– Naprawdę? Podobam ci się jako kobieta?
– Chciałbym, żebyś mieszkała ze mną, prała swoje czerwone bluzki razem z moimi białymi koszulkami, zarzekała się, że nie będziesz prasować i doprowadzała mnie do obłędu tańcem w kusych spódniczkach. – Przesunął dłońmi po jej twarzy. – Słoneczko, chciałbym, żebyś myła mi plecy. Chciałbym budzić się z tobą w objęciach.
Zaczął całować ją, zawierając w tym całą wielką tęsknotę, jaka się w nim zebrała.
– Zostań dzisiaj ze mną. Nie pozwól mi zbudzić się samotnie.
– Dobrze – szepnęła. Straciła poczucie rzeczywistości. Znowu była panią Montgomery, mogła się bez przeszkód śmiać, ubierać w dziwne stroje i nie martwić tym, że nie dotrzymuje słowa. Mogła jeść rękami, wybierać przyjaciół wedle gustu i nie bać się, że ktoś opisze najintymniejsze szczegóły z jej życia.
Przylgnęła do niego, wspominając te kilka cudownych, niezapomnianych tygodni, napawając się ich urodą. Potem odezwał się ptak słodkim, przeciągłym trelem, który rozjaśnił noc. Był to bardzo rzadki ptak, który mieszkał wyłącznie w tutejszych górach i dlatego w Lankonii otaczano go wielkim szacunkiem i traktowano jak narodowy symbol. Ptasi śpiew przypomniał Arii, gdzie się znajduje. Gwałtownie odepchnęła J.T.
– Nie, nie, nie – zawołała piskliwie. – Nie kuś, diable. Nie jestem amerykańską żoną, jestem księżniczką, następczynią tronu, moje życie należy do mojego kraju. Naprawdę przykuto mnie łańcuchem do Lankonii, królestwo i ja jesteśmy nierozdzielni. Nie dotykaj mnie więcej, nie namawiaj do wyjazdu z ojczyzny. Gdybym tak bardzo nie kochała Lankonii, nigdy bym cię nie poznała. Och, jak żałuję, że to się stało. Przedtem byłam zadowolona. Nawet nie wiedziałam, że można mieć inne życie niż moje. Unieszczęśliwiłeś mnie. Czemu w ogóle cię poznałam!? Nienawidzę cię! – Wciąż płacząc, puściła się biegiem w stronę pałacu.
J.T. ruszył w przyzwoitej odległości za nią. Musiał mieć pewność, że Aria jest bezpieczna. W jego wnętrzu uczucie żalu mieszało się z radosnym ożywieniem. Tęskniła do niego. Pod maską księżniczki kryła się kobieta!
Ale powiedziała świętą prawdę. Czy rzeczywiście miał w sobie tyle egoizmu, żeby wymusić na niej deklarację, że chce jego, a nie tego arystokratycznego bubka? Wypełniał tutaj swoje zadanie, a doprowadzanie jej wysokości do płaczu na pewno nie było jego częścią.
Miłość nie miała znaczenia, pożądanie też nie. Zawsze było wiadomo, że razem mogą spędzić tylko krótką chwilę i ona cały czas o tym pamiętała. Tylko on jakby zapomniał. Przysiągł sobie jednak, że od tej pory będzie trzymał ręce z dala od Arii. Nawet zamierzał jej pomóc w znalezieniu męża. Kogoś, kto by się nie wtrącał. Kogoś bez przesadnych ambicji. Kogoś, kto lubiłby ją tak samo jak on. Jakiegoś impotenta, który nie tknąłby tego, co należało do J.T. Montgomery’ego.
Szedł za Arią, póki nie minęła strażnika przed wejściem do swoich apartamentów. Potem westchnął i nie kończącymi się korytarzami dotarł do swojej komnaty.
19
Następnego rana J.T. czekał na Arię przed jej apartamentami i ruszył obok niej na śniadanie.
– Nie możesz tak – syknęła.
Nie poświęcił temu protestowi więcej uwagi niż zwykle.
– Chcę przyjrzeć się pałacowym księgom.
– Mamy wspaniałą bibliotekę – powiedziała z uśmiechem. – Zachowało się kilka rękopisów z czasów Kowana, a nawet jego mapa.
– Myślę o księgach rachunkowych. Chcę się dowiedzieć, ile kosztuje utrzymanie tego miejsca. Rozumiesz?
– Chodzi ci o coś takiego jak budżet domowy, który co tydzień mi przydzielałeś?
– Jak budżet, który co tydzień przekraczałaś.
