Aria czuła się fatalnie, a gdy spojrzała na swe ramiona, spostrzegła, że z każdą chwilą bardziej różowieją. Po kilku minutach J.T. wrócił, niosąc metalową miskę z rybą i krabami. Przyjęcie pozycji siedzącej w hamaku sprawiło jej pewne trudności, skończyło się więc na tym, że porucznik Montgomery zaklął kilka razy pod nosem i wziął ją na ręce, uprzednio odstawiwszy miskę na ziemię.
– Nie wolno ci tego robić – syknęła, drętwiejąc w jego ramionach.
Posadził ją na drewnianej skrzyni i postawił jej jedzenie na kolanach. „
– Miałbym tu mniej kłopotu z trójką bachorów. – Aria nie zaczynała jeść, więc z jękiem wręczył jej swój nóż. – Czy ty w ogóle nie znasz słowa „dziękuję”?
Zignorowała go i wzięła się do jedzenia. Trudno było jej zachować maniery. Miała wielką chęć spałaszować wszystko z wielkim apetytem. Siedziała jednak sztywno, od czasu do czasu powoli unosiła nóż i wsadzała sobie kęs do ust, po czym odkładała nóż. Tymczasem mężczyzna pochylił się nad ogniem i zaczął coś robić z ustrzelonym ptakiem.
Zanim skończyła jeść kraba, cisnął jej na talerz ćwiartkę pieczonej kaczki. Dość długo musiała się zastanawiać, jak to zaatakować, ale przytrzymując mięso czubkiem palca, zdołała je podzielić i wsadzić sobie do ust nożem. Na widok jej pustej miski mężczyzna zrobił zaskoczoną minę, lecz posiała mu takie spojrzenie, że nie ośmielił się zrobić żadnej uwagi.
– Teraz wyłuskamy cię z tych ciuchów.
– Słucham?
– Zemdlałaś. Już zdążyłaś zapomnieć? Floryda jest zbyt upalna, żeby nosić tyle na sobie. Odepnę ci suknię, a ty pójdziesz za drzewo i ściągniesz z siebie bieliznę. Nie patrz na mnie w ten sposób. Gdybym chciał kobiety, wybrałbym sobie bardziej mięsistą i bardziej przyjaźnie nastawioną do świata.
Aria poszła w stronę drzew z wysoko uniesioną głową. Wiedziała, że porucznik Montgomery ma rację, nie mogła sobie pozwolić na następne omdlenia. Nie znaczyło to jednak, że wolno mu wydawać jej rozkazy na prawo i lewo.
Pozbyła się sukni i spojrzała na liczne warstwy swej bielizny. Najpierw zdjęła halkę, którą dotąd musiała trzymać podwiniętą, żeby nie wystawała spod brutalnie skróconej spódnicy. Potem przyszła kolej na jedwabną koszulkę. Wreszcie została tylko w ciasno ściągniętym gorsecie z różowego atłasu, majtkach i pończochach.
Mimo że wykręcała ciało we wszystkie strony, nie mogła dosięgnąć sznurówek gorsetu. Włożyła więc z powrotem suknię, wzięła do ręki halkę i koszulkę, i wyszła spomiędzy drzew.
J.T. zmierzył ją szybkim spojrzeniem i powiedział:
– Za mało.
– Nie będę…
Obrócił ją dookoła osi, rozpiął jej suknię i przeciął sznurówki gorsetu. Ręką wskazał ku drzewom.
Ściągnąwszy resztę bielizny, Aria miała wrażenie, że znalazła się w niebie. Wreszcie wyswobodziła się z ciasnego usztywniacza gorsetu, od którego zostały jej tylko ślady na ciele. Zdjęcie pończoch przywróciło oddech jej skórze. Gdy zaś z powrotem włożyła suknię i pantofelki na płaskim obcasie, poczuła się jeszcze lepiej. Dotyk jedwabiu na nagiej skórze sprawił jej wielką przyjemność.
Oczywiście suknia zrobiła się teraz tu i ówdzie obcisła. Bez elastycznego gorsetu Aria zaokrągliła się zarówno na górze, jak i na dole. Nigdy dotąd nie zdarzyło jej się pokazać publicznie bez bielizny. Gdy miała czternaście lat, matka natychmiast zareagowała na pierwszą oznakę rosnących piersi córki i zamówiła dla niej gorset.
– Ciało księżniczki jest tak samo niewzruszone jak ona – mawiała. Od tej pory Aria nosiła gorset bez przerwy, z wyjątkiem godzin spędzanych w łóżku.
Przed wyjściem zza zasłony drzew przeżyła wahanie, zauważyła bowiem, że wyraźnie przybyło jej z przodu. Trudno, pomyślała. Była pewna, że jeśli zignoruje to zjawisko, ten straszny mężczyzna postąpi podobnie.
