– Freddie miałby czyścić broń? Co za bzdura! Nigdy nie słyszałam niczego bardziej absurdalnego. Co się stało naprawdę? – Nikt z rodziny nie udzielił jej odpowiedzi.
Porucznik Montgomery wyjechał z Lankonii następnego ranka, nie pożegnawszy się z nikim. Natychmiast po jego wyjeździe Julian stał się taki zaborczy, że Aria nakazała mu opuścić Lankonię i dać jej święty spokój. Nie wiedziała, czy Julian chce władzy, czy może interesuje go uran, z pewnością jednak nie chodziło mu o nią.
Młody Frank Taggert został, by pomagać w mechanizacji pracy w winnicach, ale mimo swego wzrostu był przecież tylko zwykłym młodym człowiekiem. Gdy więc po nagłych opadach w wielu winnicach owoce zaczęły gnić, nie było siły, która przetransportowałaby je na dół dostatecznie szybko.
W parę godzin po odjeździe J.T. Aria znalazła się w myśliwskim domku dziadka. Była wściekła, że nie powiedział jej o uranie. Dziadek twierdził jednak, że przyczyną jej złości jest tchórzliwy wyjazd męża, a nie jakiekolwiek sekrety. Aria próbowała bronić J.T., jednak bez przekonania. Po powrocie do pałacu dowiedziała się o samobójstwie Freddiego. Wydala rozkazy, żeby zorganizować mu królewski pochówek.
Potem w Sali Narad Wojennych spotkała się z wszystkimi osobami, które przyczyniły się do wcielenia Kathy Montgomery w postać księżniczki Arii. Nawet kajanie się i przeprosiny marszałka dworu nie wydobyły jej z głębokiej depresji. Lady Werta wyglądała tak, jakby miała zemdleć. Wyszeptała, że chce zrezygnować ze służby u jej wysokości. Aria pocieszyła jednak dostojną damę dworu mówiąc, że wie, iż kierowała się wiernością wobec prawdziwej księżniczki. Przyznała jej Order Błękitnej Tarczy za patriotyzm.
Następne spotkanie odbyła z kuzynką Cissy, której serdecznie podziękowała za służbę dla dobra Lankonii. Cissy ucieszyła się, że Aria jest cała i zdrowa, a w nagrodę poprosiła jedynie o bankiet. Najpierw bowiem Lankończycy, którzy podstawili ją za następczynię tronu, a następnie Amerykanie, którzy ją trzymali pod kluczem, zaaplikowali jej solidną dietę. Wszyscy z wyjątkiem samej zainteresowanej uważali, że Cissy powinna schudnąć. Aria wydała więc na cześć Cissy ucztę, która trwała trzy dni.
Jakby nie dość było Arii zgryzot, zawiązał się komitet Lankończyków, który wystąpił do niej z petycją o sprowadzenie z powrotem porucznika Montgomery’ego, żeby ten dalej pomagał w zarządzaniu winnicami. Aria wyjaśniła poddanym, że powrót porucznika jest niemożliwy, bo porucznik jest potrzebny w Stanach Zjednoczonych. Ku jej przerażeniu komitet wysłał jednak pismo do amerykańskiego prezydenta, a cała historia w jakiś sposób przeciekła do amerykańskiej prasy. Tam ukazał się artykuł, w którym przedstawiono Lankończyków jako ciemnych, zacofanych wieśniaków, którzy potrzebują Amerykanina z krwi i kości, żeby rządził za nich krajem. Aria z niechęcią zmięła gazetę. w której opublikowano te bzdury. Postanowiła znaleźć kogoś innego, kto nauczyłby jej ziomków melioracji, zorganizował szkoły zawodowe, zmechanizował pracę w winnicach i pomagał we wszystkim, w czym pomoc była potrzebna. Tylko w czym właściwie była potrzebna pomoc? Aria żałowała, że nie ma się kogo poradzić… doskwierało jej straszne osamotnienie…
Julian odjechał do siebie trzy dni temu, Gena nie widziała nikogo poza swoim młodym Amerykaninem, a Aria nie miała z kim porozmawiać ani się pośmiać. Przed wizytą w Stanach Zjednoczonych i poznaniem tego dziwnego człowieka nigdy nie czuła się samotna. Czemu więc coś w niej nagle pękło?
Bezmyślnie wypełniała swoje obowiązki. Jakoś nie miała już ochoty przechodzić przez tłum i pić koziego mleka. Przyjmowała wszystkie zaproszenia, które napływały, żeby nie mieć czasu na samotność… i na wspomnienia. W Lankonii zauważono jej przygnębienie. Przypisywano je zerwaniu zaręczyn z hrabią Julianem.
