Выбрать главу

– Już myślałem, że znowu zamierzasz wymówić się od swoich obowiązków – powiedział z wyrzutem.

Nie odpowiedziała mu, bo miała poważne wyrzuty sumienia z powodu poprzedniego dnia. Spędziła go bardzo przyjemnie. Ale rozrywka nie jest dla księżniczek. Księżniczki mają wypełniać swoje obowiązki, a nie bawić się z dziećmi wieśniaczek i plotkować o amerykańskich gwiazdach filmowych.

– Ario, ludzie zaczynają szemrać – spróbował znowu Julian, gdy znaleźli się w długiej, czarnej limuzynie. Obok kierowcy, za szklaną przegrodą siedział żołnierz Straży Królewskiej. Za nimi jechał drugi samochód, również wypełniony żołnierzami. – Król jest za bardzo chory, żeby trzymać cię żelazną ręką, więc ten obowiązek spada na mnie. Zachowujesz się jak… jak ulicznica z tym ordynarnym, nie wychowanym Amerykaninem. Spędziłaś z nim wczoraj cały dzień i dziś nikt o niczym innym nie mówi. Jeśli nie dbasz o swoją rodzinę, to pomyśl, co mówi służba. Nie chcą kogoś, kto jest taki sam jak oni. Chcą prawdziwej księżniczki. Słyszałem, że ośmieliłaś się nawet pojawić wśród ćwiczących żołnierzy. Czy ty nie masz szacunku dla prywatności tych ludzi?

Aria siedziała w samochodzie z dłońmi splecionymi na kolanach. Z każdym słowem Juliana czuła się gorzej. Nagle ku jej kompletnemu zaskoczeniu żołnierz z przedniego siedzenia dyskretnie się odwrócił i mrugnął do niej. Omal nie zachichotała. Najbardziej zaskoczyło ją jednak, że ten człowiek wyraźnie słyszy każde słowo Juliana, chociaż zawsze sądziła, że przegroda jest dźwiękoszczelna.

Julian dalej wylewał z siebie żale, Aria go słuchała, ale już się nim nie przejmowała. Może i rodzina się jej wstydziła, lecz nie wyglądało na to, żeby poddani podzielali to uczucie.

Spotkanie z ludźmi tego dnia było zupełnie inne niż poprzedniego. Wszyscy byli ubrani odświętnie i starali się zachowywać jak najbardziej elegancko. Uśmiechano się do niej, ale nikt się nie śmiał, tylko po prostu zadawano jej pytania. Bardzo to było nudne.

Ludzie zdawali się zadowoleni z widoku hrabiego Juliana i nieustannie pytali o datę ślubu. Przecież już jestem mężatką, miała ochotę odpowiedzieć Aria.

O pierwszej po południu ruszyli z powrotem do samochodu. Nagle Aria wyczula zapach jedzenia. W szpalerze ludzi była niewielka przerwa, przez którą zobaczyła, jak w pewnym oddaleniu, pod ścianą domku kobieta nakłada coś wielką łychą do kawałka chleba, który podawała małemu chłopcu. Aria wiedziała, co to za smakołyk, jadła go kiedyś jako dziecko. Brało się gruby kawał lankońskiego chleba prosto z pieca, z grubą, ciągnącą się skórką, rozcinało się w środku i nakładało tam dużą łyżkę potrawki z kurczaka w sosie winogronowym. A wierzch smarowało się kozim serem.

Aria machinalnie odwróciła się od drzwi samochodu, które Julian trzymał dla niej otwarte, bąknęła „przepraszam” i przedostała się przez szpaler do tamtego domu.

– Czy mogę spróbować? – spytała zdumioną kobietę. Staruszka znieruchomiała.

– Babciu! – zawołał chłopiec, przywołując kobietę do rzeczywistości. Nałożyła łychę potrawki do chleba, rozsmarowała ser i podała pajdę Arii.

– Bardzo dziękuję – powiedziała Aria, odgryzając kęs. Nagle zdała sobie sprawę z milczenia tłumu za jej plecami. Odwróciła się; miała na wargach nieco sosu. – Pyszne – powiedziała.

Z tłumu rozległy się wiwaty. Żołnierz ze straży podał jej chusteczkę, spostrzegła, że w pobliżu znajduje się jeszcze czterech jego kolegów. Ubezpieczali jej przejście przez tłum.

– Księżniczko – usłyszała i zobaczyła małego chłopca wyciągającego do niej kubek z kamionki. – Proszę, serwatka.

Aria z uśmiechem wzięła kubek.

– Dziękuję – powiedziała.

– Pani w ogóle nie jest jak prawdziwa księżniczka – powiedział mały, szczerząc do niej zęby.

