Aria wbiła wzrok w dłonie. Ten człowiek wyzwalał w niej cudowne poczucie. Zdawało jej się, że jest bardzo atrakcyjna. Nie miała takiego poczucia, odkąd przyjechała do Ameryki.
– Mój mąż – wyszeptała.
Mitch przysunął się do niej nieco bliżej.
– To oczywiste, że J.T. cię nie docenia, księżniczko. Ja mam poważne zamiary. Podoba mi się twój wygląd i sposób, w jaki się poruszasz. Nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny jak ty, a nie wydaje mi się, żebyście z J.T. byli w sobie zakochani. Musi być jakiś inny powód, dla którego się pobraliście. Dziecko w drodze?
– Na pewno nie – powiedziała Aria wyjątkowo spokojnie.
Mitch przesunął dłoń na jej ramię i pogładził ją. Jego dotyk był bardzo miły. Dotąd żaden mężczyzna tak jej nie dotykał. Spojrzała mu w oczy; dzieliły ich zaledwie centymetry.
– Chodźmy stąd – szepnął Mitch.
Już miała się zgodzić, gdy nagle rozpętało się piekło. Jego wysłannikiem okazał się porucznik J.T. Montgomery.
– Boże! – ryknął. – Coś ty, do cholery, zrobiła z włosami?
W jednej chwili Aria przeistoczyła się z amerykańskiej żony w następczynię tronu. Stanęła wyprostowana.
– Jak śmiesz używać takiego języka w mojej obecności?! – zagrzmiała w odpowiedzi. – Jesteś wolny! Masz opuścić moją komnatę!
Gwar w lodziarni ucichł po pierwszym krzyku J.T. Niektórzy ludzie uśmiechnęli się, słysząc jego słowa. Ale reakcja Arii wprawiła obecnych w oszołomienie.
Dolly oprzytomniała pierwsza. W tej chwili mniej bała się J.T. niż władczej Arii.
– J.T, słoneczko, usiądź i przestań patrzeć bykiem. Coś zimnego do picia dla tego pana! – Zwróciła się do Arii, machinalnie zniżając głos. – Wasza królewska… to znaczy, księżniczko, ty też usiądź, proszę.
Aria odzyskiwała panowanie nad sobą. Uświadomiła sobie, że skupiła na sobie uwagę wszystkich obecnych, całkowicie bowiem wyszła z roli. Znów była obca. Czuła, jak Mitch ujmuje ją za rękę i delikatnie ściska. Usiadła. J.T. wciąż stał nad nią z grobową miną.
– Siadaj, J.T. – nakazała Dolly głosem pełnym niesmaku. – Nowożeńcy – wyjaśniła głośno zgromadzonym, którzy stopniowo zaczęli się odwracać i zajmować swoimi sprawami, chociaż jakiś chorąży mruknął:
– Kto tu z kim się żenił? – wskazując po kolei J.T., Arię i Mitcha.
J.T. wreszcie usiadł i skupił spojrzenie na napoju. Gail poklepała Arię po dłoni.
– Miałaś rację, księżniczko. Nie należy pozwalać mężczyźnie, by nadaremno wzywał imienia pana Boga. Jak zacznie, to już nigdy nie przestanie.
Aria spojrzała na deser truskawkowy, który ktoś dla niej zamówił. Pragnęła w tej chwili, żeby pochłonęła ją rozstępująca się ziemia. Mitch nadal trzymał ramię na oparciu jej krzesła, ale teraz miało to inne znaczenie. Nie pochylał się już ku niej, lecz przeciwnie, był nieco odchylony do tyłu.
Znowu stała się odmieńcem. Tkwiła w szklanej klatce, ludzie się na nią gapili i śmiali się z niej. Wszystko, co robiła, zdawało się ich śmieszyć. Do tego jedyny człowiek w Stanach Zjednoczonych, którego znała, porucznik Montgomery, traktował ją gorzej niż inni. A przecież tak bardzo starała się przypodobać tym nowym ludziom. Wychodziła z siebie, żeby się do nich dopasować.
– Chodźmy na plażę – zaproponowała wesoło Dolly. – Weźmiemy kostiumy i wykąpiemy się o zachodzie słońca. J.T. złapie nam parę homarów, upieczemy je na ruszcie.
– Mam jeszcze robotę – burknął J.T, kręcąc słomką w nie ruszonym napoju.
Dolly pochyliła się do niego.
– Może wobec tego wykażesz dość uprzejmości, żeby podwieźć żonę. – Ostatnie słowo wymówiła z naciskiem. – Podrzucisz ją do mnie, to znajdę jej jakiś kostium.
– Jasne – zgodził się J.T, nerwowo szukając kluczyków. – Chcesz jechać od razu?
