Выбрать главу

Udawało mu się wytrwać w postanowieniu, choć czasem tracił panowanie nad sobą. Jakże podobała mu się Aria na placu ćwiczeń wojskowych, gdy zagroziła strażnikowi. Zupełnie jakby była wodzem na miarę Kowana. A potem ten wspaniały atak zazdrości o Genę! To kobieta, a nie następczyni tronu popędziła w gniewie do konia. Że też później musiał spokojnie patrzeć, jak porywa mu ją sprzed nosa ten nadęty hrabcio. Tępak nie pojmował, że to, co Aria robi poza oficjalnym harmonogramem zajęć, jest o niebo ważniejsze od herbatek z tłustymi arystokratkami. J.T. miał ochotę rozgnieść tego afektowanego gnojka. Kapitan straży położył mu dłoń na ramieniu dosłownie w ostatniej chwili.

I w końcu stało się najgorsze ze wszystkiego, co mogło się stać: znowu się z nią kochał. Nie długo, bez pośpiechu, przez całą noc, tak jak mu się marzyło. Uległszy wreszcie pragnieniu, które musiał tłumić za każdym razem, gdy ją widział, po prostu rzucił się na nią. A ona odpowiedziała tą samą namiętnością co poprzednio.

Musiał z tym skończyć! Trzymać ręce z dala od Arii i skupić się na zadaniu, które należało wykonać. Strażnikom zalecił szczególną czujność, wyczuwał bowiem, że w najbliższych dniach szykuje się następny zamach na życie następczyni tronu. Był pewien, że tym razem sprawca zostanie ujęty. Natychmiast po tym zamierzał wrócić do Stanów.

Zamknął oczy, wciągnął w nozdrza zapach sosen i kwiatów. Wyobraził sobie morze. Ożeni się z jakąś milą dziewczyną, która lubi morze, osiądzie w Warbrooke, będzie pracować w rodzinnej stoczni i wychowywać gromadkę dzieciaków. Chciał mieć zupełnie zwyczajne życie, nic szczególnego. Nie rządzić żadnym królestwem. Nie mieć złotego tronu. Nie mieć korony. Nie śmiać się z żartów pięknej księżniczki.

– Cholera jasna! – zaklął na głos. Pomyślał, żeby zbudzić Franka i porozmawiać z nim o jakimś projekcie albo jeszcze lepiej od razu wziąć się do przeróbki starych silników samochodowych. Nigdy nie widział ludzi, którzy wiedzieli o konserwacji maszyn tak mało jak Lankończycy. Stanowczo potrzeba tu było kilku szkól zawodowych, żeby młodzi ludzie mogli się dowiedzieć, jak dbać o sprzęt. Dlaczego właściwie w tym kraju nie ma przyzwoitej uczelni rolniczej? I dlaczego dziewczęta nie uczą się na sekretarki i pielęgniarki?

Przerwał ten potok myśli; wziął głęboki oddech. Nie jemu martwić się o Lankonię. Za parę tygodni już go tu nie będzie, a to, co zrobią król Julian i królowa Aria, nic go nie obchodzi.

Mijając garaż, zauważył, że wszystkie światła się palą. Usłyszał dudniący, gniewny głos Franka Taggerta:

– Mówiłem: klucz francuski, a nie kombinerki.

– Skąd mam wiedzieć, które jest które? – J.T. usłyszał niemniej rozzłoszczony głos Geny. – Jestem księżniczką, a nie mechanikiem samochodowym.

– Właśnie widzę, że do niczego się nie nadajesz. To jest klucz francuski. Ojej, żabko, nie plącz.

J.T. roześmiał się w mroku i pomyślał, że lepiej tym dwojgu nie przeszkadzać. Wyglądało na to, że Geną poszłaby za Frankiem na koniec świata. Jutro pewnie będzie się zastanawiać, co widziała w takim staruchu jak on, J.T.

Z uśmiechem wrócił do swej opustoszałej, smutnej sypialni. Przynajmniej ktoś gdzieś był szczęśliwy.

21

Aria wolno wysiadła z samochodu, który zatrzymał się przed domkiem myśliwskim dziadka. Zmierzchało, była zmęczona całodziennymi rozmowami z Amerykanami, ale bardzo zależało jej na spotkaniu z dziadkiem. Miała za sobą potworną orkę. Bez końca targowała się o cenę wanadu. Julian nalegał, żeby spokojnie usiadła i pozwoliła mu poprowadzić negocjacje, ale Aria szybko zorientowała się, że wcale nie jest bardziej kompetentny od niej. Nierozważnie zaproponowała, żeby włączyć do spotkania porucznika Montgomery’ego, ale Julian spojrzał na nią morderczym wzrokiem, więc zamilkła.

