J.T. wrócił z homarami i panowie wsadzili je na ruszt.
– No, nie – powiedziała Dolly. – Patrzcie, co za licho.
Aria podniosła wzrok i zobaczyła pulchną Heather Addison, wspartą na ramieniu Mitcha.
– Dobry wieczór wszystkim – zawołał Mitch i popatrzył na Arię. – Wyglądasz prześlicznie, jak zawsze. Czy J.T. lepiej się tobą opiekuje?
– Opiekuję się znakomicie – powiedział J.T., wyciągając przed sobą widelec jak szpadę.
Heather obrzuciła Arię pogardliwym spojrzeniem, po czym kręcąc biodrami podeszła do J.T. Wzięła go za ramię i wtuliła się w jego bok.
– J.T., słoneczko, nie widziałam cię, odkąd spotkaliśmy się w Waszyngtonie. Pamiętasz, jak się wtedy wypuściliśmy w miasto? Zaraz po twoim ślubie? – dodała głośno.
– Właśnie tego nam było trzeba – jęknęła Gail. – Dobrych fajerwerków. J.T., postaraj się, żeby to był przyjemny wieczór, dobra?
Mitch usiadł przy Arii.
– Słyszałem, że jutro wyjeżdżasz. Będzie nam ciebie brakować. Czy J.T. jedzie z tobą?
J.T. gwałtownie się odwrócił.
– To ona jedzie ze mną, a nie odwrotnie. Lankończycy potrzebują specjalistów od budowy statków, więc chętnie im pomogę. A żona mi towarzyszy.
Mitch przysunął się do Arii.
– Słyszałem, że w Lankonii jest bardzo ładnie. Są długie, zimne noce i słychać tylko krowie dzwonki.
– To prawda – odrzekła smutno Aria. – Nie ma sióstr McGuire, nie ma ciężarówek wywożących śmieci o trzeciej nad ranem, nie ma spelunek i przyjęć na plaży.
– Byłaś tam?
– Nie – odparli jednogłośnie J.T. i Aria. – Tylko czytaliśmy – dodał J.T.
– J.T., króliczku, zostawiłam szal w samochodzie. Przyniesiesz mi? – spytała Heather.
– Niech ktoś uważa na ruszt – zawołał J.T. i opuścił krąg światła rzucanego przez ogień.
Heather niezwłocznie ruszyła za nim.
– J.T. – zawołała. – Poczekaj!
Przystanął.
– Nie powinnaś była przychodzić.
– Nie wciskaj mi kitu – powiedziała. – Wiem, co jest grane. Za informacje o tobie i tej… księżniczce musiałam dać trzy szminki i cztery pary nylonów. Prędzej zjem mój własny kostium kąpielowy, niż ona okaże się z rodziny królewskiej.
– To bierz się do żucia – powiedział J.T. i odwrócił się od Heather.
Nie chciała go tak łatwo puścić.
– Wiem, że wasze małżeństwo jest tylko tymczasowe, póki nie znajdziecie się w jej kraju. Słyszałam, że tam ma cię puścić kantem dla chuderlawego, nie wyrośniętego księcia wybitnego rodu.
– Heather, masz strasznie długi jęzor. – J.T. przystanął przy samochodzie Mitcha, otworzył drzwiczki, wyjął okrycie Heather i wepchnął jej w dłonie.
– Zawsze go lubiłeś – powiedziała, opierając mu głowę na piersi. – Króliczku, ja się o ciebie martwię. Co ty, biedaku, zrobisz, jak pójdziesz u niej w odstawkę? Nie jesteś chyba na tyle głupi, żeby skończyć z krwawiącym sercem?
Słowa Heather niebezpiecznie otarły się o prawdę.
– Idziemy do reszty – powiedział, ale w jego głosie nie było przekonania.
– Będę tutaj, króliczku. Kiedy wrócisz sam jak palec, będę czekała.
Patrzył na nią przez chwilę.
– Może i przyjmę tę propozycję – powiedział.
Razem przyłączyli się do towarzystwa.
– Zamierzasz to znosić? – spytała Dolly, zerkając na J.T. i Heather pochylonych nad rusztem. – Twój pan jest tam – powiedziała znacząco do Heather.
– Mój pan na dzisiejszy wieczór – odparła gładko Heather.
Robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie. Aria i Dolly były przybite, a Heather wściekała się na J.T., że nie z ma się ożenił. Mitch bez przerwy drażnił Arię aluzjami o ostatniej wspólnej nocy, a reszta grupki gorzko żałowała, że w ogóle przyszła.
