J.T. przesunął jej dłonie na plecy.
– Pewnie, że jesteś, słoneczko – powiedział, pochylając się, by ją pocałować.
Usunęła się.
– Jak śmiesz mnie dotykać? Idź sobie!
J.T. raptownie znieruchomiał.
– Dobrze. Jak chcesz. Zostawiam cię samą. Możesz tu leżeć i śnić o dniach, gdy już nigdy więcej nie będziesz musiała mnie oglądać.
Poszedł do swojego łóżka, ale był za bardzo zły, żeby zasnąć. Nadal rozmyślał, jakie to wszystko niesprawiedliwe. Uratował jej życie, ożenił się z nią, uczył ją, jak być Amerykanką, a ona na niego krzyczy i każe zostawić się w spokoju. Przewracał się z boku na bok, aż w końcu zaczęły się do niego lepić prześcieradła. Rąbnął pięścią w poduszkę, ale wcale nie zrobił się od tego bardziej senny.
Może nie powinien był pozwolić Heather zachowywać się w ten sposób. Heather zawsze była żmijowata. Chciała wyjść za niego za mąż, a on udawał, że nie ma pojęcia, co jej się roi. Podejrzewał jednak, że Heather chce nie jego, lecz stoczni Warbrooke Shipping.
Przeklinając kobiety, przeklinając armię za wrobienie go w małżeństwo, przeklinając swój apetyt na owoce morza, który zapędził go na wyspę, gdzie pierwszy raz spotkał Arię, J.T. wstał wreszcie z łóżka i przeszedł w drugi koniec pokoju. Aria wciąż leżała z głową wciśniętą w poduszkę. Usiadł na krawędzi łóżka.
– Posłuchaj, może nie powinienem był się zachować tak, jak się zachowałem. Wiem, że Heather potrafi być dość przykra, i bardzo przepraszam, że naraziłem cię na kłopotliwą sytuację…
Nie odezwała się ani słowem.
– Słyszysz mnie? – Wyciągnął rękę do jej skroni. – Płaczesz – powiedział, jakby w to nie wierzył. Objął ją. – Kochanie, bardzo cię przepraszam. Nie chciałem doprowadzić cię do płaczu. Nawet nie wiedziałem, że możesz płakać.
– Oczywiście, że mogę – powiedziała gniewnie, pociągając nosem. – Księżniczka nie płacze publicznie, ale to nie znaczy, że w ogóle nie może płakać.
– Nie jestem nikim publicznym – odparł urażony. – Jestem twoim mężem.
– Dziś wieczorem nie zachowywałeś się jak mój mąż. Sprawiałeś raczej wrażenie, że twoją żoną jest Heather.
– No, może nią będzie.
– Coś ty powiedział? – syknęła Aria.
– Muszę myśleć o przyszłości, słoneczko. Ty zostaniesz w Lankonii ze swoim cherlakowatym hrabią, a mnie, prawdę mówiąc, zaczyna się podobać instytucja małżeństwa.
– Jak to możliwe? – spytała, przytulając się do niego.
– Nie wiem. Z pewnością nie wniosła do mojego życia ciszy i spokoju.
– Tak sobie myślę, poruczniku Montgomery, że może mógłby pan pozostać w Lankonii i dalej być moim mężem. Mój kraj skorzystałby na pańskiej wiedzy.
– I miałbym być królem? To prawie jak trafić do klatki w zoo. Serdecznie dziękuję. Żadna kobieta nie jest tego warta. Ej, dokąd idziesz? – spytał.
– Do kibla, jak zazwyczaj mówisz.
– I co ja znowu złego zrobiłem?
Bill z żoną przyszli na lotnisko pożegnać się z Arią, której wydało się całkiem naturalne, że Dolly publicznie ją ściska. Dolly wyciągnęła przed siebie pakiecik.
– Przynieśliśmy ci drobną pamiątkę, żebyś pamiętała o Stanach. – W oczach miała łzy.
J.T. wymienił z Billem uścisk dłoni.
– Wrócę, jak tylko… jak tylko wykonam zadanie. – Stał nad Arią, jakby bał się, że odleci bez niego.
– Do widzenia – zawołali Bill z Dolly, gdy Aria i J.T. wsiedli do samolotu.
Lot miał być długi, bo musieli kierować się na północ i lecieć nad Rosją, żeby nie ryzykować zestrzelenia nad terytorium Niemiec.
Aria oparła się o plecy twardego skórzanego siedzenia i wyjrzała przez iluminator. Zobaczyła Billa i Dolly – stali na ziemi.
– Uszy do góry – powiedział do niej J.T. – Wracasz do domu. Co ci dała Dolly?
Aria zamrugała, żeby odpędzić łzy. Otworzyła pakiecik. W środku było pełno gumy do żucia. Wybuchnęła śmiechem.