Dolly wstała.
– Przemyślałam sprawę. Zrobimy inaczej. Pojedziemy teraz sami. Spotkamy się z resztą towarzystwa za godzinę u Larry’ego i Bonnie. Opiekuj się naszą księżniczką – poleciła Billowi.
Wzięła J.T. za ramię i wyprowadziła go z łodziami.
– Ty sukinsynu – powiedziała, gdy znaleźli się w wojskowym samochodzie, oddanym do dyspozycji porucznika Montgomery’ego. – Bill wszystko mi powiedział. Dla mnie jesteś skończonym sukinsynem.
– Kobiety dojadły mi już dzisiaj ponad miarę. Nie zaczynaj teraz ty.
– Ktoś powinien powiedzieć ci parę słów do słuchu. Sposób, w jaki traktujesz tę uroczą dziewczynę, jest wstrętny.
– Uroczą? Urocze dziewczyny nie pozwalają obłapiać się mężczyznom, którzy nie są ich mężami.
– Alleluja! Zauważyłeś – mruknęła z ironią Dolly. – Mitch ją lubi, podobnie jak my wszyscy, z wyjątkiem ciebie. – Nagle zmieniła ton. – J.T., widziałam, jak uwodzisz sierżantów w spódnicach, twarde baby, które w innych mężczyznach budzą przerażenie, a tobie jedzą z ręki. Czemu nie poświęcisz odrobiny tego czaru na zauroczenie żony?
J.T. gwałtownie skręcił w prawo.
– Może dlatego, że ona mnie nienawidzi, a może dlatego, że patrzy na mnie z góry. Dla niej jestem człowiekiem z ludu. A może dlatego, że ona nie potrafi zrobić niczego użytecznego. Ja mam z niej zrobić Amerykankę i robię to.
Coś w jego tonie kazało Dolly spróbować jeszcze innej taktyki.
– Ładna jest, prawda?
– Całkiem w porządku, jeśli ktoś lubi sto pięć procent czystej rasy.
– Rozumiem – powiedziała Dolly.
– Co rozumiesz? – burknął.
– Boisz się jej.
– Co takiego? – ryknął i wcisnął do końca pedał hamulca przed znakiem stopu.
– Boisz się, że jeśli trochę poluzujesz, to przyznasz, że ona jest odważna i całkiem sympatyczna. Ja za nic nie potrafiłabym dokonać czegoś takiego jak ona. Bill powiedział mi, że po przyjeździe do Ameryki nawet nie umiała się sama ubrać, a teraz robi ci śniadanie.
– Niezupełnie. Oparzyła się.
– Może, ale próbuje. Czy kiedyś przyszło ci do głowy, jak bardzo ona musi się czuć samotna? Mieszka w obcym kraju, mąż nią gardzi, a ona mimo to stara się widzieć we wszystkim dobre strony. Daje sobie radę wbrew tobie.
– Wbrew??? Chyba dzięki mnie!
Przez chwilę milczeli, potem J.T. odezwał się cicho.
– Nie chcę się od niej uzależniać. Jak tylko armia dokona zamiany i usunie fałszywą księżniczkę, ta moja obejmie tron. Wtedy na pewno ładnie mi pomacha i powie „cześć, frajerku”. Albo przyzna mi medal na pięknej szarfie i osobiście zawiesi mi go na szyi.
– Nie miałeś nic przeciwko „uzależnieniu się” od Heather Addison, Debbie Longley, Karen Eilleson albo… jak się nazywała ta ruda?
J.T. uśmiechnął się.
– Dobra, wyrażasz się jasno. Ale Aria jest inna i dobrze o tym wiesz. Nie można mieć przelotnej przygody z następczynią tronu. Ona nie marzy o domku z ładnym płotkiem, tylko o zamkach, władaniu krajem i służbie do końca życia. Królowie nie mają prywatnego życia ani wolności.
– Więc na wszelki wypadek paskudnie ją traktujesz.
– Wcale nie traktuję jej paskudnie. Po prostu zachowuję dystans. I ten zasraniec Mitch też niech lepiej to robi. Och, przepraszam.
Dolly odwróciła głowę, żeby ukryć uśmiech. Jej wysokość wyraźnie powiedziała, że nie życzy sobie przeklinania.
– Mnie się wydaje, że ona się zakochuje w Mitchu.
– Co takiego!? – J.T. zahamował z impetem na parkingu hotelu Marina.
– Nie winiłabym ich za to. Aria potrzebuje odrobiny ciepła, a każda kobieta potrzebuje mężczyzny, który mówiłby jej, że jest piękna. Dzisiaj wygląda naprawdę świetnie, nie sądzisz?