– Nie uraziłeś – skłamała z dumnie uniesioną głową. – Po prostu źle zrozumiałam sytuację. Jeśli mnie puścisz i pozwolisz mi się ubrać, mogę zacząć się uczyć, jak być Amerykanką.
– Jasne – odrzekł gniewnie. – Im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziesz mogła wrócić do siebie. Wtedy znów stanę się panem swojego życia.
Nie trzasnęła drzwiami do łazienki, na tyle umiała nad sobą zapanować. Przejrzała się w lustrze. Czyżby była tak mało atrakcyjna? Może raziła jej fryzura z warkocza upiętego wokół głowy? Chyba nie wyglądała w niej tak młodo i beztrosko jak urodziwe Amerykanki, ale czy rzeczywiście nie budziła ani trochę pożądania?
Ubrała się w prosty, elegancki kostium: wąska spódniczka, watowane ramiona, kapelusik z krótką woalką, przekrzywiony na lewo. Diabelnie dużo czasu pochłonęło jej prostowanie szwu w pończosze, ale w końcu i z tym sobie poradziła.
Porucznik Montgomery czekał na nią rozparty na krześle.
– Wreszcie – mruknął i wszedł do łazienki, ledwie zaszczycając ją spojrzeniem. Zjawił się z powrotem ogolony i odświeżony prysznicem, z ręcznikiem obwiązanym wokół bioder. Aria wyszła z pokoju.
Zaczął ją pouczać natychmiast po wyjściu z apartamentu. Pokazał jej, jak używa się klucza do pokoju i windy. Zrobił jej wykład o jadłospisach i amerykańskich kelnerach. Podczas śniadania nie powiedział właściwie niczego, co nie byłoby krytyką: trzymała widelec w niewłaściwej ręce, chleb miała trzymać w ręku, a nie jeść go nożem i widelcem; nie wolno było jej zwracać zamówienia, jeśli zamiast jajek na miękko dostała jajecznicę. A w przerwie między pouczeniami wysypał Przed nią na stół garść bilonu i pokazał, jak go liczyć układając w małe stosiki, po czym wykorzystując chwile między kęsami, zręcznie pododawał wszystkie sumy cząstkowe. Skończył jeść, gdy Aria była zaledwie w połowie śniadania.
– Nie mamy całego dnia na taką zabawę – powiedział, odsuwając jej krzesło od stołu. – Każda Amerykanka powinna wiedzieć co nieco o stolicy państwa.
Odbył z kimś rozmowę przez telefon, po czym prawie zaciągnął ją do czekającego wojskowego samochodu.
Cały dzień poświęcili na zwiedzanie. J.T. wlókł ją za sobą przez kolejne budynki, robił jej wykład z historii danego miejsca, po czym niecierpliwie czekał, aż Aria wsiądzie do samochodu, by znowu mogli odjechać. W drodze opowiadał jej o wspaniałych amerykańskich kobietach, które oddały życie za swą ojczyznę, o kobietach, które niczego się nie boją, i o takich, które żyją dla swych mężów. Wydawał się szczególnie zachwycony niejaką Dolley Madison.
– Co to? – spytała Aria, gdy wpychał ją do samochodu po obejrzeniu statui człowieka nazwiskiem Lincoln.
– Sklep z mydłem i powidłem. Chodź już, mamy jeszcze obejrzeć Smithsonian Institute i Bibliotekę Kongresu.
– Co oni piją?
– Coca – Colę. Nie mamy czasu na zbijanie bąków, chodźmy.
Aria uważnie obserwowała sklepik z barkiem, zanim znikł z pola widzenia. Bardzo chciała zrobić coś przyjemnego.
W Smithsonian Institute spotkali Heather. Była to korpulentna blondynka, która wypadła na nich zza rogu i omal się z nimi nie zderzyła.
– Przepraszam! – powiedziała, w chwilę potem zapiszczała radośnie i wykrzyknęła: – J.T.! – Cisnęła na ziemię skórzaną aktóweczkę, którą miała pod pachą, zarzuciła ramiona na szyję J.T. i namiętnie go ucałowała.
Aria stała obok i przyglądała się bez szczególnego zainteresowania. Zapamiętała sobie tylko, że Amerykanie zachowują się w ten sposób w publicznych miejscach.
– J.T, dzióbku, jak mi cię brakowało. Od jak dawna jesteś w stolicy? Wypuścimy się gdzieś wieczorem? Potem możemy iść do mnie. Koleżanki zostawią mi chatę na parę godzin. Co ty na to?