J.T. usunął się i przepuścił Arię do sali jadalnej. Ucieszyła się, że przynajmniej tym nie wprawił jej w zakłopotanie przed krewnymi, którzy już siedzieli przy stole i jedli. Wzięła talerz z końca długiego kredensu i zaczęła nakładać sobie po trochu z licznych srebrnych tac, podgrzewanych od spodu świeczkami.
– Dużo tego jedzenia jak na tyle osób – zrzędliwie zauważył J.T., idąc za przykładem Arii.
Podczas śniadania prawie się nie odzywał. Aria zauważyła, że dokładnie przygląda się obecnym. Wiedziała, nad czym Jarl rozmyśla. Co właściwie ci wszyscy ludzie robią cały dzień? Aria uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia. Freddie otaksował pogardliwym spojrzeniem amerykański mundur J.T. bez żadnych medali i bez gwiazdek na pagodach. Mundury Freddiego oczywiście kapały od złota i dzwoniły medalami, choć ich właściciel nigdy nie zrobił niczego, by na to zasłużyć.
– Gotowa? – spytał J.T., stając za krzesłem Arii, żeby odsunąć je we właściwej chwili. – Mamy robotę.
Wydawał się całkiem obojętny na otwarte ze zdumienia usta reszty uczestników śniadania. Aria wiedziała jednak, że musi posłusznie odejść, bo inaczej J.T. wywoła scenę. Dopiero gdy znaleźli się poza jadalnią, powiedziała mu, co o nim myśli.
– Nie wolno ci traktować mnie w ten sposób. Jestem następczynią tronu. A ty jesteś tu gościem. Ludzie zaczną mówić…
– Mam nadzieję, że zaczną mówić: „Lepiej trzymaj się z dala od księżniczki, bo inaczej ten Amerykanin zrobi z ciebie marmoladę”. Chcę, żeby ludzie nabrali przekonania, że jeśli zbliżą się do ciebie, będą mieli do czynienia ze mną. A teraz weźmy się do przeglądania ksiąg.
– Zaprowadzę cię do pałacowego skarbnika i razem je przejrzycie. Mam dzisiaj obowiązki.
Stali u drzwi jej sypialni.
– No, to popatrzmy na twój rozkład zajęć.
– Nie potrzebuję twojej zgody, żeby coś robić.
– Przynieś rozkład zajęć, bo jak nie, to sam po niego wejdę. Ciekawe, czy twój stary hrabcio ucieszyłby się, gdybym odwiedził twoją sypialnię.
Wróciła z kobietą pełniącą obowiązki sekretarza, która trzymała kasztanową, oprawną w skórę księgę. Okazało się, że to właśnie jest rozkład zajęć następczyni tronu.
– Królewskie Towarzystwo Entomologiczne chce… – zaczęła pani sekretarz.
J.T. wyjął jej księgę z rąk. Omiótł spojrzeniem stronę.
– Tu nie ma nic oprócz wykładów o świerszczach i jakichś spotkań w damskim gronie. Nie ma chorych dzieci ani staruszków. – Z powrotem wsunął księgę w objęcia chuderlawej pani sekretarz. – Niech pani powie wszystkim, że jej wysokość wciąż jeszcze jest osłabiona po chorobie i nie mogła przybyć. I od tej chwili proszę nie przyjmować wszystkich zaproszeń bez wyjątku. Świerszczyki nie są dla następczyni tronu. Chodź, dziecino, poszukamy tego pałacowego skarbnika. – Wziął ją za ramię i pociągnął za sobą.
Aria wiedziała, że jeśli spojrzy teraz na panią sekretarz, umrze z zakłopotania.
– Nie wolno ci mnie dotykać – powiedziała zirytowana.
J.T. opuścił ramię.
– Dobra, zapomniałem. Więc strzel mi w łeb.
– I te nazwy, którymi mnie tytułujesz, są nie do przyjęcia. Nie wolno ci też dokonywać zmian w moim rozkładzie zajęć, jeśli nie wyrażę na to zgody. Zapominasz chyba, że to ja sprawuję władzę w Lankonii. – J.T. szedł tak szybko, że ledwie mogła dotrzymać mu kroku.
– Mhm. Masz taką władzę, że ktoś chce cię zabić.
– Jesteśmy! – powiedziała, gdy stanęli przed rzeźbionymi podwójnymi drzwiami z orzechowego drewna. Po obu stronach trzymali wartę żołnierze Straży Królewskiej. Stali sztywno wyprostowani, z oczami skierowanymi przed siebie.
– Dziękuję – powiedział J.T. i wszedł do gabinetu.
Natychmiast zerwało się z miejsc czterech ludzi. Łatwo było zauważyć, że nie są przyzwyczajeni do wizyt jej wysokości. Wymamrotali słowa pozdrowienia, usiłując pochować filiżanki po kawie.