– Jutro o dziewiątej konna przejażdżka. O dziesiątej trzydzieści wizyta w nowym szpitalu dziecięcym. O pierwszej lunch z trzema członkami Rady Najwyższej i dyskusja o umowie ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie sprzedaży wanadu. O drugiej wręczenie złotych zegarków czterem pracownikom kolei. O czwartej herbatka z żonami członków Rady Najwyższej. O wpół do szóstej odczyt w Akademii Nauk, tematem jest świat owadów w północno – wschodniej części Gór Balijskich. O siódmej powrót do pałacu i przygotowania do kolacji, która rozpocznie się o wpół do dziewiątej. A o dziesiątej…
– Jest konkurs tańca towarzyskiego w sali balowej – powiedziała Aria. Wszyscy zamarli z wytrzeszczonymi oczami. Lady Werta spojrzała na nią mitygujące.
– Jej wysokość wspomina wizytę w Stanach Zjednoczonych. To taki żart.
Kobiety zaśmiały się zdawkowo, ale spoglądały na swą panią dziwnie, jakby żart był czymś bardzo, bardzo osobliwym.
– Niech pani więcej tego nie robi – szepnęła bardzo cicho lady Werta.
Później, gdy Aria wkroczyła do sali jadalnej, wszyscy znieruchomieli. Stanęli osłupiali, oczekując od władczyni sygnału, jak się zachować. Podczas nieobecności króla następczyni tronu dyktowała reguły gry.
Aria zaczerpnęła głęboki oddech.
– No, tak, Freddie – powiedziała, kierując te słowa do swego bliskiego kuzyna, księcia Ferdynanda. – Widzę, że nadal masz kłopoty z dobrymi manierami. Czyżbym nie zasługiwała na przywitanie?
Podszedł do niej i skłonił się nad jej wyciągniętą ręką.
– Martwiliśmy się o ciebie – powiedział po lankońsku.
Aria wahała się chwilę. Ten mężczyzna był jej kuzynem, spędzili razem wiele czasu, a jednak powitał ją po długiej nieobecności tak, jakby ledwie się znali.
– Po angielsku proszę – powiedziała. – Skoro mamy paktować z tymi Amerykanami, to musimy ich rozumieć. Oni nie uczą się obcych języków. – Popatrzyła na niego tak, jakby dotąd nigdy go nie widziała. Freddie był drobny, o kilka centymetrów niższy od niej i bardzo chudy. Chodził przygarbiony. Aria nigdy nie zwracała na niego uwagi, podobnie jak inni członkowie rodziny, teraz jednak dostrzegła gniew żarzący się w jego ciemnych oczach. W kolejce do tronu Freddie był trzeci, po Arii i jej siostrze. Czy mógł pragnąć władzy aż tak bardzo, żeby posunąć się do morderstwa?
– Dobrze wyglądasz, Ario! – wykrzyknęła cioteczna babka Sophie. Staruszka była prawie głucha, przez co zawsze bardzo głośno do wszystkich krzyczała. Ubrała się do posiłku tak, jak tylko ona potrafiła: w suknię z kilku warstw wściekle błękitnego szyfonu, z wielkimi, jedwabnymi różami wokół nieprzyzwoicie głębokiego dekoltu, który eksponował jej pomarszczone ciało. Jak ten Amerykanin mówił? Stara klępa z sierścią łani. Natomiast dziadek twierdził, że Sophie zawsze miała nadzieję podłapać męża, ale jak dotąd żaden mężczyzna nie był dość głupi, żeby się jej oświadczyć.
– Chyba rzeczywiście, jeśli wziąć pod uwagę, że o mało nie umarłam – odkrzyknęła Aria. Wszyscy w sali spojrzeli na nią zaskoczeni. Księżniczka Aria nie krzyczała.
– To dobrze! – odkrzyknęła babka Sophie, po czym odwróciła się, by krzyknąć do kelnera, żeby dolał jej brandy.
– Cieszę się, że dobrze się czujesz – odezwał się przymilny głos. Stanęła twarzą w twarz z hrabią Julianem.
Porucznik Montgomery zawsze nazywał go „hrabią Julią” i insynuował, że Julian jest zniewieściały. Aria widziała jednak męski wyraz w jego oczach. Julian nie był potężnie zbudowany ani silny jak porucznik Montgomery, ale mógł się trafić kobiecie ktoś znacznie gorszy. Był całkiem przystojny, mniej więcej dorównywał jej wzrostem i miał sztywną, wyprostowaną postawę wojskowego. Dziadek powiedział, że od czwartego roku życia aż do szesnastych urodzin Julian musiał nosić stalowy gorset.
– Witaj w domu – powiedział hrabia Julian, delikatnie całując ją w rękę. – Czy miałabyś ochotę na coś przed kolacją? Może sherry?
