Выбрать главу

– W przyszłym roku zaczniemy nawadniać pola i zbiory będą dużo większe – wyrwało się J.T., zanim uświadomił sobie, że za rok nie będzie go w Lankonii.

O szóstej wsadził Arię z powrotem do samochodu i ruszyli w drogę powrotną do pałacu. Aria miała na skórze ślady słońca i wiatru i była zmęczona, a J.T. niczego bardziej nie pragnął, niż się z nią kochać.

– Przyjemnie spędziłaś czas? – spytał cicho.

– O, tak. Ty chyba też.

– Owszem – przyznał, nieco tym zaskoczony.

W pałacu brutalnie przywołano ich do rzeczywistości. Lady Werta była wściekła na Arię. Julian pienił się ze złości i koniecznie chciał porozmawiać z Arią o jej zachowaniu. Rezydenci pałacu omal się nie udławili, widząc, jak Aria dziękuje strażnikom za ochronę.

J.T. obejrzał to wszystko i odszedł z rękami w kieszeniach, pogwizdując. Teraz, gdy strażnicy zapewniali Arii ochronę, czuł się znacznie spokojniejszy. Bardzo udał mu się ten dzień i nawet krzątanina Waltersa nie wytrąciła go z błogostanu. Wysłuchał opowieści o wszystkich plotkach, które spowodował niezwykły rozkład dnia Arii. Opowiadano sobie, że następczyni tronu piła z pasterzami i pracowała jak parobek. Byli już tacy, którzy znienawidzili porucznika Montgomery’ego za to, że próbuje z monarchii zrobić państwo socjalistyczne. J.T. siedział w wannie i tylko się uśmiechał.

Nie wydawało mu się, by mógł znieść kolację z zawistnymi i pełnymi niechęci krewnymi Arii. Z zadowoleniem odkrył więc, że w pałacu może sobie zażyczyć posiłek w dowolnie wybranym miejscu. Walters opisał mu drogę do biblioteki i J.T. poszedł tam coś zjeść, a przy okazji pobyć sam ma sam ze swoimi myślami.

Aria opuściła salę jadalną najszybciej, jak tylko mogła. Miała za sobą wspaniały, radosny dzień, ale po powrocie do pałacu nagle stwierdziła, że wszyscy traktują ją tak, jakby popełniła zdradę stanu. Julian był na nią wściekły, że spędziła czas z tym „żałosnym Amerykaninem”. Marszałek dworu zrugał ją, bo sądził, że ma przed sobą Kathy Montgomery, która urządziła sobie wycieczkę z mężem i do tego fatalnie się spospolitowała.

Ale bez względu na to, co mówili inni, Aria czuła się szczęśliwa. Może przez całe życie była taka wymagająca dlatego, że w głębi serca czuła swą bezużyteczność. Tego dnia uświadomiła sobie, ile znaczy dla swego kraju. I ile znaczy dla niej porucznik Montgomery.

Wyglądało na to, że właśnie z nim przeżywała najszczęśliwsze chwile: pikniki na plaży, kochanie się na schodach… Nawet wypłakiwanie się w jego objęciach było przyjemne.

Bardzo ją rozczarowało, że porucznik nie przyszedł na kolację. Zeszła do sieni i zobaczyła tam strażnika, stojącego jak posąg. Jeszcze kilka dni temu nie przyszłoby jej do głowy, żeby się do tego człowieka odezwać.

– Przepraszam, czy nie wie pan, gdzie jest porucznik Montgomery? – spytała uprzejmie.

– W bibliotece, wasza wysokość – odrzekł mężczyzna.

– Dziękuję.

– Nie ma za co.

Ujrzała ledwie dostrzegalny ślad uśmiechu na przystojnej twarzy żołnierza. Proszę i dziękuję, pomyślała. Czarodziejskie słowa.

Męża istotnie znalazła w bibliotece. Siedział pochylony nad jednym z czterech długich stołów z orzechowego drewna. Dookoła niego leżały porozrzucane książki. Szkicował coś na kartce, korzystając z kręgu światła rzucanego przez lampę okrytą zielonym abażurem.

– Cześć – powiedziała, gdy nie podniósł głowy. – Jadłeś kolację? Co robisz?

Przetarł oczy i uśmiechnął się do niej.

– Chodź, słoneczko. Popatrz na to.

Pokazał jej rysunek przekładni i bloków, które nic jej nie mówiły. Przysunęła się bliżej, a on zaczął jej wyjaśniać, w jaki sposób można byłoby zmechanizować transport winogron z gór. Jako napęd zamierzał wykorzystać silniki starych samochodów, rdzewiejących na lankońskich polach.