Tego dnia Aria miała odsłonić kolejny pomnik Rowana Wielkiego, siedmiometrową kamienną rzeźbę przedstawiającą mężczyznę z kanciastą szczęką, siedzącego na tronie z podłokietnikami w kształcie lwich głów. Ostatniej nocy nie spała dobrze, tak samo zresztą jak przedostatniej. Oczy miała więc zaczerwienione i podkrążone, bolała ją głowa.
Dla najdostojniejszych uczestników ceremonii zbudowano podium z mikrofonem (najnowszym nabytkiem z importu). Sześć krzeseł na podwyższeniu zajmowali autor pomnika i jego goście. Przyglądało się temu około trzystu widzów.
Aria weszła po trzech stopniach na podium, rozłożyła kartkę i zaczęła czytać przygotowaną mowę. Była właśnie w połowie przypominania bohaterskich czynów Rowana, gdy jej uwagę odwrócił jakiś hałas z lewej strony.
J.T. rozparł się na krześle w wielkim salonie. Składał wizytę rodzicom w nadmorskim domu, w stanie Maine. Słyszał wiatr gwiżdżący na dworze, niedaleko rozdarła się okrętowa syrena. Nie miał jednak ochoty podejść do okna i sprawdzić, jaki statek wpływa do portu. W gruncie rzeczy przez ostatnie dziesięć dni niewiele go interesowało. Udało mu się opuścić Lankonię pierwszym samolotem z ładunkiem wanadu. Wiedział, że tchórzy, rezygnując z pożegnania Arii, ale raz już powiedział jej do widzenia i sądził, że więcej tego nie zniesie.
Nie miał od dowództwa żadnego rozkazu, więc po przylocie do Stanów okazją dotarł na Key West. Tam stwierdził, że wuj Jason poczyna sobie dużo lepiej od niego. Tego wieczoru spotkał się z Billem i Doiły, ale przyjaciele przypominali mu Arię, dlatego poczuł się jeszcze gorzej. Prawdę mówiąc, miał wrażenie, że absolutnie wszystko przypomina mu Arię. Setki pytań Doiły nie polepszyły sytuacji. Skończyło się na tym, że wyszedł w połowie kolacji i całą noc włóczył się nad brzegiem oceanu.
Następnego rana przez komandora Daviesa otrzymał rozkaz, że ma stawić się z meldunkiem u generała Brooksa w Waszyngtonie.
Podczas długiej podróży pociągiem J.T. gapił się przez okno i myślał o zmianach w Lankonii. Za pieniądze ze sprzedaży uranu można by zbudować szkoły, może nawet uniwersytet. Kraj był tak piękny, że niewątpliwie miał wielką szansę przyciągnąć turystów.
Im więcej myślał, w tym głębsze przygnębienie popadał. Zastanawiał się, czy Arii dobrze układają się sprawy z hrabią Julianem.
W Waszyngtonie generał Brooks powiedział mu, że Stany Zjednoczone bardzo się na nim zawiodły, że jest potrzebny w Lankonii. J.T. bez przekonania próbował tłumaczyć, że Aria nie dzieliłaby tronu z Amerykaninem, a naród lankoński nie pogodziłby się z amerykańskim królem. Aria musiałaby abdykować.
– No, chyba że naród wystąpiłby z petycją, że chce mnie na króla – wymamrotał na koniec.
– Nie został tam pan, poruczniku, zrezygnował pan bez walki – powiedział generał z niesmakiem, po czym odesłał go do Maine do czasu, aż znajdzie mu „stosowny” przydział. J.T. domyślał się, że będzie to albo zadanie na linii frontu, albo najgorsza nuda za biurkiem, jaką można znaleźć. Było mu wszystko jedno.
Wrócił do domu, ale tak naprawdę wcale się z tego nie cieszył. Nic go nie cieszyło: ani widok rodziny, ani oceanu, ani nawet samotna wyprawa łodzią wiosłową na wyspę. Dosłownie nic.
– Odsuńże się.
J.T. podniósł wzrok i zobaczył swego brata Adama, nadjeżdżającego wózkiem inwalidzkim. Gojąca się noga Adama sterczała wyprostowana. Adam wykazywał wyjątkowo mało zrozumienia dla posępnych nastrojów J.T, tym bardziej że J.T. nie chciał nikomu powiedzieć, co go gryzie.
– Dostałeś polecony od generała Brooksa – powiedział Adam, ciskając mu na kolana kopertę.
– Rozkazy – mruknął J.T., nie przejmując się zbytnio. Nawet nie spojrzał na list.