Aria zauważyła, że J.T. nie stara się utrzymać rąk Heather z dala od siebie. Przez cały czas spoglądał ku żonie, jakby oczekiwał od niej jakiejś reakcji. Ale im agresywniej zalecała się Heather, tym bardziej Aria się usztywniała. Dawno nie czuła się tak bardzo następczynią tronu. Nim doszło do pożegnań, była już szalenie oficjalna.
– To bardzo miłe z waszej strony, że mnie zaprosiliście – powiedziała i wyciągnęła rękę na do widzenia. Nie do amerykańskiego solidnego uścisku, lecz tak jak robią to królowie, czubkiem palców, by oszczędzić dłoniom setek uściśnięć na godzinę.
– Odprowadzę was jutro – powiedziała cicho Dolly, trochę onieśmielona postawą Arii.
– Bardzo dziękuję – powiedziała Aria do J.T., gdy otworzył przed nią drzwi samochodu. – Przyjęcie było niezwykle przyjemne.
J.T. ruszył.
– Co? Nie będziesz parodiować Heather?
– To bardzo miła młoda kobieta – powiedziała Aria. – Ma takie ładne włosy.
– Farbowane.
– Naprawdę? Trudno się domyślić.
Przez resztę drogi do domu oboje milczeli.
– Zechciej mi wybaczyć – powiedziała Aria, gdy znaleźli się w domu. – Jestem nadzwyczaj zmęczona i chcę się położyć. Życzę ci dobrej nocy.
– Cholera jasna! – zaklął J.T., gdy znalazła się na pięterku. Czy ta kobieta nie ma żadnych uczuć? Ile razy zrobił z siebie głupca tylko dlatego, że był o nią zazdrosny? Tymczasem tego wieczoru pozwolił Heather na najbardziej bezczelne uwagi, a Aria nie powiedziała ani słowa. Ech! Wyszedł na podwórze zapalić papierosa i wypić szklaneczką dżinu z tonikiem. Może Aria tylko czeka, żeby się go Pozbyć. Może jest za bardzo wyrachowana, żeby odczuwać roś takiego jak zazdrość.
Jak zwykle na Key West zaczynało padać. Zobaczywszy, że na górze zgasło światło, zdeptał niedopałek i wypił drinka do dna. Wyglądało na to, że Aria położyła się tej nocy w swoim wąskim łóżku. Dobrze, pomyślał, lepiej zacząć rozłąkę od zaraz.
Na górze było ciemno. J.T. nawet nie starał się zachowywać cicho. Podczas rozbierania się raz po raz potrącał meble.
Zajrzał do kącika Arii, żeby zamknąć okna. W świetle błyskawicy zauważył, że leży z twarzą wciśniętą w poduszkę.
– Cholera jasna – mruknął i stanął nad jej łóżkiem. – Posłuchaj, to już prawie koniec. Niedługo będziesz w domu. Wrócisz do swojego zamku i nigdy więcej nie będziesz musiała zmywać naczyń ani patrzeć na mój pysk.
– Ani spotykać się z Dolly – powiedziała w poduszkę.
– Dobrze się czujesz? – spytał. – Pokłóciłyście się?
Obróciła się ku niemu i jak tornado rzuciła się na niego z pięściami. Zaczęła go grzmocić po nagim torsie i ramionach.
– Upokorzyłeś mnie! – krzyknęła. – Postawiłeś mnie w okropnej sytuacji przed ludźmi, którzy stali się moimi przyjaciółmi.
Chwycił ją za pięści.
– I kto to mówi! Ty, która wyśpiewałaś „Chica, Chica” przed całym moim dowództwem.
– Ale ty zasłużyłeś sobie na to! Dość nasłuchałam się insynuacji, że jestem nie dość dobra dla twojej matki.
– Nigdy w życiu nic takiego nie mówiłem! – Był przerażony.
– A kto pytał, czy wiem, jak się zachować na eleganckim balu? „Moja matka nienawidzi gumy do żucia, więc nie strzelaj jej balonami przed nosem… Musisz być uprzejma dla mojej matki i okazywać jej szacunek. Traktuj ją tak, jakby była królową, więc nie mów jej, czy ma prawo się odezwać, czy nie… I pamiętaj, że matka może siedzieć, gdzie chce”. Co to wszystko miało być?
J.T. uśmiechnął się w ciemności.
– Chyba rzeczywiście trochę przesadziłem.
– Zasłużyłeś sobie na „Chica, Chica”. Ale ja nie zasłużyłam na Heather. Przez ostatnie dni byłam bardzo dobra.