Выбрать главу

Droga biegnie wzdłuż Nigru. Po drugiej stronie ziemia jest czerwona i rośnie więcej drzew. Od czasu do czasu nad wszystkim góruje baobab. Bez przerwy, w niewiadomym kierunku, przesuwają się przed naszymi oczami czarnuchy, pieszo, na wózkach zaprzężonych do szarych osłów, na rowerze. Kobiety mają usta umalowane na niebiesko. Musimy spędzić noc w Labbezenga, nigerskim punkcie granicznym, bo ci kretyni celnicy postanowili zamknąć interes. Aż do rana atakują nas komary. W połowie drogi do Niamey przejeżdżamy przez Tillaberi nie zatrzymując się. Silnik naszego samochodu, bez kompresji, milknie na dobre, kiedy nasz mały konwój zatrzymuje się przed domem Ministra Dobrych Interesów.

W Niamey zostajemy około dziesięciu dni. Minister to gościnny gospodarz. Opróżnił z mieszkańców kilka pokoi i zaopatrzył nas w materace. Jest to maksimum komfortu, jakie może nam ofiarować. Jest gorąco. Dni są długie.

Mój samochód przybrał żałosny wygląd. Jeden z przednich błotników odpadł. Nie można zamknąć pokrywy silnika. Akcesoria pourywały się jedne po drugich. Część najważniejsza, silnik, prawie wyzionął ducha. Minister uśmiał się.

– Jest w dobrym stanie, Charlie. Zrobimy dobry interes. Zaprowadzę cię do przyjaciela w sprawie karoserii.

Afrykańscy blacharze to genialni fałszerze, odzyskiwacze wszelkich metali, powodzi im się świetnie. Przyjaciel Ministra Dobrych Intresów to tłusty muzułmanin w niebieskim bubu. Przez cały dzień rządzi dwudziestoma pracownikami, którzy biegają wokół niego.

Warsztat jest obszerny, urządzony na podwórzu. Stos drzwi, pokryw i różnych innych blach zajmuje co najmniej połowę powierzchni. W kącie, pod osłoną blaszanego daszku, przykucnięty stary Murzyn czyści śruby i robi resory i podkładki ze wszystkiego, co się tylko nada. Wali młotkiem w części leżące na ziemi i przytrzymywane palcami u nóg. Przez cały dzień siedzę w tym magazynie, żeby nadzorować pracę. Moim samochodem zajmuje się sześciu pracowników. Rozebrali go praktycznie bez narzędzi. Szukają teraz wokół, żeby zgromadzić kawałki nowej karoserii. Od czasu do czasu wysyłają na zewnątrz małego chłopca, który przynosi brakujące kawałki żelastwa. Przez cały dzień pracują, zatykając dziury i wadliwe złącza za pomocą jakiegoś kitu, w którym nie ma ani grama metalu. Dolna część tylnych drzwi zrobiona jest teraz w całości z wyklepanych puszek po konserwach. Pozostaje jeszcze lakierowanie.

Następnego dnia odbieram swojego 404, który znów wygląda jak nowy wóz.

Szybko też zostaje sprzedany. Minister Dobrych Interesów znalazł nabywców. Są to trzej miejscowi hadżi, dla których nie żywi żadnego szacunku, bo nie są dobrymi muzułmaninami… Nie są hojni.

– Jutro przyjdą wypróbować samochód i kupią go.

– Ale przecież zorientują się, że silnik jest do niczego.

– Oczywiście. Ale zapłacą najpierw.

Następnego dnia prowadzę podczas próbnej jazdy. Klienci są wszyscy trzej w białych bubu. Są braćmi. Trzaskają dziobami przez cały dzień. Za radą Ministra unikam podjazdu. W Niamey jest tylko jeden. Różnica wzniesień jest niewielka, ale wystarczyłaby, żeby unieruchomić mojego wraka. Trzej hadżi są zadowoleni i płacą tego samego wieczoru.

Następnego dnia rano przychodzą zaprotestować. Minister wybucha. Cały dom milknie, nasłuchując jego wściekłych wrzasków. Ryczy na hadżich, że są brudnymi czarnuchami, co jest zwykłym wyzwiskiem w sprzeczkach między dwoma Murzynami. Klienci rejterują. Części mechaniczne sprzedajemy właścicielowi warsztatu, przyjacielowi Ministra. Biorąc pod uwagę, że na początku zainwestowałem sześćset franków, robię niesamowity interes. Minister zatrzymał swój udział w zyskach.

***

Dziś rano odjeżdża Christian. Zadzwonił do Francji i dowiedział się, że jego żona urodziła córkę. Postanowił, że nazwie ją Argine. To imię damy treflowej.

