Выбрать главу

– Nie umieraj, słoneczko – powtarzał, niosąc ją na brzeg. – Nie umieraj.

Najdelikatniej, jak potrafił, ułożył ją na brzuchu i zaczął wypompowywać jej wodę z płuc. Miała na sobie długą suknię, pod szyję, długie włosy były upięte szpilkami do góry. Materiał oblepił kobietę tak, że rysowały się pod nim kontury jej pięknego ciała. Była wysoka, wąska w biodrach, talię miała taką, że J.T. objąłby ją chyba samymi dłońmi, za to wypukłość piersi zaznaczała się bardzo wyraźnie. Twarz kobiety zwrócona była w bok, oczy były zamknięte; gęste, ciemne rzęsy kontrastowały z bladym, niemal porcelanowym policzkiem. Wyglądała jak rzadki, drogocenny kwiat, którego nigdy nie wystawiono na słońce. Jak ktoś mógł strzelać do takiej kruchej piękności? – pomyślał z gniewem J.T. Obudził się w nim instynkt opiekuńczy.

– No, śliczna dziewczyno – powiedział uciskając jej żebra w na wpół pieszczotliwy sposób, a potem unosząc jej ramiona. – Odetchnij dla wujka Montgomery’ego. Dalej, malutka.

Krew płynęła mu z postrzelonego ramienia i ze skaleczonej skóry rozciętej przez małże, ale nie zwracał na to uwagi. Walczył o życie tej pięknej, młodej kobiety. I modlił się, żeby Bóg ją oszczędził.

– Spróbuj, słoneczko, proszę cię – błagał. – Nie możesz się teraz poddać. Już jesteś bezpieczna. Będę cię chronił. proszę cię, dzieciaku, zrób to dla mnie.

Zdawało mu się, że minęły godziny, wreszcie poczuł jednak lekkie drżenie jej ciała. Żyła! Pocałował ją w policzek, poczuł chłód skóry i ze zdwojonym wysiłkiem wrócił do sztucznego oddychania.

– Dobrze, słoneczko, jeszcze troszkę. Weź solidny, głęboki oddech dla wujka Montgomery’ego. No, oddychaj, do cholery!

Jej ciało znów przebiegł dreszcz. Wydała z siebie taki odgłos, jakby się dławiła, po czym zwróciła potężną porcję morskiej wody. Potem następną. Rozkasłała się i próbowała usiąść.

J.T. uśmiechnął się. Ogarnęła go wielka radość. Dziękując Bogu, ułożył sobie dziewczynę na kolanie.

– Dalej, mała, wylej z siebie to wszystko. – Pogłaskał ją po wilgotnych włosach, pogładził po delikatnych plecach. Czuł się w tej chwili tak, jak musiał czuć się Bóg po stworzeniu człowieka. Wierzchem palców pieszczotliwie dotknął jej policzka, zakołysał ją jak dziecko i dalej czule do niej przemawiał: – Już jesteś bezpieczna, słoneczko. Całkiem bezpieczna. – Przytulił ją do siebie.

– Za nic… – Zakrztusiła się.

– Nic nie mów, słoneczko, odpoczywaj. Wylej z siebie całą wodę, zabiorę cię do domu. – Znów zaczął ją kołysać.

– Za nic… – Znów się zakrztusiła. – Za nic nie… – Zaniosła się kaszlem.

– Słucham, kochanie? Podziękować możesz później. Na razie musimy cię przebrać w coś suchego. Co sądzisz o gorącej zupie rybnej?

Dziewczyna desperacko starała się coś powiedzieć. J.T. pozwolił jej więc odchylić się jeszcze o kilka centymetrów, żeby mogła na niego spojrzeć. Znów wziął ją w ramiona i kołysał, jakby była najcenniejszym przedmiotem na ziemi.

– Już w porządku, mała. Nikt nie będzie próbował cię skrzywdzić.

Zaczęła się wyrywać, więc ją puścił i uśmiechnął się do niej wyrozumiale. Znów zdumiała go jej uroda. Dziewczyna była piękna nie we współczesnym, lecz bardzo staroświeckim rozumieniu. Wyjątkowo delikatne rysy i kształtna głowa sprawiały, że wyglądała jak z bardzo starej fotografii. Przypominała bohaterki bajek, które czytała mu matka, gdy był dzieckiem. To była dama w niebezpieczeństwie, a on był jej wybawicielem. Ogarnęły go ciepłe uczucia.

– W porządku, słoneczko. Co chciałaś powiedzieć? – spytał czule.

Znów się rozkasłała. Kiedy próbowała zapanować nad sobą, jego oczy wypełniły się czułością.

– Za nic… za nic nie wolno ci… – kaszel -…mnie dotykać… – znów kaszel. – Jestem… – kaszel -…z królewskiej rodziny.

