Выбрать главу

Pomyślała o kalendarzu swych zajęć. Każdy dzień miała zajęły co do minuty. Od dziesiątej rano do szóstej po południu była wystawiona na widok publiczny. Odwiedzała przedsiębiorstwa, ściskała tysiące dłoni, odpowiadała wymijająco na pytania zahaczające o sprawy osobiste. Odbywała też kilkudniowe podróże po Lankonii i wtedy odwiedzała jeden szpital za drugim, niosła pociechę niezliczonym umierającym dzieciom i ich rodzicom. Potem wieczorem prowadzono ją na jakiś długi, męczący bal, na którym ludzie odzywali się do niej drżącymi głosami.

Przed wyjazdem do Ameryki nie miała nic przeciwko tym obowiązkom. To samo robiła zawsze, odkąd skończyła edukację, do tego ją przygotowano. Ale teraz… Teraz potrafiła robić zakupy w sklepach, plotkować z przyjaciółkami, miała za sobą publiczny występ taneczny. Mogłaby stać się zupełnie normalną kobietą, która nie jest rozliczana z każdej minuty życia i każdego kroku.

Przypomniała sobie, że raz, gdy miała osiemnaście lat, włożyła na przyjęcie w ogrodzie suknię z głębokim dekoltem. Na przyjęciu jakiś mężczyzna zemdlał u jej stóp. Gdy się pochyliła, żeby mu pomóc, wyrwał znienacka z ukrycia aparat fotograficzny, zrobił jej zdjęcie i uciekł. Następnego dnia wszystkie gazety w wolnym świecie pokazywały fotografię nieźle widocznego, ponętnego biustu księżniczki Arii, następczyni tronu Lankonii.

Takie miała życie. Żyła w szklanej klatce, każdy jej ruch rejestrowano i oceniano, a potem przedstawiano światu.

A mimo to zastanawiała się, czy nie zaproponować swemu amerykańskiemu mężowi dzielenia z nią takiego życia. Jaki byłby jako król? Czy wrzucałby dziennikarzy do basenów? Czy nazywałby ludzi w rodzaju hrabiego Juliana „hrabia Julią”? Czy jadłby obiady z ordynarnie wyglądającymi kobietami w publicznych miejscach? Czy pokazywałby się na oficjalnych obiadach w podkoszulku?

I Jak zareagowałby na niego lankoński naród? Czy Amerykanin nie gardziłby pasterzami? Albo ludźmi pracującymi przy winobraniu?

Wszyscy Amerykanie zachowywali się tak, jakby wydawało im się, że ich kraj jest jedyny na Ziemi. Czy porucznik Montgomery potrafiłby odciąć się od Ameryki i wejść w skórę Lankończyka? Czy zadałby sobie trud nauczenia się języka?

Był przecież porywczy, niecierpliwy, nietolerancyjny. Pamiętała czas, który razem spędzili na wyspie. Teraz rozumiała częściowo, skąd brała się jego nietolerancja, jego złość, ale gdyby porucznik Montgomery miał zostać w Lankonii, obcowałby na co dzień z ludźmi, których drzewa genealogiczne wywodzi się od królów. Przy ich snobizmie Aria była zwykłą wieśniaczką. Jak ci ludzie potraktowaliby Amerykanina, człowieka z ludu? Wyobraziła sobie, jak porucznik Montgomery dusi kuzyna Freddiego jego własnymi perłami, co stałoby się niechybnie, gdyby tylko Freddie odważył się spojrzeć na porucznika z góry.

Należało też wziąć pod uwagę fakt, że porucznik nie chce być księciem małżonkiem. I tak nie bardzo się do tego nadawał, ale gdyby został księciem małżonkiem wbrew własnej woli, zachowywałby się jak wielki, rozpieszczony dwulatek.

Wzięła głęboki oddech i odwróciła się od okna. Pan Sanderson miał rację: koniec na tym. Jej swobodne, radosne amerykańskie interludium dobiegło kresu. Czas znowu poddać się swemu losowi. Urodziła się, by zostać królową, więc musiała nadal pełnić te obowiązki… nie, przyjmować zaszczyty.

Gdy J.T. wrócił do pokoju, mogła już wykrzywić usta w wątłym uśmiechu. Zmarszczył czoło.

– Rozumiem, że cieszysz się z powrotu do domu.

– Tak i nie. Zawsze będę milę wspominać pobyt w Stanach. Dolly obiecała mnie odwiedzić, więc myślę, że nie stracę kontaktu z twoim krajem. Może i ty przyjedziesz w odwiedziny…

– Nie – przerwał jej ostro. – Czy nie możemy z tym skończyć? Pokłóćmy się wreszcie i kwita.