Następnie trzeba było zająć się Rene, grubym strażakiem. Zamierza sprzedać swego mehari i oczywiście Afrykanie zrobią go na szaro. – Wolę, żeby forsa wylądowała w mojej kieszeni. Nie zachował się porządnie w stosunku do Patricio, kiedy powstały między nimi problemy finansowe. To dusigrosz. Mam też z nim osobiste porachunki. W Tessalit zauważyłem, jak podglądał małą Radijah w intymnej sytuacji. Zakochałem się w tej dziewczynie i chcę się z nią ożenić. Zachowanie Rene wzburzyło mnie.

Po prostu nie lubię go, więc tym gorzej dla niego. W Afryce szwindle opierają się na dwóch zasadach. Po pierwsze, jest gorąco. Europejczycy nie są przyzwyczajeni i dają dupy. Jeśli sprawa się przeciąga, słabną. Po krótkim czasie są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko móc odjechać. Druga zasada to ich szacunek dla oficjalnych dokumentów i dla munduru. Reagują wobec nich jak we własnym kraju. Podporządkowują się bez dyskusji. W Afryce dokumenty nie znaczą nic. Istnieją księgi, pieczątki również, ale to teatr. To po prostu Murzyni, którzy bawią się w białych. Jedyną korzyścią płynącą z administracji jest nabijanie kabzy urzędnikom, którzy są skorumpowani albo mają nadzieję, że będą.

***

Minister wziął pierwszy akt na siebie. Zgodził się poszukać kupca na mehari. Przez trzy popołudnia zabierał ze sobą grubego Rene na "badanie rynku". W rzeczywistości chodził do swoich znajomych na herbatę.

W tym czasie strażak siedział w mehari, w pełnym słońcu, i czekał na jego wyjście. Po powrocie Ministra poparzony słońcem Rene słyszał, że dana osoba nie była zainteresowana jego samochodem. Trzeciego dnia takiej obróbki Minister zmyśla ofertę, osiem tysięcy. franków CFA, połowę tego, na co liczył Rene, który jednak skłonny jest już się zgodzić.

Od trzech dni Alain z Bordeaux jest bardzo miły dla strażaka.

Klepie go w ramię:

– No i co mały, sprzedajesz tego mehari?

– Tak, proponują mi osiem tysięcy franków CFA.

– Osiem tysięcy! O! Nieźle sobie radzisz. Klepnięcie w ramię. Rene nabiera pewności siebie. Alain mówi dalej:

– Będziesz nawet mógł zafundować sobie samolot, jak już zapłacisz cło.

Strażak jest zaskoczony. Po raz pierwszy słyszy to słowo. Alain wyjaśnia mu, że nigerskie przepisy, podobnie jak we wszystkich cywilizowanych krajach, zabraniają odręcznej sprzedaży samochodów należących do cudzoziemców. Trzeba najpierw zapłacić cło.

– Ile?

Niepokój w tym głosie to prawdziwa przyjemność. Z kamienną twarzą i błyszczącymi złośliwie oczami Minister rzuca;

– Sześć tysięcy pięćset franków.

***

Następnego dnia strażak wyrusza po informację. Urzędnik ceł w szamerowanym mundurze wyciąga księgę i potwierdza:

– Citroen mehari, sześć tysięcy pięćset franków.

To go dobija. Purpurowy, wycieńczony przez biegunkę, zmęczony dietą z mango i ryżu, Rene rezygnuje z zysku. Ze sprzedaży uzyska zaledwie wartość powrotnego biletu lotniczego, ale ma to w nosie. Wieczorem Minister proponuje mu wyjście od ręki. Kupi od niego mehari natychmiast za tysiąc pięćset franków. Rene godzi się. Ale nie został jeszcze oskubany całkowicie.

Podchodzę do niego.

– Słuchaj, strażaku, a prowizja Ministra? Alain klepie go w ramię.

– Fakt, mały, przecież pracował dla ciebie.

– Ale ja nie mam forsy.

Minister wstaje i zaczyna wrzeszczeć:

– Nie chcesz mi zapłacić?

Rene jest strachliwy. W panice gorączkowo szuka wyjścia z tej sytuacji. Podszeptuję mu, żeby zostawił swój sprzęt kampingowy Ministrowi, który już będzie wiedział, co z nim zrobić. Wściekłość Ministra znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Następnego dnia strażak uwalnia nas od swojego towarzystwa. Odpalam stówę wyszamerowanemu celnikowi, który przystawia mi pieczątkę o zwolnieniu od cła. Minister znajduje mi tym razem prawdziwego kupca w ciągu paru dni.