J.T. wystąpił naprzód. Mdliło go od ciągłego waszowysokościowania w tym pokoju.
– Król zatrudnił mnie do zbadania gospodarki lankońskiej. Zaczynam więc od pałacowych rachunków.
Czterej obecni tam ludzie otworzyli usta ze zdumienia. Najstarszy wytrzeszczył oczy.
Aria odezwała się przymilnym tonem:
– To jest Amerykanin, przysłany tutaj przez króla. Może zechcecie przynieść pałacowe księgi i zostawicie nas samych.
Mężczyźni bez słowa położyli księgi na jednym z czterech biurek i wyszli.
– Niezbyt dobrą sławę wyrabiasz Amerykanom.
– Chcę mieć reputację skończonego sukinsyna. Może w ten sposób kogoś trochę przestraszę.
– Dobrze, masz swoje księgi, więc mogę teraz iść. Julian i ja…
– Gdybyś wczoraj pojechała z nim bez eskorty, już byłabyś martwa. Siedź tu spokojnie i bądź cicho.
Aria usiadła na krawędzi twardego krzesła, wyprostowana jak grochowa tyczka. Porucznik Montgomery obracał w ruinę jej życie, obecne i przyszłe. Wcale nie miałaby pretensji do Juliana, gdyby ją zostawił. Zaraz jednak przypomniała sobie scenę z poprzedniego wieczoru i zaczęła się zastanawiać, czy odjazd Juliana zrobiłby na niej jakiekolwiek wrażenie. Niestety, nie miała co się oszukiwać, że znajdzie dużo lepszego męża. Wybór księżniczki jest ściśle ograniczony.
– A to co? – spytał J.T. tak głośno, że Aria aż podskoczyła. – Czy dobrze czytam, że ktoś sprowadza śnieg?
– Prawdopodobnie do kremu śniegowego, który uwielbia Freddie. – Może dałoby się zamieścić w prasie ogłoszenie: poszukuje się mężczyzny z królewskimi koneksjami, który nie chce być królem.
– Krem śniegowy? – spytał J.T., przerywając jej zamyślenie.
Z drugiej strony mogłaby pewnie rządzić sama, królowa dziewica, tak jak angielska Elżbieta, tyle że o dziewictwie nie było już mowy, poza tym Aria wolałaby mieć dzieci.
– Ario! – rozzłościł się J.T. – Odpowiedz mi. Co to za wydatek?
Westchnęła. Czasem Jarl bywał potwornie pospolity.
– Freddie uwielbia krem śniegowy, więc sprowadza się śnieg z gór specjalnie dla niego.
– On je to co dzień?
– Ależ nie. Cztery, pięć razy do roku. Tylko że śnieg musi być w zapasach, gdy akurat Freddie uzna, że ma ochotę na krem.
– Co za głupek ze mnie, że na to nie wpadłem – powiedział cicho J.T. – Te inne wydatki, jak rozumiem, również dotyczą towarów pierwszej potrzeby. Tu są importowane jagody.
– Dla babki Sophie. – Zaczynała rozumieć, co mówi jej J.T. – Ludzie z rodziny królewskiej mają prawo do kilku luksusów.
– Świeży łosoś ze Szkocji? – zainteresował się J.T.
– Dla ciotki Bradley.
– Jak zdobywacie takie towary podczas wojny?
Twarz Arii ani drgnęła.
– Ciotka Bradley ma, zdaje się, „umowę” z jakimiś pilotami. Nigdy nie wgłębiałam się w szczegóły jej procesów aprowizacyjnych.
– Już to widzę. „Proces” może tu być bardzo stosownym słowem. Rząd Lankonii płaci za to wszystko, a twoja ciotka Bradley…
– Milcz – ostrzegła go Aria.
J.T. spojrzał na nią znad księgi rachunkowej. Z minuty na minutę przybierała coraz bardziej książęcą pozę.
– O, znowu masz na sobie komplet bielizny, co? – Z zadowoleniem zobaczył jej pąs, mimo to Aria nie rozluźniła się ani odrobinę. – Masz. – Podsunął jej paczuszkę gumy do żucia.
– Ojej! – powiedziała z wyraźnym zachwytem.
– Nigdy nic, co robiłem, nie spotkało się z takim entuzjazmem.
Zaczęła żuć gumę i robić balony.
– Entuzjazm był, tylko zachowywałeś się zbyt hałaśliwie, żeby to zauważyć.
Popatrzył na nią przymrużonymi oczami.
– Lepiej zachowuj się przyzwoicie, bo inaczej dostaniesz to, o co się prosisz. Znajdź sobie jakieś zajęcie i przestań siedzieć półdupkiem na tym krześle, sztywna, jakby cię wykrochmalili. Jeżysz mnie na sztorc.