– Chętnie – odrzekła. Przyjrzała się, jak Julian odchodzi. Jaki byłby jako mąż? Czy w sypialni stałby się nagle tygrysem? Uśmiechnęła się do niego, gdy wrócił z kieliszkiem sherry. Stanął w milczeniu obok niej i wtedy uświadomiła sobie, jak mało do tej pory ze sobą rozmawiali.
Omiotła wzrokiem pozostałych uczestników kolacji. Przyszli jej kuzyni Nickie i Toby, ciotka Bradley i młoda, piękna kuzynka Barbara, która była siódma w kolejności do tronu.
– Gdzie są Cissy i Gena? – spytała Juliana, mając na myśli siostrę Freddiego i swą własną. Nawiasem mówiąc, dobrze wiedziała, że Cissy jest w rękach przedstawicieli rządu Stanów Zjednoczonych.
– Obie składają wizytę jego wysokości w domku myśliwskim – odrzekł Julian.
Posiłek był śmiertelnie nudny. Mężczyźni potrafili rozmawiać wyłącznie o liczbie zwierząt zabitych przez siebie w ubiegłym tygodniu, jako że myślistwo było w zasadzie ich jedynym zajęciem, a na niczym innym się nie znali. Babka Sophie krzyczała na otaczających ją ludzi, usiłując prowadzić rozmowę, lecz nie chwytając odpowiedzi. Nadęte pozy Freddiego, Nickiego i Toby’ego budziły sprzeciw Arii, miała ochotę wydrzeć się na nich na całe gardło. Barbara tymczasem flirtowała ze wszystkimi możliwymi mężczyznami, trzepocząc rzęsami i pochylając się do przodu, by zareklamować zawartość dekoltu.
– Trzeba chyba znaleźć kuzynce Barbarze męża – mruknęła Aria pod nosem.
Julian spojrzał na nią zaskoczony, ale nie skomentował tej wypowiedzi.
Ciekawe, czy byliby zaskoczeni, gdybym to ja zaczęta flirtować, pomyślała Aria. Spojrzała na hrabiego, jedzącego jesiotra w sosie koperkowym zgodnie z wszystkimi zasadami dobrego wychowania. Mogłaby sprawdzić, czy wywołałaby wstrząs zalotnym mruganiem do Juliana.
Zanim opuściła ją odwaga, z bijącym sercem podjęła decyzję. Dyskretnie dotknęła dłoni Juliana.
– Spotkamy się po kolacji w Królewskim Ogrodzie?
Nieznacznie skinął głową, ale dostrzegła, jak marszczy brwi, usuwając dłoń. Zrobiła coś, czego następczyni tronu po prostu nie robi. Nie mogła jednak zastanawiać się nad tym, gdyż zaraz musiała się odwrócić, żeby odpowiedzieć na grzmiące pytanie babki Sophie.
Po kolacji nie bez trudu wyswobodziła się spod opieki lady Werty, która miała taka minę, jakby koniec świata był bardzo bliski. Wyślizgnęła się wreszcie przez Zielony Przedsionek, Salę Marsową i Galerię Królów na Dziedziniec Białego Konia, minęła Grecką Oranżerię i dotarła do Królewskiego Ogrodu. Ogród nosił tę nazwę, przypisywano mu bowiem męski charakter ze względu na wysokie, strzeliste sosny i tajemnicze, kręte ścieżki. Podobno Rowan rozbił kiedyś w tym miejscu obozowisko.
Julian czekał na nią – miał lekko skrzywioną minę. Był od niej szesnaście lat starszy, toteż Aria zawsze darzyła go swoistym podziwem. Teraz uświadomiła sobie, że ich małżeństwo nie będzie zwyczajne. Doprowadzono do niego z przyczyn politycznych i dyplomatycznych. Będzie to małżeństwo zawarte dla racji stanu.
– Wasza wysokość chciała ze mną rozmawiać – powiedział Julian uprzejmie, choć w jego głosie czuło się dezaprobatę.
Żałowała, że nie potrafi wymyślić ciętej lub choćby zręcznej repliki.
– Jesteś na mnie zły – powiedziała tonem małej dziewczynki. W duchu przeklinała się za tę słabość.
Na jego wargach dostrzegła coś jakby nikły uśmiech. Julian naprawdę był bardzo przystojny, wbrew temu, co Sierdził porucznik Montgomery. W księżycowej poświacie Prezentował się jeszcze korzystniej niż w dzień.
– Myślę tylko o twojej reputacji. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś zauważył, że jesteśmy tu sami.
Aria odwróciła się od niego. W noc poślubną Julian odkryje, że nie ożenił się z dziewicą. Znów spojrzała na niego i wzięła głęboki oddech.