Выбрать главу

Gdy w końcu dotarli do polanki pośrodku wysepki, potrzebowała dłuższej chwili, żeby pojąć, co to za miejsce. Po ciężkich przejściach z tym prostakiem była kompletnie zdezorientowana. Stała na deszczu i rozcierała nadgarstek w miejscu, gdzie mężczyzna ją trzymał. Czyżby on tu mieszkał? Dookoła nie zobaczyła żadnego domu, właściwie nie zobaczyła niczego oprócz paru skrzyń i czarnej tkaniny tworzącej niewielki namiot. Nikt w Lankonii nie bytował w takim ubóstwie.

– Właź! – krzyknął, wskazując kawałek tkaniny, rozpięty między gałęziami drzew.

Było to schronienie wyjątkowo prymitywne, ale suche. Aria wpełzła tam na kolanach. W chwili gdy ocierała wodę z twarzy, przeżyła wstrząs. Mężczyzna wsunął się pod tkaninę za nią. Takiego zachowania nie wybacza się nawet Amerykaninowi.

– Wynoś się! – powiedziała stanowczo. – Nie wolno ci…

Dotknął nosem jej nosa.

– Posłuchaj mnie, paniusiu – powiedział najciszej, jak można było wśród szumiącego deszczu. – Naprawdę mam cię serdecznie dość. Jest mi zimno, zmokłem, jestem głodny, dostałem kulę w ramię, mam pociętą skórę na nie zagojonej oparzelinie, a ty doszczętnie zepsułaś mi pierwszy urlop, jaki dostałem w czasie tej wojny. Wybieraj: możesz zostać w namiocie ze mną albo dalej siedzieć w deszczu na swojej królewskiej dupie. To wszystko. A jeśli powiesz jeszcze słowo o tym, co mi wolno albo czego nie wolno, to z przyjemnością wywalę cię z namiotu na zbity pysk.

Aria raptownie zamrugała. Jak dotąd Ameryka w ogóle nie odpowiadała jej wyobrażeniom. Może powinna spróbować nieco innego podejścia, skoro ten plebejusz zdradza gwałtowne usposobienie? Nie wiedziała przecież, czy nie zacznie do niej strzelać tak jak tamci.

– Czy mogę dostać coś suchego do ubrania? – spytała i obdarzyła go wyćwiczonym uśmiechem, jakim nagradzała poddanych, którzy ją zadowolili.

Mężczyzna jęknął, odwrócił się i otworzył metalową skrzynkę stojącą w kącie namiotu.

– Mam galowy mundur marynarski i nic więcej – powiedział. Rzucił jej zawiniątko na kolana, po czym wyciągnął się na gumowej podłodze, nasunął na siebie koc i zamknął oczy.

Aria z najwyższym trudem ukryła wstrząs. Czyżby cała Ameryka była właśnie taka? Pełna ludzi, którzy porywają i strzelają, nazywają kobiety „słoneczkiem” i ciskają nożami? Postanowiła jednak zachować godność; pod żadnym pozorem nie mogła sobie pozwolić na łzy.

Nie miało sensu próbować rozpinania guzików sukni. Aria nigdy nie rozbierała się sama i zupełnie nie wiedziała, jak się to robi. Przycisnęła sobie do piersi suchy mundur i położyła się jak najdalej od tubylca. Nie mogła jednak powstrzymać dreszczy.

– Co tam znowu? – burknął plebejusz i usiadł. – Jeśli się boisz, że cię zgwałcę, to niepotrzebnie. Nigdy w życiu nie spotkałem mniej interesującej kobiety.

Aria dalej drżała.

– Czy jeśli wyjdę na deszcz, to zdejmiesz z siebie ten żagiel, w który jesteś zawinięta, i przebierzesz się w suche ubranie?

– Nie wiem jak – odparła zaciskając zęby, żeby nie było słychać szczękania.

– Czego nie wiesz?

– Czy byłbyś łaskaw na mnie nie krzyczeć? – spytała. Usiadła i wyprostowała plecy. – Nigdy w życiu sama się nie rozbierałam. Guziki… nie wiem jak…

J.T. otworzył usta ze zdumienia. Ale czego właściwie miał się spodziewać? Jak niby wyobrażał sobie następczynię tronu? Czyżby myślał, że taka paniusia pucuje srebra i ceruje skarpetki? Dziewczyna usiadła jeszcze bardziej sztywno.

– Nigdy nie musiałam się sama ubierać. Na pewno mogłabym się nauczyć. Gdybyś wytłumaczył mi od początku…

– Obróć się – powiedział i okręcił ją za ramię, żeby ustawiła się plecami do niego. Zaczął rozpinać suknię.

