Adam pochylił się i odebrał mu kopertę.
– Mnie interesuje, dokąd cię wysyłają. Może trafisz do diabła. Przydałbyś się tam ze swym słonecznym nastrojem do dręczenia stałych mieszkańców. – Otworzył kopertę. – Masz tu wycinek z gazety. Ej! To o tobie. Podobno naród lankoński wystąpił z petycją do prezydenta Roosevelta o umożliwienie ci powrotu do ich kraju. To miłe, że ktoś jednak cię chce.
J.T. potrzebował dobrej chwili, żeby zareagować. Wyrwał wycinek z rąk Adama.
– Wystąpili z petycją – powiedział cicho. – Naród lankoński wystąpił z petycją.
Adam znal podstawowe fakty z pobytu brata w Lankonii.
– Według autora artykułu Lankończycy chcą, żebyś pomógł im w produkcji rodzynek i mechanizacji pracy. Nie domagają się twojej osoby na tronie.
Pierwszy raz od wielu dni w oczach J.T. zabłysły oznaki życia.
– Ale może jest jakiś kruczek w ich konstytucji, może nie ma konstytucji, może naród nie będzie się sprzeciwiał osadzeniu Amerykanina na tronie. – J.T. wstał.
– Zdawało mi się, że nie chcesz być królem. Bill Frazier powiedział tacie, że uważasz to za idiotyczny pomysł. Ja też bym tak uważał. Nijakiej swobody, ciągle uściski dłoni, nadąsana królowa za żonę i morze herbatek. Fuj.
– Guzik wiesz! – krzyknął J.T. na brata. – Nie wiesz, jak to jest, kiedy czujesz się potrzebny. Tam mnie potrzebują, a… – zawahał się – a ja potrzebuję Lankonii… i Arii. – Ruszył do drzwi.
– Dokąd się wybierasz?
– Do domu – odkrzyknął J.T. – Do domu, do żony. Może nie pozwolą mi zostać królem, ale będę o to walczył do upadłego.
Adam z uśmiechem zaczął się gimnastykować, próbując podrapać miejsce pod gipsowym opatrunkiem.
Aria odwróciła się i ujrzała na obrzeżu podium porucznika Montgomery’ego. Prawie zatkało ją ze złości, ale czytała dalej, tylko lekko zadrżał jej głos. Porucznik podszedł bliżej i wsunął głowę między nią a mikrofon.
– Ludu Lankonii – zaczął, nic sobie nie robiąc z Arii. – Chcę coś powiedzieć. Kilka tygodni temu wasza następczyni tronu odwiedziła Stany Zjednoczone. Długo nie było jej w ojczyźnie, a wam powiedziano, że jest chora. Nieprawda. Nie było jej z wami tyle czasu dlatego, że wyszła za mnie za mąż.
Aria usiłowała go odepchnąć, ale J.T. nie ustąpił. W tłumie zaczęto szemrać z niedowierzaniem.
– Wiem, że jestem Amerykaninem, i wiem, że nie pochodzę z królewskiego rodu, ale jeśli mnie przyjmiecie, zostanę waszym królem.
Tłum znieruchomiał w milczeniu. Wreszcie jakiś mężczyzna zawołał pełną piersią.
– Co na to jej wysokość?
– Nie! – powiedziała Aria. – Wyjechałeś z Lankonii i mnie zostawiłeś. Nie mogłabym nigdy zaufać…
J.T. wziął ją w objęcia i pocałował, a tłum zaczął wiwatować.
– Nie mogłem wytrzymać bez ciebie – zawołał do niej, żeby przekrzyczeć gwar. – A naród lankoński wystąpił z petycją o mnie, więc nie musisz abdykować. Czy słyszałaś kiedyś o Warbrooke Shipping?
Była zanadto oszołomiona, by w pełni zrozumieć jego słowa.
– Nie. Czy to ma coś wspólnego z łodziami? Jarl, my nie potrzebujemy lodzi. Potrzebujemy szkół i wody, i…
Pocałował ją znowu.
– Niech żyje król Jarl – wykrzyknął tłum.
– Książę – wrzasnęła Aria do mikrofonu. – Książę Jarl – powtórzyła, ale nikt jej nie słyszał.
– Chodź dziecino, wracamy do domu – zawołał J.T. – przywiozłem z sobą kilka osób z rodziny. Wprowadzimy ten nasz kraj w dwudziesty wiek.
Aria objęła go ramieniem, zapominając, że jest w publicznym miejscu jako następczyni tronu.
– Tak, nasz – powiedziała z uśmiechem. – Nasz kraj.
Jude Deveraux