Zanim zdążyła skończyć, J.T. zesztywniał, jakby połknął kij. Znaczenie tych słów docierało do niego przez dłuższą chwilę. Głupio wybałuszył na nią oczy.

– Jestem następczynią tronu, a tobie – spojrzała wyniośle na jego obnażony tors – nie wolno mnie dotykać.

– Jasna cholera – syknął J.T. i wysunął ręce spod jej pleców. W okamgnieniu wyprostował się, zostawiając dziewczynę w pozycji siedzącej. – Ty mała, niewdzięczna… – zaczął i natychmiast urwał. Zacisnął zęby, oczy sypnęły mus gniewnymi iskrami. Odwrócił się i zostawił ją tam, gdzie siedziała. – Sama sobie poszukaj śniadania, księżniczko – burknął i szybko odszedł.

2

Aria siedziała bez ruchu na nadmorskim piasku. Głowa ją bolała, płuca paliły, w nogach czuła łamanie. Najbardziej miała ochotę wyciągnąć się jak długa na brzegu i wypłakać. Ale następczyni tronu nie wolno płakać. Następczyni tronu nikomu nie ma prawa okazywać uczuć. Przy ludziach musi zawsze się uśmiechać, nawet jeśli cierpi. Wyuczono ją tego tak dokładnie, że stało się to jej drugą naturą.

Gdy miała zaledwie osiem lat, spadła z kuca i złamała rękę. Nawet wtedy nie płakała. Wstała, trzymając uszkodzoną rękę przy ciele, i poszła do pałacu, do matki. Ani koniuszy, ani guwernantka nie wiedzieli, jak bardzo ją boli. Potem, gdy już nastawiono jej złamanie, podczas czego Aria również nie uroniła ani jednej łzy, matka serdecznie jej pogratulowała.

Teraz Aria siedziała w tym dziwnym kraju po całonocnej walce o życie, a człowiek, który ją uratował, zachowywał się doprawdy oryginalnie. Spojrzała na gęstwinę drzew i zaczęła się zastanawiać, kiedy wróci z tą zupą rybną, którą jej obiecał. Naturalnie będzie musiała wtedy zażądać od niego, żeby się ubrał. Mama surowo jej zabroniła dopuszczać do siebie nie ubranych mężczyzn, wszystko jedno czy byłby to sługa, mąż, czy tubylec z jakiejś egzotycznej wyspy.

Mniej więcej dwa metry od brzegu rosło samotne palmowe drzewo. Powoli wstała i powlokła się w tamtą stronę. Miała silne zawroty głowy, ale trzymała się najprościej, jak umiała – następczyni tronu nie garbi się i nie zatacza. Mama powiedziała jej, że tak jest zawsze i wszędzie, bez względu na to, jak zachowują się ludzie dookoła. Księżniczka musi pozostać księżniczką i przez cały czas to demonstrować, bo inaczej będą chcieli ją wykorzystać.

Wykorzystać tak, jak ten mężczyzna dziś rano, pomyślała Aria. Takie nazwy dla niej wymyślał! Zła była, że na samą myśl o nich palą ją policzki. A sposób, w jaki jej dotykał! Czyżby nie rozumiał, że następczyni tronu nie wolno dotykać?

Usiadła w cieniu palmy. Miała ochotę oprzeć się o pień i odpocząć, ale nie odważyła się. Prawdopodobnie zapadłaby w sen, a nie byłoby dobrze, gdyby tamten człowiek zastał ją śpiącą, gdy wróci z posiłkiem. Wyprostowała więc plecy i spojrzała na ocean. Mimo woli natychmiast przypomniała sobie wydarzenia ostatniej doby.

To była najpotworniejsza noc w jej życiu. Aria szczerze wątpiła, czy komuś mogła się kiedykolwiek przytrafić jeszcze gorsza. Trzy dni temu pierwszy raz opuściła granice Lankonii, zaproszona przez rząd Stanów Zjednoczonych. Przedstawiciele rządu amerykańskiego mieli przeprowadzić rozmowy z lankońskimi ministrami, a dla niej w tym czasie zaplanowano podróż po kraju, wypełnioną oficjalnymi spotkaniami. Dziadek Arii, król Lankonii, wyjaśnił jej przedtem, że Amerykanie są tacy uprzejmi, bo chcą namówić go do sprzedania Stanom Zjednoczonym wanadu, uważał jednak, że wnuczka może wykorzystać tę sytuację.

Aria wyruszyła więc w długą, męczącą podróż pociągami, a potem wojskowym samolotem, naprędce wyposażonym w stylowe krzesła i brokat, którym wyklejono wnętrze kadłubu. Część trzymającej go taśmy puściła, ale Aria nie dała Amerykanom poznać, że cokolwiek zauważyła. Miała zamiar pośmiać się z tego później, razem z siostrą.