Выбрать главу

Praca ta doprowadza go do pasji. Z natury jest nerwowy i nie może powstrzymać odruchów zniecierpliwienia. To mały chudy brunet, o lekko skośnych oczach, które nadają mu wygląd Chińczyka z komiksu. Kiedy wszystko idzie dobrze, jest rozluźniony, swobodny i tyje. Przy pierwszych trudnościach staje się niespokojny, daje o sobie znać jego nerwowość, i błyskawicznie chudnie. Ma poniżej trzydziestki, ale wygląda już dość staro. Chotard to w pewnym sensie barometr naszego konwoju. Jest z nami od paru miesięcy. Ponieważ to kumpel Jacky'ego, dałem mu posadę księgowego. Robota jest skomplikowana i dość ciekawa, toteż czuje się w niej doskonale. Kupiłem mu walizeczkę, kalkulatorek i wszystkie inne atrybuty jego zawodu. Jest zachwycony mogąc jeździć po Afryce w przebraniu bisnesmena. Właściwie jedyna rzecz, która go męczy, to owo sprawdzanie stosów małych malijskich banknotów, co jednak nie omija go nigdy.

***

– Kurwa, czy nic tu nie będzie porządnie działać, do jasnej cholery!

To Peyruse, nasz mechanik, walczy z prysznicem. Jest wściekły. To kumpel z dzieciństwa, którego odnalazłem w Bordeaux, pierwszy mąż Suzy. Z pełnego zalet małego cwaniaczka przekształcał się powoli w łachudrę, pijaczka bez ambicji, jedynie z powodu tego miłosnego zawodu. W czasie całego przejazdu zabroniłem mu pić, i kuracja ta dobrze mu zrobiła. Ale wczoraj schlał się z miejscowymi Murzynkami i teraz ponosi konsekwencje.

– Kurwa mać, Charlie, ja zdechnę tutaj.

Wychodzi spod prysznica i klepie przyjacielsko Chotarda w ramię; ten wypuszcza z ręki plik banknotów, który właśnie przeliczał.

– Do cholery, przestań! Nie mogę pracować w tych warunkach. Peyruse nie odpowiada i opada na łóżko, powodując zachwianie się wszystkich stosów banknotów. Chotard nie odzywa się już, bo wściekłość Peyruse'a jest nazbyt oczywista.

Ja też jestem w złym humorze. Czas wyjechać z Mopti. Po opuszczeniu pustyni przejazd przestaje być ciekawy, i nie ma powodu, żeby marudzić. Jutro będziemy w Segou, gdzie mam dom i wszystko będzie lepiej.

– No to jak, przyjadą wreszcie ci frajerzy? Trochę im to czasu zajmuje, kurwa!

– Jacky zawiadomi nas, jak tylko tu będą, nie martw się.

– To chyba oni powinni się martwić, nie? – odpowiada z szerokim uśmiechem.

"Oni" to dwaj Europejczycy, o których mnie poinformowano; jadą w kierunku Mopti prowadząc dwie ciężarówki. Czekamy na tych cwaniaków, którzy ośmielają się przyjechać handlować na moim terytorium.

W tym momencie słyszę stukot butów Jacky'ego, mojego kumpla i wspólnika. Wsuwa głowę przez drzwi i oznajmia:

– Charlie, przyjechali.

W dwie minuty wszyscy są ubrani. Takie sprawy załatwiam sam, ale wszyscy chcą być obecni na wypadek, gdyby coś się zaczęło dziać albo przynajmniej, gdyby wydarzyło, się coś zabawnego. Mój sposób bycia zawsze rozbawia Jacky'ego, a u mego boku Chotard może udawać twardziela bez specjalnego ryzyka.

Przed wejściem do baru z miną właściciela rzucam okiem na oba pojazdy, małą czerwoną cysternę berliet i ciężarówkę do przewozu bydła, które wyglądają całkiem nieźle. Zresztą sam sprzedaję wyłącznie wraki.

Wchodzimy do baru, podczas gdy Peyruse podnosi maski, żeby przeprowadzić dokładniejszy przegląd. Podchodzę do stolika Europejczyków starając się ich ocenić. Dwóch facetów około czterdziestki, dobrze ubranych, każdy w towarzystwie swojej pani. Ładne mordy salonowych łowców głów.

– Dzień dobry, można?

Siadam nie czekając na odpowiedź. Postanowiłem zachowywać się grzecznie. Jacky i Chotard siedzą przy innym stoliku. Udają, że nie interesują się nami, ale wiem, że podsłuchują rozmowę i mają nadzieję, że będzie zabawna.