Po dwóch godzinach Julian wydawał się zadowolony, lecz Arii jeszcze sporo do tego brakowało. Posiała po porucznika Montgomery’ego. Zjawił się w przepoconym podkoszulku i na widok umowy proponowanej przez Amerykanów parsknął śmiechem. W pół godziny później sprzedał połowę wymienionej tam ilości wanadu za podwójną cenę.

– Resztę będziemy negocjować później – powiedział. Ku niedowierzaniu Arii Amerykanie sprawiali wrażenie uszczęśliwionych interesem i bardzo zadowolonych z J.T. Za to bardzo pogardliwie spoglądali na Juliana. Aria niczego z tego nie rozumiała, sądziła bowiem, że Amerykanie powinni woleć Juliana.

Po spotkaniu chciała porozmawiać z J.T., on jednak się wymówił – twierdził, że musi wracać do swoich silników. Poczuła się odrzucona, a co najgorsze opuszczona. Przez resztę dnia skwapliwie wypełniała obowiązki, ale sercem była gdzie indziej. O czwartej po południu poleciła swojej pani sekretarz zatelefonować do króla i zapowiedzieć odwiedziny wnuczki.

Lady Werta omal nie umarła, gdy usłyszała o planowanej wizycie, ale Arii coraz lepiej wychodziło ignorowanie humorów damy dworu.

Pojechała więc na wieś i oto Ned otwierał przed nią drzwi.

– Jest w ogrodzie, wasza wysokość – powiedział z ukłonem. – Przygotowałem dla waszej wysokości kolację i kazałem podać do ogrodu. Jego Królewska Mość zabronił komukolwiek przeszkadzać podczas posiłku.

– Dobrze – powiedziała i wyminęła Neda. Bardzo chciała jak najszybciej zobaczyć dziadka. Stał pod wielkim wiązem i czekał na nią z otwartymi ramionami. Świat widział w nim króla, ale ona zawsze tylko dziadka, który trzymał ją na kolanach i opowiadał bajki. Dla matki i reszty świata musiała być księżniczką, dla dziadka mogła być małą dziewczynką.

Przytulił ją mocno do swego potężnego, masywnego ciała i pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się bezpieczna, chroniona. Łzy cisnęły jej się do oczu. Jeszcze parę miesięcy temu nie zdarzało się, by płakała, teraz miała wrażenie, że płacze prawie bez przerwy.

Dziadek odsunął ją na odległość ramienia i bacznie się jej przyjrzał.

– Usiądź i zjedz coś – powiedział szorstko. – Ned przygotował dla nas tyle, że moglibyśmy nakarmić całą armię Rowana. Dobrze, że przyjechałaś. Najwyższy czas.

Aria uśmiechnęła się wątle, jak człowiek, który coś zawinił. Nagle wydało jej się, że stała się znowu małą dziewczynką, zwłaszcza że zobaczyła talerz ciasteczek czekoladowych, które upiekł dla niej Ned, tak samo jak piekł je całe życie. Ale apetytu nie miała.

– Co cię dręczy? – spytał król.

Aria zawahała się. Jak mogła obarczać dziadka swoimi problemami? Był przecież starym człowiekiem, w dodatku chorym. Usiadła naprzeciwko niego.

Król uniósł brew.

– Tchórzysz przede mną? Czy ktoś znowu do ciebie strzelał? Albo próbował cię utopić? A jak sobie radzi z silnikami samochodowymi ten twój amerykański mąż?

Aria poczuła ściskanie w gardle. Oczy zaszły jej mgłą, więc szybko przełknęła łyk gorącej herbaty. Dziadek się do niej uśmiechnął.

– Dlaczego młodym ludziom się wydaje, że wraz ze starością przychodzi głupota? Jesteśmy dość bystrzy, by wychować dzieci i żyć przez pięćdziesiąt kilka lat, ale kiedy kończymy sześćdziesiątkę, zaczyna się na nas patrzeć, jakbyśmy mieli uwiąd starczy. Ario, wiem wszystko. Wiem, że porwano cię w Ameryce. Potem powiedziano mi o twojej śmierci. Byłby skandal, gdybyś zginęła na amerykańskiej ziemi, więc wysłałem Cissy, żeby zajęła twoje miejsce…