Выбрать главу

Wziął z ziemi siatkę na ryby i stanął nad małym strumieniem.

Aria nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Ciotka ostrzegała ją, że Amerykanie są barbarzyńcami, nie znają manier i nie należy im ufać, ale ten mężczyzna z pewnością był gorszy od pozostałych. Niemożliwe, żeby cały kraj zamieszkiwali osobnicy, którzy nie przejawiają najmniejszego szacunku dla władców.

W dziesięć minut później, gdy J.T wrócił z masą wijących się krewetek, Aria wciąż stała w tym samym miejscu.

– Czekasz na służącą? Dobra, zaraz ci pomogę. – Odrzucił krewetki na ziemię, chwycił za suknię i bezceremonialnie naciągnął ją Arii przez głowę, przy okazji zadrapując jej nos usztywnieniem talii. Szarpnął jeszcze raz i przełożył ręce Arii przez krótkie już rękawy. Wreszcie zapiął jej guziki na plecach z delikatnością rekina atakującego zdobycz.

Przez cały czas Aria stała sztywno wyprostowana. Ten człowiek był nienormalny. Umysłowo chory. Odsunęła się od niego i usiadła na drewnianej skrzyni. Suknia sięgała jej do pół łydki i odsłaniała ramiona.

– Teraz możesz podać mi śniadanie – powiedziała najuprzejmiej, jak umiała.

Nawet na nią nie spojrzał, tylko cisnął jej na kolana siatkę z wijącymi się krewetkami. Aria nie krzyknęła, nie zerwała się ze skrzyni, nie okazała odrazy, jaką poczuła.

– Czy możesz pożyczyć mi nóż? – spytała.

Popatrzył na nią zaciekawiony i podał jej narzędzie.

Księżniczka je to, co przed nią stawiają, powtarzała sobie w myśli jak zaklęcie. Nie wolno obrażać poddanych odmową skosztowania ich potraw. Ostrożnie otworzyła siatkę. Na widok dziesiątek stworzeń z wyłupiastymi oczami i niezliczonymi odnóżami żołądek podszedł jej do gardła. Wzięła głęboki oddech, żeby zapanować nad słabością, potem nadziała krewetkę na nóż i wolno zaczęła podnosić stworzenie do ust. Im bliżej celu było, tym wolniej poruszała ręką. Odnóże krewetki dotknęło jej warg. Zamknęła oczy. Bała się, że zwymiotuje.

Mężczyzna złapał ją za rękę w chwili, gdy zamierzała wsadzić sobie krewetkę do ust. Podniosła powieki i spojrzała na niego.

– Taka jesteś głodna? – spytał cicho.

– Wasze jedzenie na pewno jest wyśmienite. Po prostu nigdy dotąd go nie jadłam. Na pewno będzie mi smakowało tak samo jak wam.

Spojrzał na nią dziwnie, po czym odebrał jej nadzianą na nóż krewetkę i zdjął siatkę z kolan.

– Najpierw trzeba je oczyścić i ugotować.

Patrzyła, jak mężczyzna zwala całą porcję krewetek do garnka z wrzątkiem.

– Nigdy dotąd nie widziałaś krewetek?

– Widziałam, ale tylko na talerzu. Wtedy nie są podobne do tych różowych wijących się istot. Nie poznałam.

– A mimo to zamierzałaś zjeść je na surowo. Skąd pochodzisz?

– Z Lankonii.

– Ach, słyszałem. Góry, kozy i winogrona, prawda? Co robisz w Stanach Zjednoczonych?

– Zaprosił mnie wasz rząd. Na pewno bardzo się niepokoją z powodu mojego zniknięcia. Musisz…

– Nie zaczynaj od nowa. Gdyby był sposób, żeby natychmiast zabrać cię z tej wyspy, to na pewno bym cię zabrał. Wierz mi, siostro.

– Nie jestem twoją siostrą, jestem…

– Królewską zarazą. Dobra, obetnij im łebki i obierz je, a ja tymczasem przyrządzę sos.

– Wybacz, ale nie jestem twoją kucharką ani pokojową.

Stanął nad nią, zasłaniając słońce. Znów był w szortach i nie dopiętej koszuli. Miała przed oczami jego potężne, śniade, gęsto owłosione uda.

– Jesteś teraz w Stanach Zjednoczonych, księżniczko, a tu wszyscy jesteśmy równi. Żeby jeść, trzeba pracować. Nie będę podawał ci posiłków na złotym półmisku. – Cisnął do jej stóp nóż i kawałek drewna wyrzuconego przez morze. – Obcinaj i obieraj.

