W drodze do apartamentów następczyni tronu marszałek dworu szeptał do Arii coraz bardziej gorączkowo, ona jednak nadal go ignorowała. W korytarzu majestatycznie spoglądali na nią ze ścian sportretowani przodkowie, zupełnie jakby wiedzieli, że przychodzą jej do głowy całkiem niekrólewskie myśli. Niemal czuła trwogę bijącą z oczu jej matki: czyżby żołnierze mieli dostać krzesła? Może Rowan szybciej zwyciężyłby wrogów w bitwach, gdyby miał wojowników na krzesłach.
Dwaj żołnierze otworzyli przed Arią drzwi. Wyprostowała ramiona i weszła do swej sypialni. Drzwi zamknięto i głos marszałka dworu urwał się nagle jak ucięty nożem.
Na kolanach, w głębokim ukłonie oczekiwały na ma cztery damy dworu i dwie garderobiane. Były to same starsze kobiety, wszystkie wybrane jeszcze przez matkę Arii. W pierwszym odruchu Aria chciała im powiedzieć, żeby wstały.
– Witamy waszą wysokość – powiedziały chórem.
Skinęła im głową, ale nie odpowiedziała na powitanie. Naprawdę niewiele wiedziała o tych kobietach, matka nauczyła ją bowiem, że nie należy spoufalać się ze służbą.
– Zostawcie mnie – powiedziała. – Chcę być sama.
Kobiety popatrzyły po sobie pytająco. Wystąpiła spomiędzy nich lady Werta.
– Może wasza wysokość chciałaby, żeby przygotować jej kąpiel?
Aria zmierzyła ją spojrzeniem, od którego lady Werta aż się cofnęła.
– Czy muszę powtarzać swoje słowa?
Kobiety wyszły i Aria odetchnęła z ulgą. Uniosła ciężką woalkę i rozejrzała się po komnacie. To była jej komnata, spędziła w niej wiele godzin, sama ją urządziła wbrew woli matki na żółto. Ściany były pokryte żółtą jedwabną morą, z tego samego materiału były draperie, zasłaniające liczne wysokie okna z widokiem na park angielski.
W przestronnym pomieszczeniu stało aż jedenaście stołów, wszystkie na zgrabnych, delikatnych nogach, wszystkie pod jakimiś względami niepowtarzalne i bardzo cenne. Jeden stanowił dar od sułtana i był inkrustowany drobnymi klejnotami. Na innym wykonano emalią portret Arii z rodzicami i siostrą, a każdy trzymał w ręku jakiś instrument muzyczny Na kilku stolikach stały fotografie rodzinne w srebrnych ramkach.
Do siedzenia służyły mała kanapa i trzy krzesła, obite żółto – białym jedwabiem. Na podłodze leżał wspaniały dywan z Aubusson, w barwach niebieskiej, białej i złotej. W rok po śmierci matki Aria przeszła po pałacu, wybrała portrety i miniatury najpiękniejszych kobiet i kazała ozdobić nimi ściany w swoich apartamentach.
Stało też jej własne biurko, mały, elegancki mebel z mahoniu i imitacji złota. Każdy przyrząd – nóż do papieru, sieczne pióro, stojaczek na listy – był osobnym dziełem sztuki. Żadnego z nich nie wybrała osobiście, wszystkie dostała w prezencie.
Przez salon przechodziło się do komnaty sypialnej, urządzonej w najbledszym możliwym odcieniu koloru morskiego. Ściany pomalowano na życzenie innej królowej, panującej wiek wcześniej. Były na nich fantazyjne sceny leśne z jednorożcami i chochlikami. Łoże sporządzono dla królowej Marii Augusty jeszcze w siedemnastym wieku. Delikatne łodyżki winorośli, liście i grona, oplatające cztery jego nogi, rzeźbiło sześciu ludzi przez dwa lata. Mąż Marii Augusty podobno nigdy nie widział tego loża, podobnie zresztą jak żaden inny mężczyzna.
Na innej ścianie znajdowały się cztery pary zamaskowanych drzwi, które prowadziły do czterech garderób. Każda miała rozmiar sypialni Arii z jej domku na Key West.
W pierwszej garderobie były stroje codzienne, setki jedwabnych bluzek, wiele z nich zdobionych haftem przez lankońskie kobiety. Były też setki szytych na miarę spódnic, a od ściany do ściany wisiały na drążku jedwabne suknie. Wzięła jedną suknię z wieszaka i z niechęcią spojrzała na usztywnienie w talii.
– Koniec z luźnymi sukieneczkami i sztucznym jedwabiem – westchnęła, zaraz jednak uśmiechnęła się, czując pod palcami prawdziwy jedwab.