Omyliła się. Wprawdzie gdy stanęła na polanie, zerknął na nią i zaraz się odwrócił, ale prawie natychmiast popatrzył na nią ponownie, tym razem dużo bardziej wnikliwie. Zlekceważyła go. Ruszyła ścieżką prowadzącą na brzeg.
– Co ty znowu wymyśliłaś?
– Idę zobaczyć, czy nie widać jakichś statków.
– Nie idziesz. Zostajesz tutaj.
– Poruczniku Montgomery, nie przyjmuję rozkazów od nikogo niższego rangą od króla.
– W porządku, dziecino. Tutaj ja jestem królem. Skoro posiadasz coś, czego potrzebuje rząd Stanów Zjednoczonych, to obowiązkiem amerykańskiego marynarza jest zapewnić temu ochronę. Masz się stąd nie ruszać, żebym cię stale widział.
Aria zaszczyciła go jeszcze przelotnym spojrzeniem i dalej posuwała się ścieżką. Chwycił ją za ramię.
– Zdaje się, że masz kłopoty ze słuchem. Po oceanie pływają nie tylko Amerykanie. Meldowano o niemieckich łodziach podwodnych w tym rejonie.
Wyrwała mu się.
– Mam niemieckich kuzynów. Może zechcą odwieźć mnie do domu, do mojego dziadka. Stany Zjednoczone już nic mnie nie obchodzą.
Mężczyzna cofnął się o krok i popatrzył na nią jak na potwora.
– Toczymy wojnę z Niemcami – szepnął.
– Twój kraj toczy wojnę z Niemcami, mój nie – odparła. Postąpiła jeszcze kilka kroków ścieżką, nim złapał ją ponownie.
– Posłuchaj, ty mała zdradziecka żmijko. Zostaniesz tutaj ze mną, czy ci się to podoba, czy nie. A jutro, jak przypłynie po mnie mój przyjaciel, oddam cię do dyspozycji rządu… rządu Stanów Zjednoczonych. – Ujął ją za ramię i zaciągnął Z powrotem na polanę. Potem przestał się nią interesować, jakby po wydaniu rozkazów nie widział już tematu do rozmów.
Aria usiadła pod drzewem i czekała. Nie zamierzała się tłumaczyć przed tym człowiekiem, który widział tylko jedną stronę problemu, wiedziała jednak, że każdą minutą nieobecności w bazie skraca życie dziadkowi. Na pewno już wiedział o jej zniknięciu i bardzo się tym martwił. Dziadek przygotował swego jedynego syna, ojca Arii, do objęcia tronu, ale gdy Aria miała pięć lat, jej ojciec zginął. Dziadek musiał pogodzić się z tą tragedią. Od tej pory skupił swe nadzieje na wnuczce. Arię zaczęto wychowywać na królową. Uczono ją historii, ekonomii i polityki.
Człowiek, który teraz leżał w hamaku i czytał, sądził, że rozumie, czym jest patriotyzm, a przecież właśnie miło spędzał czas, podczas gdy jego kraj toczył wojnę. Żaden król i żadna królowa nie mieli ani chwili wytchnienia, gdy ich kraj był w stanie wojny. Ludzie przyglądali się swoim władcom i brali z nich przykład.
Jej dziadek zdołał uchronić Lankonię przed wojną, która objęła większą część świata. Teraz miał poważne obawy, co zrobią Niemcy, gdy sprzeda wanad Amerykanom, ale Lankonia potrzebowała pieniędzy, ogłaszając neutralność odcięta się bowiem od importu towarów z otaczających krajów.
Ten Montgomery powiedział, że Lankonia to góry, kozy i winogrona. Niestety, winogrona ostatnio marniały. Dziadek wysiał więc Arię do Ameryki, mimo że liczył się z próbami porwania. Sprzedaż wanadu była wyjątkowo ważna.
No i tkwiła teraz na tej wyspie, w niewoli głupkowatego człowieka, który był stanowczo za prymitywny, by zrozumieć jej sytuację. Nie miała jak się stąd wydostać.
Żywiła nadzieję, że Amerykanie nie od razu zawiadomią dziadka o jej zniknięciu. Miała jednak wrażenie, że amerykańskie gazety uwielbiają wywlekać wszystkie sensacje.
Zauważyła, że mężczyzna przysnął. Jak najciszej wstała i poszła ścieżką w stronę oceanu. Dotarła na brzeg, ale słońce już zachodziło, więc widoczność była słaba.
Nagle usłyszała wyraźny odgłos silnika. Puściła się biegiem. Za cyplem przybijała do brzegu łódź motorowa. Trzech mężczyzn wyciągało ją na piasek. Uniosła ramię i otworzyła usta, żeby ich powitać, lecz w tej samej chwili znalazła się na ziemi. Przygniótł ją ciężar, który mógł być tylko ciałem tego porucznika.