– Ty naprawdę nie rozumiesz. Muszę wyjść za mąż za kogoś, kto ma w żyłach królewską krew. Za kogoś, kto rozumie problemy monarchii. Za…
– Opowiedz mi o waszej Straży Królewskiej – przerwał jej. – Czy tylko mi się zdaje, czy oni są wszyscy tacy sami?
– Są specjalnie dobrani.
– Jak talerze w komplecie?
– Mniej więcej. Dobiera się ludzi postury tradycyjnie przypisywanej Rowanowi. Sto osiemdziesiąt dwa do stu osiemdziesięciu pięciu wzrostu, sto dwadzieścia w klatce piersiowej, osiemdziesiąt w pasie. Nie mogą być ani niżsi, ani drobniejsi. Służba w Straży Królewskiej jest dla Lankończyka największym możliwym zaszczytem, ale warunek jest taki, że mężczyzna musi pasować do munduru.
J.T. się zamyślił.
– Sto dwadzieścia w klatce piersiowej nie rośnie z dnia na dzień. Takie mięśnie trzeba zbudować. Gdzie ci ludzie ćwiczą?
– Na Rowanowym Polu.
– Znowu ten Rowan – jęknął J.T. – Chyba tymczasem naoglądałem się ksiąg rachunkowych. Robimy wycieczkę na wieś. Chcę obejrzeć winogrona i posłuchać, jak opowiadasz mi o Straży Królewskiej. Czy ci żołnierze nadają się do czegoś więcej niż otwieranie drzwi? I nie patrz na mnie jak wielka księżna. Lepiej weź jeszcze gumę, proszę – powiedział, prowadząc ją do drzwi.
Garderobiane Arii przeżyły wstrząs, gdy ich pani zażądała zwyczajnej bluzki, prostej wełnianej spódnicy i pantofli na grubym, niskim obcasie, nadających się do spacerów.
– Wasza wysokość, proszę pomyśleć o odpowiedzialności, jaką wasza wysokość ponosi przed ludźmi. Oni chcą oglądać księżniczkę.
– Wobec tego zobaczą, że jest człowiekiem – burknęła Aria. Lady Werta sprawiała takie wrażenie, jakby miała zaraz zemdleć. – Nie chcę rękawiczek, a włosy zostawię luźno rozpuszczone. – Aria opuściła garderobę, zanim jej służba zdążyła tchnąć w nią wyrzuty sumienia i skłonić ją do zmiany zamiaru.
J.T. czekał przed apartamentami, skracając sobie czas rozmową ze strażnikiem. Ale gdy otwarto drzwi, odwrócił się do niej.
– Pięknie wyglądasz – powiedział z szerokim uśmiechem i Aria poczuła się, jakby schudła dziesięć kilo. Coś unosiło ją z ziemi.
Sprowadził ją ze schodów, bardzo niestosownie trzymając pod ramię, ale nie złajała go za to. Nie powiedziała słowa nawet wtedy, gdy zobaczyła ich ciotka Bradley i ze zdumieniem uniosła brwi. Poszli do garaży na tyłach zachodniego skrzydła pałacu. Tam Aria przystanęła, podziwiając górski krajobraz, a tymczasem J.T. wykłócał się z kierowcą o to, kto będzie prowadził samochód. Zgodnie z jej przewidywaniami, wygrał tę potyczkę. Wyprowadził tyłem z garażu kremowego Corda, niski, seksowny i bardzo efektowny pojazd z napędem na przednie koła.
– To jest samochód ciotki Bradley – zachłysnęła się Aria. psuła, że zachowuje się bardzo śmiało, gdy J.T. odchylił się od kierownicy i otworzył przed nią drzwi po stronie pasażera. Spojrzenie pałacowego kierowcy prawie ją parzyło.
Opuściła szybę i pozwoliła, by prąd powietrza rozwiewał jej włosy. Czuła się wyjątkowo swobodna i szczęśliwa. Miała dzień wolny od obowiązków, jechała samochodem z przystojnym, seksownym mężczyzną, a do tego zostawiła w pałacu krępujący gorset.
J.T. zerkał na nią raz po raz, w końcu poczuł, że dłużej nie wytrzyma. Wyćwiczonym amerykańskim gestem zagarnął prawym ramieniem jej głowę i pocałował Arię, nie odrywając oczu od drogi.
– Cieszę się, że znowu cię widzę, dziecino – powiedział. Po chwili ją puścił.
Aria z uśmiechem usadowiła się wygodniej na swoim miejscu.
– Dokąd mnie zabierasz?
– Najpierw na plac ćwiczeń Straży Królewskiej. Byłaś tam kiedyś?
Aria parsknęła śmiechem.
– Kiedy miałam piętnaście lat, któregoś popołudnia wymknęłam się z pałacu, schowałam w krzakach i stamtąd obserwowałam strażników. Bardzo piękni mężczyźni.