– Jasne, dziecino – odparła i wstała.
Usłyszał, jak cicho powtarza pod nosem „jeżysz mnie na sztorc”, ćwicząc nowe wyrażenie. Trudno mu było skupić się na księgach. Było zupełnie tak, jakby guma do żucia przemieniła ją znów w jego księżniczkę.
Zmusił się jednak do spojrzenia na strony pełne liczb. Z tego, co dotąd stwierdził, rodzina królewska w Lankonii składała się z gromady pasożytów, którzy nie mieli pojęcia, że mieszkają w biednym kraju, otoczonym przez wojenną zawieruchę. Same rozpaskudzone dzieciaki, które nigdy nie dorosną. Gdyby miał jakąkolwiek władzę nad tymi ludźmi, podzieliłby między nich obowiązki Arii. Młoda Barbara prawdopodobnie uwielbiałaby publiczne wystąpienia, a Gena mogłaby dokonywać przeglądów wojska. Nie widział konkretnego pożytku z Freddiego, Nickiego i Toby’ego, ale na pewno mogliby posiedzieć na wykładach o żuczkach. Babka Sophie mogłaby brać udział we wszelkich ceremoniach z salutem armatnim. Przynajmniej słyszałaby wtedy, co się dzieje.
– Skąd ten uśmieszek? – spytała Aria.
J.T. oparł się wygodniej.
– Myślałem o twojej rodzinie.
– Ładny pasztet, nie sądzisz? – powiedziała przepraszająco.
– Czy to mówi księżniczka Aria, czy pani Montgomery?
– Amerykańska Aria – powiedziała i opadła na krzesło. – Krem śnieżny Freddiego wydawał mi się kiedyś całkiem w porządku, ale przecież to kosztuje, prawda? Dużo kosztuje.
– Za dużo.
– Więc co zrobimy?
J.T. na chwilę odwrócił od niej głowę. Co zrobimy? Powinien był dać królowi po głowie i wyrywać stąd autostopem, zanim znowu zobaczył Arię. Kusiło go, by odpowiedzieć: „Zapytajmy hrabię Julię”, ale tego nie zrobił. Za to wytłumaczył jej, jak jego zdaniem należy rozdzielić obowiązki następczyni tronu między krewnych.
Aria poważnie się zamyśliła.
– Im się to nie spodoba. Gena, owszem, chętnie popatrzyłaby sobie na przystojnych mężczyzn ze Straży Królewskiej, to zresztą jest cała armia Lankonii. Babkę Sophie armaty wprawiłyby w uniesienie. Ale reszta podniosłaby sprzeciw.
– Wobec tego będę ich musiał namówić. To znaczy, twój mąż będzie ich musiał namówić.
– Mój… Ach tak, ten za kogo w końcu wyjdę za mąż.
Rozległo się zdawkowe pukanie i drzwi natychmiast się otworzyły.
– Wasza wysokość, hrabia Julian – powiedział wartownik.
Julian wkroczył do gabinetu, najwyraźniej bardzo poirytowany.
– Ario, co tu robisz sam na sam z tym człowiekiem?
Aria, która siedziała swobodnie rozparta w fotelu, zerwała się gwałtownie i stanęła na baczność tak szybko, że połknęła przy tym gumę.
– Przyglądamy się rachunkom – odparła.
– Nic ci nie będzie – mruknął cicho J.T. – Gdyby to szkodziło, to wszystkie dzieci w Stanach byłyby martwe. – Zwrócił się do Juliana. – Sprawdzaliśmy, jakie długi ma Lankonia. A jej wysokość jest tutaj, żebym przez cały czas miał pewność, że nic jej nie grozi.
Julian popatrzył na Arię tak, jak patrzy ojciec na uparte i kapryśne dziecko.
– Ario, czas na naszą przejażdżkę.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, J.T. stanął między nią a Julianem.
– Księżniczka jest zajęta. Dotarło, chłopie? Zajęta. Zrywaj się na kaktus.
Julian popatrzył na J.T. z nie ukrywaną wściekłością, obrócił się na pięcie i wyszedł. Wartownik zamknął za nim drzwi. J.T. miał wrażenie, że dostrzegł w oczach tego człowieka błysk aprobaty.
– No, nie – jęknęła Aria opadając z powrotem na fotel. – Stało się. Teraz już się ze mną nie ożeni.
– To dobrze! – oświadczył J.T. – Zasługujesz na kogoś znacznie lepszego.
– Gdzie ja znajdę kogoś lepszego?
– Na każdym rogu ulicy w Stanach Zjednoczonych.