– Nie sądzę, żeby waszemu rządowi spodobało się takie traktowanie mojej osoby, poruczniku Montgomery. Rząd Stanów Zjednoczonych bardzo interesuje się naszym wanadem, a ja wcale nie jestem pewna, czy zgodzę się na sprzedaż, jeśli nie będę dobrze traktowana.

– Dobrze traktowana! – burknął. – Uratowałem ten twój kościsty tyłek i zobacz, ile mnie to kosztowało. – Ściągnął koszulę z lewego ramienia. Ujrzała głębokie, nabrzmiałe, paskudnie wyglądające bruzdy i na wpół zabliźnione rany na ramieniu, żebrach i dalej w dół, aż do gumki szortów. Nogę także miał uszkodzoną. Tam rany wydawały się głębsze i zagojone znacznie gorzej.

Odwróciła się od tego widoku.

– Nie pokazuj mi takich rzeczy. Proszę, żebyś w mojej obecności przebywał ubrany.

– Ach, rozumiem. Uważasz za normalne, że ludzie ryzykują dla ciebie życie, tak?

– Moi poddani…

– Do diabła z twoimi poddanymi! Zabieraj się do krewetek! Jeśli będę musiał oczyścić je sam, nie dostaniesz ich do jedzenia!

– Nie wierzę, że odmówiłbyś mi żywności.

– Nie denerwuj mnie, dziecino.

– Poruczniku Montgomery, nie może nazywać mnie pan…

– Dość tego! – ryknął na nią.

Podniosła nożem ugotowaną krewetkę, położyła ją na drewienku i spróbowała wykonać cięcie. Krewetka się poruszyła, ale skorupka pozostała nietknięta.

– Czy ty nie umiesz zrobić dosłownie niczego? – Wziął od niej nóż, chwycił krewetkę lewą dłonią i zręcznym ruchem obciął stworzeniu głowę, potem odłamał ogon i wyłuskał krewetkę ze skorupki. – Widziałaś? Proste?

Aria spoglądała na niego, nie kryjąc już przerażenia.

– Dotknąłeś jej.

– Krewetki? Oczywiście, że dotknąłem.

– Nie mogę tego zrobić. Jedzenia nie dotyka się rękami.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– A jak jecie kukurydzę? Hot dogi? Hamburgery?

– Nigdy nie jadłam żadnej z tych rzeczy, ale jeśli trzeba ich dotykać, to nie zamierzam próbować.

– A jabłka?

– Oczywiście nożem i widelcem.

Zamilkł na chwilę, ale przyglądał się jej, jakby przyleciała z odległej planety. Potem energicznie wepchnął jej w dłoń tłustą krewetkę. Trzymał uparcie, mimo że Aria próbowała się wyrwać. Zmusił ją do wzięcia w drugą rękę noża i przećwiczył z nią czyszczenie krewetki.

Aria starała się powstrzymać odruch wymiotny. Zamknęła oczy, ale ten ohydny człowiek odczekał, aż znów podniosła powieki, i dopiero wtedy przystąpił do pracy.

– Dotarło, księżniczko? Jak wrócę, ma tu być góra oczyszczonych krewetek.

Jego odejście powitała z ulgą, ale sterta krewetek wyglądała imponująco. Czuła się jak księżniczka, która musi utkać ze słomy złotą matę, bo inaczej rano zostanie ścięta.

– Rządowi Stanów Zjednoczonych bardzo się to nie spodoba – mruknęła pod nosem. – Kiedy o tym usłyszą, z pewnością skażą tego człowieka na wiele lat więzienia. Będzie gnił z łańcuchami u nóg w zaszczurzonym lochu. Albo jeszcze lepiej niech przekażą go Lankonii. Dziadek będzie wiedział, co z nim zrobić.

Aż podskoczyła, bo dokładnie nad jej głową rozległo się gniewne parsknięcie mężczyzny.

– Musisz anonsować swoje nadejście – powiedziała. – Nie wolno ci wchodzić bez pozwolenia do mojej komnaty.

– To jest moja komnata. Nie oczyściłaś nawet dziesięciu krewetek. Przy takim tempie grozi nam głód.

Spodziewała się, że weźmie od niej nóż i dokończy pracę, ale się zawiodła. Zamiast tego wziął witkę z nadzianymi rybami. Innym, wielkim nożem poobcinał im głowy, potem przymocował łby do witki i powiesił tak, że swobodnie kołysały się w wodzie.

– Na lunch będziemy mieli błękitnego kraba… naturalnie jeśli najpierw zjemy śniadanie.

Tak ją zdenerwował, że zacięła się w kciuk. Wstrząśnięta usiadła nieruchomo i zapatrzyła się w kapiącą krew. J.T. chwycił ją za rękę i przyjrzał się skaleczeniu.