– Ja jej dam – jęknął J.T. – Księżniczka, która lubi gumę balonową!
Gdy znaleźli się w powietrzu, drugi pilot przyniósł J.T. pękaty pakiet.
– Nasze rozkazy – powiedział J.T. – Zanim dotrzemy do Lankonii, musisz nauczyć się na pamięć swojego życiorysu i przybrać nową tożsamość. Popatrz na to! – powiedział, przebiegając wzrokiem list. – Generał Brooks wybrał ci na miejsce pochodzenia Warbrooke w stanie Maine, dlatego znamy się od małego. W ten sposób mogę ci opowiedzieć o moim rodzinnym mieście. Nazywasz się teraz Kathleen Farnsworth Montgomery. Okay, Kathy, bierzemy się do roboty.
Aria porównywała ten lot z ich wcześniejszą podróżą z Waszyngtonu na Key West. J.T. tym razem nie drzemał, zostawiwszy ją sam na sam z książkami. Zamiast tego opowiedział jej o Warbrooke i ludziach, którzy tam mieszkali. Opowiedział jej o swym ojcu, który teraz jednoosobowo prowadził stocznię, nazwaną przez J.T. skromnym rodzinnym interesem. Opowiedział jej też, że ma trzech starszych braci, z którymi urządzał wyścigi wioślarskie.
– Zawsze wygrywałem – powiedział zadowolony z siebie. – Byłem najmniejszy, ale bardzo silny jak na taki wzrost.
Bacznie mu się przyjrzała.
– Chyba już nie jesteś najmniejszy, co? – spytała. W jej głosie pobrzmiewał lęk przed rodziną gigantów.
– Oczywiście, że nie – odparł z błyskiem w oku. Pocałował ją, potem odsunął jej papiery z kolan i skupił całą uwagę na pocałunkach.
– Nie teraz! – syknęła do niego, więc J.T. cofnął się i z upodobaniem obejrzał jej zarumienioną twarz.
– Przy czym byliśmy? – spytał. – Aha, Warbrooke. – Dalej opowiadał jej o rodzinnym mieście, aż w końcu Aria zaczęta odnosić wrażenie, że zna to miasteczko.
Samolot wylądował zatankować paliwo w Londynie. Dwoje pasażerów mogło tymczasem urządzić błyskawiczny wypad do toalety. Gdy z powrotem znaleźli się na pokładzie, wrócili do nauki. J.T. wypytywał Arię o jej dzieciństwo w Stanach Zjednoczonych i o dane personalne.
Zasnęli przytuleni do siebie gdzieś nad Rosją i zbudzili się dopiero, gdy samolot dotknął ziemi w Escalonie, stolicy Lankonii.
J.T. wyjrzał przez okno i zobaczył w oddali niebieskawo – zielone, przykryte śniegiem szczyty.
– Większa część Lankonii leży na dużej wysokości. Jesteśmy teraz dwa tysiące trzysta metrów nad poziomem morza, więc powietrze jest bardzo rozrzedzone.
Pocałował ją.
– Niczego nie wiesz o tym miejscu, pamiętasz? Żadne z nas nigdy tutaj nie było.
– Jasne, koleś – odparła, strzelając balonem z gumy do żucia.
– Tak jest lepiej. Tylko czy musisz żuć to świństwo?
– To jest bardzo amerykańskie, a poza tym będę musiała wkrótce z tego zrezygnować. Korona i guma do żucia nie idą w parze. Pośpiesz się z wysiadaniem, bo chcę sprawdzić, czy nikt nie uszkodził pudła z płytami, które przywiozłam siostrze.
– Kathy nie ma siostry, pamiętasz?
Patrzył na nią bardzo surowo, więc zrobiła zeza i strzeliła mu w nos balonem.
– No, to naprzód! – powiedział ze śmiechem.
Powietrze było chłodne, rześkie i ostre, jak to w górach. Nawet spaliny z samolotu nie skaziły jego czystości.
Mały port lotniczy nigdy nie pulsował życiem, a w okresie wojny ruch prawie tam zamarł. Na Arię i J.T. czekał samochód.
– Wszystko dla pana przygotowane, poruczniku – powiedział mężczyzna w garniturze z aktówką w dłoni. – Dzień dobry, waszej wyso…
– Fajnie cię poznać, chłopie! – przerwała mu Aria i energicznie potrząsnęła jego dłonią. – Czy tu zawsze jest tak zimno? Istny koniec świata. Co tu jest do roboty?
Mężczyźnie zabłysły oczy.
– Dzień dobry, pani Montgomery.
– Mów mi Kathy, wszyscy tak mówią. Tylko ten tu nie zawsze. Czasem nazywa mnie całkiem inaczej. – Pomlaskując gumą do żucia, uścisnęła ramię J.T. i spojrzała na niego z zachwytem.