– Kłótnia przełożona. – Przyjrzała się jego twarzy. Aż do tego dnia myślała, że ich małżeństwo jest nierozerwalne, teraz jednak zdała sobie sprawę, że to ich ostatnie wspólne godziny. – Jemy razem kolację i… razem spędzamy noc, a wkrótce ktoś na pewno nawiąże ze mną kontakt. Jutro musimy się pokazywać wszędzie, gdzie się da.

J.T. miał na sobie jedynie ręcznik owinięty wokół bioder. Wycierał włosy drugim ręcznikiem. Wyglądał tak atrakcyjnie, że Arię aż świerzbiły palce, by go dotknąć.

– Żałuję, że przełożono tę kłótnię – powiedział. – Muszę jak najszybciej wrócić do stoczni… – Urwał.

– Im szybciej się mnie pozbędziesz, tym lepiej, co?

Kolacja była jednym z najtrudniejszych do zniesienia posiłków, jakie Aria kiedykolwiek jadła. Czuła się jak idiotka, bo myśl o tym, że już nigdy nie zobaczy porucznika, przyprawiała ją o bezbrzeżny smutek, tymczasem on nie mógł się doczekać, kiedy się od niej uwolni. Zachowywał się chłodno i z dystansem. A ona musiała ukrywać swe uczucia i grać beznadziejnie głupią Amerykankę, gdy tylko jakikolwiek Lankończyk znalazł się w pobliżu.

– Chcesz siedzieć tak pośrodku sali? – spytała zdecydowanym tonem. – J.T., słoneczko, ci ludzie chcą się na mnie gapić. Chcą pokazywać mnie palcami i mówić, że wyglądam jak ta ich księżniczka z płaską gębą. Czy musimy tu siedzieć? Nie wiem, czy to wytrzymam.

– Tędy, proszę pani. – Nadęty kelner pokazał jej drogę do odosobnionego stolika w rogu.

– Co będziesz robił po powrocie? – spytała Aria, gdy zostali sami.

– Oglądał Buicki – odrzekł i spojrzał na nią kwaśno. – Pracował. Robił, co w mojej mocy, żebyśmy wygrali wojnę.

– Czy pozwolą ci zatrzymać nasz domek?

– Nie chcę go.

Aria uśmiechnęła się. Może i jemu było przykro z powodu rozstania.

– Będzie mi brakować Stanów i ciebie – szepnęła.

Popatrzył tępo na swój pusty talerz.

– Cieszę się, że znowu będę panem swojego czasu. Od Paru tygodni bardzo zaniedbuję pracę.

– Nie odpowiedziała. Przyniesiono im posiłek, lecz Aria w milczeniu.

– Będziesz się widywał z Heather? – spytała w końcu.

– Będę się spotykał z każdą kobietą, dostępną w południowo – wschodniej części Stanów. A ty? Wyjdziesz za mąż za swojego hrabcia?

– Też coś! – powiedziała, piorunując go spojrzeniem. – Czasem bywasz potwornie infantylny. Hrabia Julian jest jak najbardziej odpowiednim mężczyzną na księcia małżonka. Lepszym niż byłbyś ty.

– Lepszym niż byłbym ja? Więc pozwól, że ci powiem, dziecino: to twoje zadupie potrzebuje zastrzyku świeżej krwi. Mielibyście szczęście, gdybym z wami został, ale nie zgodziłbym się, nawet gdybyście przynieśli mi zaproszenie na platynowym półmisku. Dookoła toczy się wojna, tymczasem ludzie tutaj są tak pochłonięci swoimi małymi problemami, że nie dostrzegają problemów innych ludzi.

– Nie bierzemy udziału w tej wojnie, więc dlaczego ci się to nie podoba? – syknęła. – Wy, agresywni i gwałtowni Amerykanie, moglibyście wiele się nauczyć od naszego spokojnego, pokojowo żyjącego ludu. My nie mamy zwyczaju niszczyć siebie i innych wojennymi machinami.

– Bo wy w ogóle o nic nie walczycie. Po prostu pozwalacie, żeby świat się wami zajmował. Chcecie skorzystać na wojnie, sprzedając wanad, ale nie chcecie poświęcić swoich ludzi na żołnierzy.

– Nazywasz nas tchórzami? Nasze państwo założyli najwięksi wojownicy, jakich wydał świat. W osiemset siedemdziesiątym czwartym roku.

– A co mnie obchodzi wasza historia? Teraz jesteście bandą wyłudzaczy w liberiach, pod wodzą marionetkowego króla.