Aria natychmiast przerwała kłótnię. Podeszła do telefonu i spokojnie zamówiła drugie śniadanie, powtarzając szczegóły menu za J.T, który wymieniał je z ohydnym zadowoleniem z siebie.
Starała się nie zapominać ani na chwilę, w jaki sposób znalazła się we władzy tego wstrętnego człowieka i jak ważna jest dla niej Lankonia, ale było jej trudno. Porucznik Montgomery siedział przy stole i jadł, podczas gdy ona usiłowała spakować wszystkie ich ubrania, jednocześnie jedząc zamówione jajka. Porucznik zjadł, ona pracowała. Porucznik wziął się do czytania gazety, ona nadal pracowała.
– Dlaczego amerykańskie kobiety to robią? – mruknęła pod nosem. – Czemu się nie zbuntują?
– Gotowa już? – spytał zniecierpliwiony. – Dlaczego kobiety zawsze tak długo się ubierają?
Popatrzyła na jego plecy i wyobraziła sobie, że przykłada mu walizką. Lekcje zachowania godnego księżniczki, udzielane przez matkę, nie przygotowały Arii na takie sytuacje.
Zadzwonił telefon. Żołnierz meldował, że samochód czeka na dole.
– Czy amerykańska żona również nosi bagaż? – spytała niewinnie Aria.
– Jeśli jej mężczyzna tego sobie życzy, to tak – odrzekł J.T. Zawołał chłopca hotelowego, który sprowadził wózek na liczne walizki i torby Arii.
Zapewniono im przelot wojskowym samolotem transportowym, tym razem jednak wnętrze nie stwarzało nawet Pozorów luksusu. J.T. zapadł w drzemkę na swym siedzeniu. Otwierał oczy tylko sporadycznie, żeby upewnić się, czy Aria czyta historyczną książkę, którą dla niej zabrał. Odpylał ją z Krzysztofa Kolumba, a potem z purytanów. Chociaż odpowiedziała poprawnie na wszystkie pytania, nie pochwalił jej ani jednym słowem.
Gdy zabrała się do trzeciego rozdziału, zasnął na dobre, więc wydobyła z torebki magazyn i przykryła nim książkę. Może coś by jeszcze przeczytała, gdyby nie to, że wkrótce również zasnęła. Otwarta książka opadła jej na kolana.
– Co to jest? – spytał J.T., budząc ją znienacka.
– Bombowa lektura, nie? – odrzekła dość sennie. Ku jej zaskoczeniu spostrzegła, że J.T. zamierza się uśmiechnąć, ale chyba w porę się na tym złapał.
– Miałaś czytać o zakładaniu brytyjskich kolonii w Ameryce – powiedział cicho. Szum silnika przeszkadzał im w rozmowie, więc zbliżyli do siebie głowy. Z tej odległości J.T. prezentował się wcale nieźle.
– Czy Stany Zjednoczone to coś więcej niż tylko historia?
– Oczywiście. Cały przemysł rozrywkowy. – Skinął głową ku magazynowi filmowemu, który trzymała w dłoni. – Ale to już widziałaś. No, i jest jeszcze rodzina. Może ci wyjaśnię, jak wygląda amerykańska rodzina.
– Dobrze. Chętnie posłucham o czymś, co nie jest historią.
Zastanawiał się przez chwilę.
– W amerykańskiej rodzinie panuje absolutna równość, wszystko dzieli się na pół. Mężczyzna zarabia pieniądze, kobieta zajmuje się domem. No, nie, tak naprawdę to nie jest pół na pół, bardziej sześć do czterech, a właściwie siedem do trzech, bo z obowiązkami mężczyzny łączy się trudna do udźwignięcia odpowiedzialność. To on musi nieustannie łożyć na żonę i dzieci. Musi zapewnić im wszystko, czego potrzebują, upewnić się, czy niczego im nie brak. Pracuje więc dzień w dzień, zawsze na posterunku. W zamian żąda niewiele, ale daje z siebie mnóstwo. – J.T. urwał i wyprostował się. – No, więc masz jaki taki obraz. My, mężczyźni, pocimy się orząc naszą działkę, podczas gdy wy, kobiety, spędzacie popołudnia na piciu herbaty. – Westchnął. – Wojna też należy do naszych obowiązków.
– Rozumiem – powiedziała Aria, gdy skończył, ale nie rozumiała niczego. – Czy przez „zajmowanie się domem” rozumiesz również, że żona naprawia cieknący dach?