J.T. wydawał się mocno rozbawiony.
– Będziesz musiała abdykować, jak ktoś się dowie.
Znów się roześmiała. Wcale nie czuła się jak księżniczka.
Teren wojskowy znajdował się jakieś dwa kilometry od pałacu na rozległej równinie, gdzie nigdy nie rosły drzewa. Tradycyjnie używano tego miejsca do turniejów i walk pokazowych. Dookoła placu ciągnął się długi, niski kamienny budynek.
Gdy ćwiczący znaleźli się w zasięgu ich wzroku, J.T. zatrzymał samochód i popatrzył. Było tam mniej więcej stu pięćdziesięciu ludzi, wszyscy prawie jednakowej budowy, co sprawiało dziwaczne wrażenie. Wszyscy mieli na sobie jedynie wąską białą opaskę wokół bioder. Pod spoconą, zbrązowiałą od słońca skórą grały im mięśnie. Żołnierze ćwiczyli różne sprawności: zapasy, łucznictwo, walkę na kije, walkę na miecze, walkę wręcz. Gdzieniegdzie przesuwali się siwowłosi mężczyźni z czerwoną opaską na ramieniu, którzy wykrzykiwali coś do ćwiczących. Mimo siwych włosów również imponowali wspaniałą budową ciała.
J.T. miał wrażenie, jakby cofnął się w czasie. Ta scena: mężczyźni ze staromodnym orężem, ich stroje, kamienna rudera w tle, wszystko to wyglądało bardzo zabytkowa.
– Twój Rowan ożył. Jawny trzynasty wiek, nie? – powiedział cicho J.T. głosem pełnym podziwu. Nagle pomyślał, że chętnie poćwiczyłby z tymi mężczyznami. Gdyby miało dojść do walki, to właśnie w ten sposób, nie byłoby rzucania bomb na tysiące niewinnych ludzi.
– Mhm. Zobaczyli nas – powiedziała Aria.
W chwilę potem jeden z siwowłosych mężczyzn gwizdnął i strażnicy znikli z placu. W niewiele sekund później wrócili w długich, szarych kimonach. Sformowali perfekcyjny szyk, wszyscy na baczność. Ten widok robił duże wrażenie.
J.T. podjechał jeszcze kawałeczek.
– Nie spodoba im się moja obecność – powiedziała Aria.
– Nie zapominaj, że jesteś księżniczką.
– Ale to są bardzo skryci ludzie. Dziadek mówi…
– Trzymaj się mnie, słoneczko. Będę cię chronił.
– No, wiesz! To jest moja straż, moi ludzie, moi… – Urwała i uśmiechnęła się do wychodzącego im na spotkanie siwowłosego mężczyzny, ubranego teraz w długie, czarne kimono.
– Witamy waszą wysokość – powiedział oficjalnie.
J.T. i kapitan straży zmierzyli się spojrzeniami i szybko dokonali oceny.
– Potrzebuję pańskiej pomocy – powiedział J.T.
– Już pan dostał – odrzekł kapitan bez żadnych pytań.
Przyniesiono krzesła, które mogły pamiętać jeszcze średniowiecze. J.T. i kapitan usiedli przy końcu kamiennego budynku, Aria zajęła miejsce nieco dalej. Wbrew przewidywaniom Arii mężczyźni powitali ją entuzjastycznie, nawet trochę za bardzo jak na gust J.T. Jeden z żołnierzy przyniósł coś podobnego do gitary, z pękatym pudłem rezonansowym, i zaczął brać akordy. J.T. uznał, że to lutnia. Inny żołnierz poczęstował Arię ciastkami, dwaj kolejni przynieśli srebrne kielichy z napitkiem. A wszystko, co mówili, wywoływało szeroki uśmiech na twarzy Arii. Wyglądała jak księżniczka z dawnych wieków, otoczona przez przystojnych zalotników, których mocno zbudowane, muskularne nogi były widoczne spod skąpych szat.
Kapitan przeniósł wzrok z Arii na gniewnie skrzywionego J.T. i uśmiechnął się.
– Nieczęsto zdarzają nam się goście podczas ćwiczeń, a księżniczka jest tutaj pierwszy raz. – Zachichotał. – Jeśli nie liczyć tego razu, o którym nie powinniśmy wiedzieć.
J.T. odwzajemnił uśmiech.
– Ile pan wie o tym, co się dzieje?
– Ktoś strzelał do jej wysokości – odparł kapitan i zacisnął usta.
– Nie tylko. – J.T. wiedział, że temu człowiekowi można zaufać. Może dlatego, że pochodzili z tej samej kasty wojowników, wierzył mu jak sobie samemu. Powiedział więc kapitanowi, że ktoś próbował zabić Arię w Stanach Zjednoczonych. Powiedział o innych zamachach na jej życie. Jednocześnie czuł wzbierający gniew dowódcy straży.