisnęła dłonie w pięści. Czyżby była tak niewiele warta, że musi błagać mężczyznę, żeby się z nią ożenił?
J.T. ospale wstał z krzesła.
– Chcesz zmienić zdanie, księżniczko? Ja jestem chętny.
Nie spojrzała na niego. Wyobraziła sobie Lankonię.
Kapelan zawahał się, nim wymówił imię Arii.
– Kogo? – spytał J.T, drapiąc się po zaroście.
– Wiktorię Jurę Arię Cilean Xenitę.
– Dobra, biorę – powiedział.
Aria spiorunowała go wzrokiem. Obiecała kochać i szanować Jarla Tynana Montgomery’ego, ale opuściła w przysiędze posłuszeństwo.
– Wasza wysokość – poprawił ją kapelan. – Tam jest „kochać, szanować i być mu posłuszną”.
Aria popatrzyła na J.T., ale się nie odezwała.
– Dość się dziś nakłamaliśmy – powiedział J.T. – Kończmy z tym.
Kapelan westchnął.
– Ogłaszam przeto, że jesteście mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą.
J.T. chwycił Arię za rękę.
– Cholera, idę do łóżka.
Aria ledwie zdążyła oddać kobiecie w mundurze mały, złoty medalion i już J.T. wyciągnął ją z sali.
Generał Brooks zachichotał.
– Zdaje się, że nieźle zaczynają.
Członek Kongresu Smith odchrząknął.
Aria wtopiła się w siedzenie czarnego samochodu, który dostarczyła im armia, i skupiła się na zachowaniu uśmiechu, który wiądł jej z każdą chwilą. W drugim kącie siedzenia, tak daleko od niej, jak tylko było to możliwe, siedział mężczyzna, który teraz był jej mężem. Głowę oparł o szybę, więc nie widziała jego twarzy, nie wątpiła jednak, że mina porucznika Montgomery’ego jest bardzo wymowna.
Znów przypomniała sobie o uśmiechu. W czasie gdy obozowali na wyspie, porucznik demonstrował, że w ogóle nie widzi w niej kobiety. Ignorował też jej królewski rodowód, choć to o dziwo nie dopiekło jej tak bardzo jak lekceważenie urody. Bo nawet jeśli kobieta jest królową, pragnie być pożądana.
Zamknęła oczy. Od porwania minęły długie dwa tygodnie i przeżyła w tym czasie wiele okropności. Miała to już jednak za sobą. Była po ślubie. Ukradkiem zerknęła na porucznika Montgomery’ego, rozpartego na siedzeniu samochodu. Mogła trafić gorzej. W wieczorowym ubraniu porucznik prawdopodobnie prezentował się całkiem nieźle, z pewnością też był dość silny do dźwigania na sobie ciężkich, ceremonialnych szat państwowych. Oczywiście miała się jeszcze nauczyć zachowywać jak Amerykanka, ale co w tym trudnego? Wielu ludzi zdawało się robić to bez najmniejszych problemów.