Tym razem nie uśmieją się. Zbyt długo czekałem w Mopti i chcę załatwić sprawę szybko. Jeśli będę wobec facetów twardy, obecność żon zmusi ich do oporu, żeby nie stracić twarzy. Źle by na tym wyszli, a ja straciłbym czas. Miejmy więc nadzieję, że nie będzie komplikacji.

– Nazywam się Charlie. Czekałem na was.

Patrzą na mnie cztery pary zaintrygowanych oczu. Mówię dalej:

– Widziałem wasze ciężarówki. Jeśli macie zamiar sprzedać je w Mali, to tylko u mnie, bo jestem tu u siebie. Jeśli sprzedacie je sami, to popsujecie mi rynek, a to byłoby nieładnie, bardzo nieładnie.

Obaj faceci są napięci. Kobiety są zaniepokojone. Peyruse wchodzi do sali wycierając ręce. Kiwa do mnie, że towar jest dobry.

– Jeśli chcecie je sprzedać niżej, w Togo, Dahomeju albo w Górnej Wolcie, nie ma sprawy. Wiem, jaką cenę zapłaciliście we Francji. Znam koszty podróży. Trochę wycierpieliście, więc jest normalne, że chcecie zarobić. Daję wam pięćdziesiąt tysięcy franków francuskich za obie. A teraz wybierajcie.

Zapada wielka cisza, po czym starszy odzywa się.

– Słyszeliśmy o tobie. Możesz nam dać chwilę do namysłu? Potakuję, wstaję i przechodzę do Jacky'ego, Chotarda i Peyruse. Zachowują powagę, ale oczy ich tryskają wesołością. Podczas gdy kelner, wysoki Murzyn w rozkloszowanych spodniach i butach na słoninie, przynosi nam naszą codzienną butelkę whisky, przy stole dżentelmenów wre zażarta dyskusja.

Mam nadzieję, że ci dwaj idioci się zgodzą. Chętnie przyznaję, że inne metody są bardziej zabawne i mają tę zaletę, że wszyscy mogą się pośmiać, ale posiadanie władzy daje coś, co sprawia mi przyjemność: możliwość bycia wspaniałomyślnym. Zawsze zostawiam honorowe wyjście: nie jest powiedziane, że dostaliby lepszą cenę, a jeżeli, to musieliby sporo się w tym celu namęczyć. Więc daję im, jak wszystkim, uczciwe rozwiązanie. Jeśli z niego nie skorzystają, tym gorzej dla nich.

I tym lepiej dla nas.

***

W niecałe pół godziny później umowa zostaje zawarta. Stawiam wszystkim kolejkę. Atmosfera rozluźnia się. Starszy, wysoki blondyn, uśmiecha się. Obaj wyglądają na zadowolonych z interesu.

– Chotard. Zapłać panom.

Mój księgowy otwiera walizeczkę i zaczyna przeliczać pieniądze. Obu facetów zatyka na widok ogromu forsy, jaki mamy przy sobie. Jeszcze parę kieliszków i wychodzimy obejrzeć nasze nowe ciężarówki. Peyruse robi próbną jazdę. Są w porządku.

Nie blefowałem z moimi kontrahentami. W całej strefie, którą przemierzam od osiemnastu miesięcy, od Algierii aż do Segou, z jednym wyjątkiem, kupiłem wszystkich ważnych urzędników cła i policji. Mam pełne możliwości zablokowania obu ciężarówek. Jest to jednak broń, którą posługuję się rzadko, kiedy nie pozostaje mi już nic innego. Uważam, że to zbyt łatwe i niezbyt honorowe.

Mała cysterna to świetny interes. Jest to stary model, z długim ryjem i przednią szybą rozdzieloną na dwie części. Takie ciężarówki są doskonałe na szlak i mają powodzenie w Afryce. Natomiast drugi wóz to malutki renault, pięciotonówka do przewozu bydła, zbyt delikatny na tutejsze drogi.

– Chotard, wsiadaj z Jackym. Jedziecie za nami.

***

Mopti – Segou, dwieście kilometrów. Droga biegnie prosto, i jest w dość dobrym stanie. Już trzydzieści kilometrów przed Mopti szlak zamienił się w asfaltową szosę. Jedziemy przez nizinę porośniętą gęstymi drzewami, nie licząc baobabów. Noc jest jasna, świeci srebrzysty księżyc w pełni. Owiewa nas chłodne powietrze. Przyjemnie się tak jedzie. Przed wyruszeniem w drogę Peyruse kupił sobie w barze hotelu skrzynkę Solibra, piwa w butelkach po trzy czwarte litra. Wypijam jedną, on już kończy drugą.

– Znowu pijesz?