– Oczywiście nie. Żona wzywa dekarza. Chciałem powiedzieć, że sprząta, myje okna i takie tam. Gotuje. Nie, dachu nie naprawia w żadnym wypadku.
– Myje okna? A co z podłogami?
– Myje wszystko. To znowu nic takiego wielkiego. Zwykłe prace domowe. Każdy to potrafi, nawet następczyni tronu.
– Powiedziałeś, że żona gotuje. Czy także planuje jadłospis? Zmywa?
– Oczywiście. Amerykańska żona jest bardzo uniwersalna i samowystarczalna.
– A jeśli są goście? Czy gotuje dla gości? Chyba nie podaje jedzenia, co?
– Powiedziałem ci, że zajmuje się domem i wszystkim, co się dzieje w domu. To obejmuje również przyjmowanie gości.
– Czy także zajmuje się garderobą?
– Tak.
– Dziećmi?
– Naturalnie.
– Kto pomaga jej w prowadzeniu rachunków?
– Zwykle mąż daje żonie co miesiąc czek, a ona z tego opłaca rachunki, kupuje żywność i wszystko, czego potrzebują dzieciaki.
– Rozumiem. I żona prowadzi samochód?
– Jak inaczej dostałaby się do sklepu?
– To zdumiewające.
– Co jest zdumiewające?
– Z tego, co słyszę, amerykańska żona jest sekretarką, księgową, kierowcą, dostawcą, kamerdynerem, pokojówką, szefem kuchni, ministrem skarbu, damą do towarzystwa i opiekunką do dzieci. Powiedz mi, czy również zajmuje się Ogrodem.
– Zajmuje się domem od frontu, jeśli o to ci chodzi. Ale Mężczyzna w wolnych chwilach może jej pomóc.
– Jedna kobieta jest ochmistrzem, marszałkiem dworu koniuszym, i jeszcze ma czas na popijanie popołudniami herbaty? To niesamowite.
– Dajmy temu spokój, dobrze? – Jego wcześniejsza układność znikła. – Wcale nie jest tak, jak to przedstawiasz.
– Oczywiście mężczyźni wywołują też wojny, prawda? Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek kobieta chciała zrzucać bomby na dzieci innej kobiety. Ale może po prostu jest zbyt zajęta popijaniem herbaty, przycinaniem żywopłotu, zmywaniem talerzy…
– Idę do kibla.
Aria wzięła do ręki książkę historyczną, ale nie zabrała się do czytania. Bycie Amerykanką wydawało jej się teraz znacznie trudniejsze, niż początkowo myślała.
W Key West czekał na nich samochód. Kierowca wiózł ich wąskimi uliczkami pełnymi jaskrawych kwiatów. Przystanął przed piętrowym domkiem przy obszernym cmentarzu. Domki w sąsiedztwie były prawie jednakowe.
J.T. otworzył drewnianą furtkę obłażącą z farby i samochód odjechał.
– Nie mam pojęcia, w jaki sposób marynarka załatwiła nam dom. Lista chętnych jest tak długa, że normalnie czeka się rok.
Aria wyobraziła sobie z odrazą stanie przez rok w kolejce.
Domek był dla niej za mały. Na parterze był jeden pokój, łączący funkcje salonu z jadalnią. Ścianka działowa zasłaniała część kuchni. Była tam także łazienka z wielką białą pralką. Po stromych, wąskich schodkach wchodziło się do podłużnego pokoju. W jednym jego końcu stało dwuosobowe loże, za ścianą łazienki, we wnęce, kryło się jeszcze łóżko dla jednej osoby. Ściany wymalowano w tonacji bladoróżowo – błękitnej, a meble były wiklinowe.
J.T. wciągnął cały bagaż Arii na górę.
– Idę do stoczni. Rozpakuj swoje rzeczy i powieś je w szafach. Armia podobno wyposażyła nam dom, więc mam nadzieję, że oznacza to również zapasy żywności. Kiedy się z tym wyrobisz, wsadź nos w książki. – Przystanął na chwile u szczytu schodów, jakby miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, ale zaraz odwrócił się i wyszedł z domu.
Na pięterku był również balkon. Aria wyszła obejrzeć z niego wąską uliczkę i ciągnący się za nią cmentarz.
– Hej, jest tam kto?! – usłyszała męski głos na dole.
– J.T.? – zawołała jakaś kobieta.
Dziwne, pomyślała Aria. Czy w Stanach Zjednoczonych ludzie zawsze wchodzą do cudzych domów jak do swoich? Stanęła u szczytu schodów. W dole, na progu, zobaczyła trzy pary.