– Mam wrażenie, że nie zniosę więcej dotykania… jak ty się właściwie nazywasz?

– J.T. Montgomery.

– Więc dobrze, Montgomery, sądzę…

Obrócił ją z powrotem twarzą do siebie.

– Porucznik marynarki Stanów Zjednoczonych Montgomery, a nie jakiśtam Montgomery! Nie twój pieprzony kamerdyner, tylko porucznik. Dotarło, księżniczko?

Czyżby ten człowiek musiał wywrzaskiwać każde słowo?

– Oczywiście. Rozumiem, że chcesz używać swojego tytułu. Czy ten tytuł jest dziedziczny?

– Lepiej, księżniczko. Jest zapracowany. Dostałem go za… za zapinanie własnej koszuli. Dobra, wyskakuj z tej sukni… a może chcesz, żebym osobiście cię rozebrał?

– Dam sobie radę.

– W porządku. – Odwrócił się od niej i z powrotem się położył.

Zdejmując suknię, Aria nie spuszczała z niego wzroku. Nie odważyła się ściągnąć kilku warstw przemoczonej bielizny, więc gdy jakoś wciągała przez głowę biały mundur, wciąż było jej nieprzyjemnie. A dopełnienie tej operacji kosztowało ją wiele wysiłku. W każdym razie minęło sporo czasu, nim i ona mogła się położyć.

Gumowa podłoga namiotu była wilgotna, bielizna kleiła się Arii do ciała, mokre i splątane włosy sprawiały okropne wrażenie. Po paru minutach znów zaczęły nią trząść dreszcze.

– Cholera jasna – powiedział porucznik Montgomery, przetoczył się na drugi bok, okrył Arię kocem i przyciągnął ją do siebie. Była odwrócona do niego plecami.

– Chyba nie mogę… – zaczęła.

– Zamknij się – burknął. – Zamknij się i śpij.

Jego potężne ciało dawało tyle ciepła, że przestała protestować. Przed zaśnięciem zdążyła się jeszcze pomodlić z nadzieją, że matka nie patrzy teraz na nią z nieba.

3

Gdy Aria zbudziła się rankiem, była sama. Przez chwilę leżała nieruchomo i przypominała sobie wydarzenia poprzedniego koszmarnego dnia. Koniecznie musiała wrócić, do bazy marynarki wojennej i dać znać całemu światu, a szczególnie swemu dziadkowi, że jest bezpieczna. Wypełzła z namiociku i stanęła. Na polanie paliło się małe ognisko, ale nie zauważyła ani śladu mężczyzny. Munduru, który miała na sobie, było stanowczo za dużo: dłonie ginęły jej w rękawach, bluza sięgała do kolan, a mankiety spodni plątały się pod stopami. Potykając się, podniosła z ziemi mokrą suknię.

Deszcz przestał padać i poranek zapowiadał się pogodnie. Słoneczny żar już palił. Polana była naprawdę nieduża, otoczona dookoła drzewami z lśniącymi liśćmi. Ten prostak nadal nie dawał znaku życia. Aria nasłuchiwała chwilę, po czym ostrożnie zdjęła z siebie marynarski mundur.

– Jest za gorąco na tyle bielizny – powiedział mężczyzna za jej plecami.

Aria głośno zaczerpnęła haust powietrza i przycisnęła suknię do piersi. J.T. podniósł z ziemi swój biały mundur z marsową miną przyjrzał się plamom.

– Nie szanuje pani cudzej własności, to pewne.

– Nie „pani”. Jestem…

– Wiem. Jesteś moją królewską kulą u nogi. Nie mogłaś trochę poczekać? Niechby urządzili to polowanie na ciebie w niedzielę rano. No, więc jak? Zamierzasz wsadzić ożaglowanie na siebie czy będziesz je trzymała do końca świata?

– Musisz odejść. Nie mogę się ubierać w obecności mężczyzny.

– Księżniczko, stanowczo przeceniasz swoje wdzięki. Mogłabyś paradować przede mną nago tam i z powrotem, a i tak nie byłbym zainteresowany. Ubierz się szybciej. Będziesz obierać krewetki.

Aria potrzebowała dłuższej chwili, żeby ochłonąć.

– Nie wolno ci mówić do mnie w taki sposób.

Podszedł do niej i chwycił za ciężką czarną suknię, którą się zasłaniała. Nie bacząc na jej przerażenie, wziął nóż i obciął długie rękawy, a potem również połowę długości spódnicy. Zwrócił odzienie Arii.

– Tak powinnaś czuć się lepiej. I zdejmij z siebie przynajmniej połowę bielizny. Nie wyobrażaj sobie, że znowu będę cię ratował, tym razem z powodu udaru słonecznego. Już wystarczająco dostałem w kość.