– W ten sposób więcej ludzi będzie mogło się zająć suszeniem winogron – powiedział.

– Suszone winogrona? – zdziwiła się.

Właśnie gdy opowiadał jej o rodzynkach, popatrzyła na niego i uświadomiła sobie, że go kocha. Tego pragnęła najbardziej na świecie: siedzieć wieczorem przy nim i rozmawiać o planach na przyszłość. Żałowała, że nie ma na sobie ładnej nocnej koszuli i że nie są w ich domku na Key West.

J.T. o coś ją spytał.

– Co takiego? – powiedziała nieprzytomnie.

– Twój hrabcio wspomniał o radiotelegrafii. Czy w pałacu jest stacja, z której mógłbym się połączyć ze Stanami Zjednoczonymi?

– Chyba tak. Z kim chcesz porozmawiać?

J.T. energicznie odepchnął krzesło i wstał. Ponieważ Aria nadal siedziała, pociągnął ją za rękę.

– Chodź, znajdziemy ten nadajnik. Pogadam z ojcem i sprawdzę, czy może mi tu przysłać Franka. – Zanim zdążyła zapytać, sam dodał wyjaśnienie. – Frank jest moim siedemnastoletnim kuzynem z rodziny Taggertów. Wie o samochodach tyle, że trudno więcej. – Trzymając Arię za rękę, przeprowadził ją przez bibliotekę i razem wyszli na korytarz. – Ostatnio, jak słyszałem, Frank był wściekły na ojca, który nie pozwolił mu wstąpić do wojska. On w dobrym humorze jest trudny w pożyciu, ale w złym humorze jest z nim wyjątkowo ciężko.

– I ty chcesz go tu zaprosić?

– Potrzebujemy go. Gdyby chodziło o statki, mógłbym pomóc sam. Ale na samochodach nie znam się zbyt dobrze. – Przystanął i spytał jednego ze strażników, gdzie jest stacja telegraficzna. Strażnik oczywiście wiedział. W myśl jego wskazówek Aria zaprowadziła J.T. do najbardziej wysuniętego na północny wschód pomieszczenia w piwnicach, których sklepienie podtrzymywały wspaniałe łuki.

20

Aria powoli odpędzała od siebie sen, przecierając oczy i ziewając. Wieczorem długo była z J.T. i człowiekiem, który, jak się okazało, miał tytuł królewskiego herolda. Jego przodkowie rozgłaszali nowiny, wykrzykując je na ulicach miast, teraz herold miał do dyspozycji radiotelegraf. Aria pierwszy raz w życiu usłyszała o jego istnieniu.

Połączenie ze stanem Maine zajęto im dwie godziny, potem musieli poczekać, aż ktoś pojedzie po ojca J.T. Również Aria przez chwilę porozmawiała z panem Montgomerym, prosząc, by przekazał pozdrowienia żonie.

Później, gdy było już po wszystkim, J.T. mruknął coś o rodzicach, którzy paskudzą człowiekowi życie.

Pan Montgomery obiecał przysłać Franka, jak tylko będzie to możliwe.

Dopiero o północy J.T. odprowadził Arię do jej apartamentów. Zerknął na strażników po obu stronach drzwi i bez słowa zostawił ją na korytarzu.

Teraz Aria przeciągnęła się i zaczęła się zastanawiać, co znowu wymyślił J.T. Wiedziała, że o dziesiątej powinna być prawie sto kilometrów od Escalonu, w winnicy, gdzie miała wziąć udział w błogosławieństwie zbiorów. Ciekawiło ją, jak J.T. urozmaici jej ten dzień.

Garderobiane zebrały jej włosy z tyłu w niezwykle schludny, ścisły koczek. Zatrzasnęły metalowe spinki gorsetu i odziały ją w ponurą czarną suknię z wielką diamentową broszą na lewym ramieniu. Przez chwilę Aria zastanawiała się, czy nie wymienić broszy na pstrą, emaliowaną papugę z Key West, stanowiącą owoc wspólnych zakupów z Doiły, ale nie starczyło jej odwagi, by urzeczywistnić ten pomysł.

J.T. nie czekał na nią przed apartamentami, nie było go też w sali jadalnej. Zaczęła się już przyzwyczajać do zadawania pytań strażnikom, gdy coś ją interesuje. Dzięki temu dowiedziała się, że J.T. opuścił pałac przed szóstą rano i nie zostawił wiadomości, kiedy wróci.

Czekała do ostatniej chwili, ale musiała zdążyć na Święto Błogosławieństwa. Próbowała nie okazać rozczarowania, gdy ujrzała hrabiego Juliana, stojącego przy drzwiach jej samochodu. Spoglądał na nią surowo.