Druga garderoba mieściła suknie balowe i stroje ceremonialne. Każdy z nich zapakowano osobno w specjalny bawełniany worek z wszytym przezroczystym woalem na ramionach, żeby można było zobaczyć, co jest w środku. Nawet przez woal złocenia, cekiny, diamenciki i perły lśniły, nadając różowym ścianom garderoby taki wygląd, jakby był zachód słońca.
W trzeciej garderobie leżała galanteria: kapelusze, rękawiczki, rzędy pantofelków, torebki, trzewiczki, szale. Całą jedną ścianę zajmowały szuflady na bieliznę: halki, majtki, koszule nocne. I ciężkie, elastyczne gorsety, na widok których Aria skrzywiła się z niesmakiem i szybko zatrzasnęła szufladę.
Czwarta garderoba była przeznaczona na futra, zimowe komplety, a za lustrem krył się w niej sejf na biżuterię. Aria zwolniła trzy zameczki, odsunęła lustro i nastawiła kombinację liczb. Jej oczom ukazały się dwa dwumetrowej wysokości rzędy szufladeczek wyściełanych aksamitem. Czerwony aksamit oznaczał komplety złożone z naszyjnika, bransolety i kolczyków. W czarnym aksamicie spoczywały pierścionki, w żółtym same kolczyki, w niebieskim zegarki, w zielonym broszki, a w białym tiary – z perłami, diamentami, rubinami, szmaragdami. Każda sztuka biżuterii miała swoją osobną przegródkę.
Aria z uśmiechem otwierała szufladkę za szufladką. Każdy klejnot miał swoją historię, każdy należał kiedyś do kogoś innego. Aria nigdy nie nabyła ani nie przyjęła w darze kamienia, który nie znajdowałby się od wielu pokoleń w jakiejś rodzinie królewskiej.
Nagle zmarszczyła czoło, zatrzasnęła szufladki i pośpiesznie przesunęła lustro na miejsce, usłyszała bowiem, że ktoś jest w sypialni. Wyszedłszy z garderoby, zobaczyła lady Wertę.
– Bardzo dobrze. Ogląda pani dobytek księżniczki.
Aria nie zamierzała poddać się władzy tej kobiety.
– Jak śmiesz wchodzić do mojej komnaty bez pozwolenia? – spytała gniewnie.
Lady Werta przez chwilę wydawała się zaskoczona, zaraz jednak doszła do siebie.
– Może pani przestać grać w mojej obecności. Przecież wiem, kim pani jest. Musimy porozmawiać. Jest tutaj książę Julian.
– O niczym nie będę z tobą rozmawiać. – Aria ruszyła ku drzwiom do sieni.
– Chwileczkę – zawołała lady Werta, chwytając Arię za ramię.
Dotyk kobiety przejął Arię szczerą zgrozą. Nie była przecież Amerykanką udającą księżniczkę.
Była księżniczką.
Lady Werta cofnęła się o krok.
– Musimy porozmawiać – powtórzyła bez przekonania.
– Zawołaj damy dworu – powiedziała Aria, odwracając się do niej plecami. – Muszę ubrać się do kolacji.
Aria wybrała do kolacji bardzo przyzwoitą, długą, białą suknię pod szyję, z długimi rękawami, ozdobioną tysiącami Perełek. Diamentowe kolczyki przyniosła jej lady Werta, nie pokazawszy bynajmniej całego skarbca. Pewnie bała że, że Amerykanka ukradnie zawartość. Wybrała trzy pary banalnych kolczyków i przyniosła Arii do wyboru.
– To wszystko? – spytała Aria cicho, tak że tylko lady Werta usłyszała.
– Jesteśmy biednym krajem – prychnęła dama i popatrzyła na Arię wyraźnie rozzłoszczona.
– Bardzo się cieszymy, że wasza wysokość wyleczyła się amerykańskiej choroby – powiedziały jednocześnie trzy inne damy dworu. Spacerowały po komnacie, gotowe spełnić najdrobniejszy kaprys Arii.
Jedna z garderobianych przyjrzała się jej krytycznym okiem.
– Wasza wysokość schudła od pobytu w Ameryce.
Aria przesłała kobiecie niszczące spojrzenie.
– Zachowaj osobiste uwagi dla siebie. Masz mnie ubrać.
Trudno było nie zniecierpliwić się podczas ubierania, Aria wiedziała bowiem, że sama zrobiłaby to dwa razy szybciej. Jej ciało znów oblekł znajomy gorset, a kiedy garderobiana zebrała jej dużo krótsze teraz włosy w ciasny kok, Aria poczuła się, jakby ostatecznie zerwała więzy z Ameryką. Za przepierzeniem siedziała kobieta pełniąca rolę sekretarza. Trzymała w dłoni terminarz z rozkładem zajęć księżniczki.