– Jeszcze raz dziękuję – powiedziała i tłum wybuchnął śmiechem. Strażnicy zrobili dla niej przejście, którym wróciła do samochodu.

Julian pienił się ze złości. Przez całą drogę do pałacu raczył ją wykładem, a ona tymczasem spokojnie kończyła pajdę chleba, popijając serwatką. Julian chciał wyrzucić kubek na drogę, ale mu nie pozwoliła.

Po przyjeździe do pałacu żołnierz, który jechał obok kierowcy, otworzył przed nią drzwi.

Podała mu kubek.

– Chciałabym podziękować tej kobiecie za posiłek. Czy mógłby się pan dowiedzieć, czego jej potrzeba?

– Widziałem pusty kurnik – powiedział cicho żołnierz.

– Zapełnijcie go – powiedziała Aria, zanim Julian zdążył spojrzeć na nią z wymówką w oczach. – Czy wie pan, gdzie jest porucznik Montgomery? – spytała szeptem.

– W koszarach straży, wasza wysokość.

Aria odwróciła głowę tak, żeby Julian jej nie usłyszał.

– Czy może pan dopilnować, żeby za dwadzieścia minut przygotowano mi konia?

Żołnierz tylko skinął głową, bo obeszli już samochód i Julian mógł ich usłyszeć.

Ucieczka przed Julianem sprawiła Arii nieco kłopotów. Biegnąc przez dziedziniec w stronę stajni, zauważyła podejrzliwe spojrzenia na twarzach kilkorga członków swojej rodziny. Koń stał osiodłany, a czterech żołnierzy Straży Królewskiej czekało, by jej towarzyszyć.

W niewiele minut później dotarła na plac ćwiczeń straży i powściągnęła konia. Zaczęta się przyglądać ćwiczącym. J.T. był wśród nich, nosił jedynie opaskę na biodrach i trenował ze strażnikiem walkę na kije. Wzrostem dorównywał przeciwnikowi, miał jednak bledszą karnację skóry i nie tak mocną budowę ciała. Z kijem radził sobie nie najlepiej, toteż odnosiło się wrażenie, że strażnik tylko się z nim bawi.

– Nauczy się – powiedział żołnierz towarzyszący Arii. – Jeszcze rok i będzie najlepszy w Lankonii.

Aria uśmiechnęła się na te słowa, ale zaraz przypomniała sobie, że za rok J.T. będzie prawdopodobnie w Stanach Zjednoczonych, a ona będzie żoną Juliana.

W tej chwili J.T. spojrzał na nią. Skinęła mu dłonią i w chwilę później J.T. leżał jak długi na ziemi.

– Myśl o tym, co robisz – ryknął ćwiczący z nim strażnik.

Aria podbiegła do J.T.

– Jesteś ranny? – spytała, klękając przy nim. Spojrzała ze złością na strażnika. – Stracisz głowę, jeśli go skrzywdziłeś.

J.T. uśmiechnął się do niej, rozcierając uderzone ramię.

– Mogę umrzeć ze wstydu, ale tylko tyle. Powiedz Raxowi, że nie mówiłaś poważnie.

Aria wiedziała, że wielu żołnierzy przygląda im się z zaciekawieniem. Szczerze żałowała, że zrobiła z siebie takie pośmiewisko, ale zanim zdążyła się odezwać, na plac wbiegła Gena. Była prawie naga, miała na sobie tylko sukieneczkę do pół uda, zasłaniającą jedno ramię, i grubą, złotą bransoletę na prawym przedramieniu.

– J.T., miły – jęknęła Gena i opadła przy nim na kolana. – Czy wszystko w porządku? Czy nic ci się nie stało?

Aria bez słowa wstała i z godnością odeszła. Już miała dosiąść konia, gdy dopadł jej J.T. Chwycił ją za ramię i pociągnął ku drzewom. Usiłowała się wyswobodzić z jego uścisku.

– Chodź, dziecino, nie złość się – uspokajał ją, głaszcząc jej ramiona.

Skóra J.T. była rozgrzana i okryta potem. Aria miała jego tors o centymetry przed twarzą.

– Musiałem coś z nią zrobić. Wszędzie za mną łaziła, więc oddałem ją pod opiekę kobietom, żeby trochę z nimi poćwiczyła. W ten sposób nie sprawia kłopotów.

– A tobie się podoba. Bez wątpienia widok Geny w tej kusej spódniczce… – Nie dokończyła, bo zamknął jej usta pocałunkiem. Gdy skończył, brakowało jej tchu. Przytuliła policzek do jego wilgotnej piersi.

– Nie powinniśmy tego robić – powiedział po dłuższej chwili. – Będzie nam trudniej się rozstać. Powiedz lepiej, co robiłaś dziś rano.