– Bardzo bym chciał, malutka. Nie wiesz nawet, jak mi przyjemnie, gdy widzę, że kobieta się do mnie uśmiecha. Przez kilka ostatnich dni przeżyłem istne piekło.
Słysząc to Aria zaczęła się oddalać. Nie przystanęła, gdy J.T. ryknął za nią:
– Poczekaj chwilę!
Dogonił ją i chwycił jedną ręką za ramię, podczas gdy drugą przytrzymywał blondynkę.
– J.T., kto to jest? – spytała z naciskiem blondynka.
– To jest księ… To znaczy… – Popatrzył na Arię. – Jak ci na imię?
– Wiktoria Jura Aria Cilean Xenita.
Po krótkiej pauzie J.T. powiedział:
– No, i dobrze: Vicky. A to jest Heather Addison.
– Aria – poprawiła go. – W rodzinie nazywają mnie Arią.
Heather spojrzała na J.T. bardzo podejrzliwie.
– A jak ty ją nazywasz?
Aria uśmiechnęła się słodko.
– Żoną – powiedziała.
Heather wymierzyła J.T. dźwięczny policzek, odwróciła się na pięcie i odeszła.
– Zostań tutaj – nakazał J.T. Arii i pogonił za Heather.
Aria uśmiechnęła się pod nosem. Pierwszy raz od dłuższego czasu zrobiło jej się raźnie na duszy. Bardzo ją ucieszył widok policzka wymierzonego porucznikowi Montgomery’emu. Po drugiej stronie ulicy zobaczyła kolejny sklepik z mydłem i powidłem, podobny do poprzedniego. Poczekała na zielone światło, zgodnie z pouczeniem J.T, po czym przeszła do sklepu. Kilkoro gości, młodzi ludzie w mundurach i dziewczęta w grubych skarpetach oraz biało – brązowych butach, siedziało na czerwonych stołkach. Aria zajęła wolny stołek.
– Co pani sobie życzy? – spytał starszy człowiek, przepasany białym fartuchem.
Aria zaczęła szukać w pamięci właściwego słowa.
– Kulę?
– Słucham?
Przystojny młody człowiek w niebieskim mundurze przeniósł się na stołek obok Arii.
– Ona chyba ma na myśli colę.
– Tak – uśmiechnęła się Aria. – Poproszę colę.
– Cherry? – spytał człowiek w fartuchu.
– Tak – odrzekła pośpiesznie Aria.
– Pani gdzieś tu mieszka? – spytał żołnierz.
– Mieszkam… to znaczy zatrzymałam się w hotelu Waverly.
– Ho, ho. Posłuchaj. Mam tu paru przyjaciół i chcemy wieczorem gdzieś się wypuścić.
– Wypuścić się – powtórzyła Aria po cichu. Dokładnie to samo powiedziała przed chwilą panna Addison. Mężczyzna w fartuchu podał jej colę w dziwnej szklance – była metalowa i zawierała w środku papierowy stożek, a w nim słomkę. Zerknęła na nastolatki i zrobiła do nich minę. Pierwszym łykiem o mało się nie udławiła, ale kiedy przywykła do bąbelków, napój bardzo jej zasmakował.
– No, i co ty na to? – spytał żołnierz.
Inny żołnierz podszedł do niej z tyłu.
– Ta laleczka miałaby się gdzieś wypuścić z takim głąbem jak ty? Posłuchaj, kochanie, znam tu parę lokali, w których możemy przetańczyć całą noc, a potem…
Przysunął się do niej trzeci żołnierz.
– Nie słuchaj ich. Ani jeden, ani drugi nie wie, jak podejmuje się prawdziwą damę. Za to ja znam takie miejsce…
Urwał, bo pośrodku gromadzącego się tłumku stanął J.T.
– Poczekaj, kolego – zaprotestował trzeci żołnierz. – My zobaczyliśmy ją pierwsi.
– Chcecie zjeść na kolację własne zęby? Wczoraj ożeniłem się z tą kobietą.
– Nie wydaje mi się, żebyś na nią dobrze uważał.
Aria siedziała pochylona nad Coca – Colą; na twarzy miała uśmiech, i to szeroki. Zerknęła ku nastolatkom przy drugim końcu barku, które również się uśmiechały. Jedna z nich mrugnęła do niej i Aria uznała, że ta część Stanów Zjednoczonych całkiem jej się podoba.
– Chodźmy – powiedział rozzłoszczony J.T., chwytając ja za ramię. – Zabieramy się stąd.
– Poczekaj! Muszę zapłacić za moją colę. – Po epizodzie z policją wiedziała już, że za wszystko trzeba płacić.